Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Książka dla każdego Polaka

2025-07-27   kategorie: nowości społeczeństwo

Skończyłem właśnie czytać "Patopaństwo" Jana Śpiewaka. Różni ludzie różne książki już nazywali "książkami, które powinien przeczytać każdy Polak", ale moim zdaniem to właśnie ta książka naprawdę zasługuje na takie określenie. Każdy, kto mieszka w Polsce, powinien ją przeczytać po to, aby uświadomić sobie, w czym tak naprawdę żyjemy. A tym, którzy jej przeczytać z różnych względów nie mogą lub nie mają na to czasu, poleciłbym przynajmniej przesłuchanie chociaż niektórych wywiadów z autorem na jej temat, których to wywiadów ostatnio pojawiło się sporo w różnych mediach - linki do kilku z nich zamieszczam na końcu tej notki.

Wprawdzie dla mnie osobiście ta książka nie zawiera żadnych rewelacji, o których bym nie wiedział (choć przytacza parę naprawdę szokujących szczegółów - np. danych statystycznych) - co nie znaczy, że tak będzie dla każdego (z komentarzy w Internecie widać, że wiele osób nie miało pojęcia chociażby o sprawie Jolanty Brzeskiej) - ale znakomicie zbiera różne aspekty patologii polskiego państwa w jeden spójny obraz, przypominając przy tym o pewnych sprawach, o których już zdążyło się zapomnieć.

A jaki jest ten obraz, to najlepiej podsumowują poniższe dwa fragmenty, pochodzące z dwóch różnych rozdziałów książki:

[Na czele polskiego społeczeństwa stoi warstwa o feudalnych korzeniach: inteligencja, której rodowód sięga czasów szlacheckich. Najważniejsze wady tej grupy to: egoizm, kompleks niższości połączony z poczuciem wyższości, kolesiostwo oraz pogarda dla dobra wspólnego i osób słabszych.]
[Państwo polskie jest szalenie pobłażliwe dla silnych i surowe wobec bezbronnych. Jednocześnie jest to państwo, które potrafi być niezwykle sprawne, jeśli tylko tego chce. Zazwyczaj wtedy, gdy realizuje partykularny interes wpływowej mniejszości. Polska jest państwem z kartonu z wyboru - wyboru elit. Jego kartonowość umożliwia realizację ich interesów, które opakowano w 'obiektywną' i 'naturalną' ideologię patoliberalną. Egoistyczny interes elit zawsze może się skryć za hasłami o ochronie wolnego rynku, państwa prawa, własności prywatnej i wspieraniu przedsiębiorczości.]

Śpiewak rozwija swój obraz "patopaństwa" w kolejnych rozdziałach, które wszystkie noszą tytuły zaczynające się od przedrostka "pato-": "Patoelity"; "Patointeligencja"; "Patoliberalna transformacja"; "Patopolityka"; "Patomedia"; "Patosprawiedliwość"; "Patokierowcy"; "Patopodatki"; "Patopaństwo"; "Patopraca"; "Patodeweloperka"; "Patobanki"; "Patoalko". Każdy czytelnik pewnie będzie w stanie wymienić co najmniej kilka innych "pato", których w tej liście zabrakło. Dla mnie osobiście wyraźnie odczuwalnym brakiem jest brak "patoedukacji" i "patolecznictwa". O obu tych dziedzinach co prawda Śpiewak wspomina - dość pobieżnie - w rozdziale "Patopaństwo", jednak głównie w kontekście finansowym: niedostatecznych płac (i nierówności płacowych) w tych sektorach oraz ich ogólnego niedofinansowania przez państwo, co skutkuje ich pełzającą prywatyzacją. Kwestie finansowe moim zdaniem jednak absolutnie nie wyczerpują przyczyn problemów i patologii w tych dziedzinach życia, które zasłużyłyby na szersze potraktowanie w osobnych rozdziałach. Z tych (i innych) braków sam autor zdaje sobie sprawę, wspominając o nich w zakończeniu książki i "usprawiedliwiając się", iż nie było jego celem opisanie wszystkiego, a tylko wybranych przykładów potwierdzających główną tezę wyrażoną w cytatach powyżej. Dlatego też wielu istotnych spraw w tym zestawieniu zabrakło.

Swoją opowieść rozpoczyna Śpiewak od prezentacji obrazu polskich inteligenckich elit i historii powstania tej specyficznej dla Polski warstwy społecznej, jaką jest inteligencja. Inteligencja wywodzi się w istocie z gwałtownie zubożałej drobnej szlachty; a owo gwałtowne zubożenie miało miejsce wskutek zniesienia przez władze zaborcze w XIX wieku na terenach polskich pańszczyzny. Wielcy magnaci, posiadacze ogromnych majątków, oczywiście poradzili sobie w tej sytuacji; natomiast rzesza drobnych szlachciców, właścicieli jednej czy dwóch wsi, dla których źródłem dochodu była darmowa praca chłopów w ich folwarkach, nagle to źródło dochodu stracili i musieli szukać nowego. Zajęcie się handlem nie wchodziło w grę; surowy kodeks narzucony sobie przez samych szlachciców zakazywał im takiej działalności pod groźbą nawet wydalenia ze stanu szlacheckiego. Na udział w tworzeniu np. przemysłu w rodzącym się kapitalizmie nie mieli ani dostatecznych środków finansowych, ani też wiedzy (dziś powiedzielbyśmy: know-how). To miejsce było zresztą już zajęte przez mających te środki i wiedzę przemysłowców obcego pochodzenia, głównie z państw zaborczych. Szlachcice mieli jednak kapitał kulturowy, pozwalający im na podjęcie pracy w - jak to wtedy nazywano - "inteligentnych zawodach": zostawali kancelistami, urzędnikami, korepetytorami, nauczycielami, lekarzami, dziennikarzami i inżynierami. To właśnie - kapitał kulturowy - stało się wyznacznikiem przynależności do nowej, rodzącej się warstwy społecznej - inteligencji. Po odzyskaniu niepodległości to właśnie spośród niej rekrutował się aparat administracyjny odrodzonej Polski. Jak twierdzi Śpiewak, to właśnie wtedy wykształcił się symbiotyczny związek między państwem a inteligencją, który przetrwał II wojnę światową i okres PRL-u i trwa do dzisiaj.

Ten rys historyczny, dość długi i stanowiący być może nieco nudny fragment książki, jest niezbędny, aby zrozumieć jak działa państwo zarządzane przez inteligencję - bo to z niej wywodzi się większość polityków, ludzi mediów czy wypowiadających się w tych mediach "ekspertów", a więc wszystkich tych, którzy kształtują sposób myślenia ludzi (a przynajmniej mają takie aspiracje). Inteligencja - jak twierdzi jeden z cytowanych przez Śpiewaka socjologów - postrzega sama siebie "jako kontynuatorkę najlepszych elementów polskiej szlachty". A jednym z podstawowych elementów szlacheckiego myślenia było i jest stawianie wyraźnej granicy pomiędzy "panami" - czyli szlachtą - i "chamami", czyli chłopami pańszczyźnianymi. Tymi drugimi szlachcic gardzi, a ich problemy nic go nie interesują. We współczesnym polskim dyskursie publicznym "panów" i "chamów" często ukrywa się pod maską ludzi "kulturalnych" i "niekulturalnych", czy też "wychowanych" i "niewychowanych" - ale niezależnie od tego jak to zostanie nazwane, zawsze istotnym elementem tego podziału jest pogarda tych pierwszych wobec drugich (oczywiście odwzajemniana). "Zdaniem liberalnej inteligencji lud nic nie rozumie i przypomina grupę dorosłych dzieci". Autor przytacza mnóstwo wypowiedzi publicznych wielu prominentnych przedstawicieli "elit", które niemal wprost wyrażają tę tezę, na czele ze słynnymi stwierdzeniami o "przekupieniu" wyborców PiS programem 500+.

Tutaj pozwolę sobie na pewną dygresję: dla mnie bardzo charakterystyczne jest, że praktycznie wszyscy licznie cytowani w książce przedstawiciele inteligencji, wypowiadający się w sposób czasem wręcz karygodny, są reprezentantami humanistycznych i społecznych dziedzin wiedzy - są to historycy (ta profesja wydaje się być szczególnie poważana i licznie reprezentowana wśród polskich elit), prawnicy, filozofowie, a także artyści - aktorzy czy pisarze. Nieco później dołączyli do nich kapłani nowej, neoliberalnej religii przyjętej bezkrytycznie przez III RP, czyli ekonomiści. Z wyjątkiem być może nielicznych lekarzy, nie zauważyłem natomiast nikogo z reprezentantów - jak to nazywano w PRL-u - "inteligencji technicznej", czy przedstawicieli nauk przyrodniczych. Tak jakby pojęcie "inteligencji" w polskim rozumieniu nie obejmowało matematyków, fizyków, biologów, geografów, elektroników czy informatyków. Być może Śpiewak, który przez całe swoje życie stykał się głównie z przedstawicielami tej "humanistycznej" inteligencji, po prostu nie zwrócił uwagi na ten brak, dla mnie jednak, jako należącego właśnie do tej "inteligencji technicznej", jest on widoczny i znaczący. Zresztą nie od dzisiaj i nie tylko w tej książce. Myślę, że jest to ciekawe pytanie - dlaczego w polskim dyskursie publicznym prym wiodą humaniści, a ta część inteligencji, która powiązana jest z bardziej ścisłymi dziedzinami wiedzy, pozostaje w cieniu? Czy sama uważa, że w kwestiach społeczno-politycznych jest mniej kompetentna i ma niewiele do powiedzenia? Czy po prostu nie jest zainteresowana tą tematyką i nie chce się wypowiadać? Czy też przez "humanistyczną" inteligencję jest uważana za "nieprawdziwy", "gorszy" rodzaj inteligencji i traktowana z podobną pogardą jak "lud"? Czy to efekt nadal pokutującej w polskim zbiorowym umyśle romantycznej Mickiewiczowskiej wizji "czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko"? Nie wiem, ale myślę, że jest to ciekawy temat do zbadania dla socjologa...

Od ogólnego opisu inteligencji autor przechodzi do jej kluczowej roli w neoliberalnej, czy też - jak Śpiewak bardzo trafnie to nazywa - patoliberalnej transformacji ustrojowej, jaka dokonała się w Polsce w latach 90. To temat, który w oficjalnym przekazie jest tematem tabu. Śpiewak jest jednym z niewielu, który pisze o tym, jaką traumą i katastrofą dla Polaków były czasy transformacji. Jedną z innych jest Magdalena Okraska, której książka "Nie ma i nie będzie" jest świetnym reporterskim zapisem destrukcji polskiego przemysłu, jaka się wtedy dokonała - a przy okazji destrukcji miast, które w oparciu o ten przemysł wyrosły. Okraska pokazuje konkretne przykłady, ale Śpiewak podaje dane statystyczne - a te są szokujące. "Wedle założeń planu Balcerowicza recesja miała trwać rok i wynieść 3,1%. W rzeczywistości trwała trzy lata, a gospodarka skurczyła się w tym czasie o jedną piątą. Bezrobocie miało dotknąć 400 tysięcy osób, tymczasem w cztery lata pracę straciło 2,5 miliona osób". "Również walka ze wzrostem cen okazała się porażką. Inflacja w 1990 roku wynosiła 585% i przez całe lata 90. utrzymywała się na wysokim, dwucyfrowym poziomie".

Co ciekawe, kiedy w 1993 roku Polacy, drastycznie rozczarowani efektami planu Balcerowicza, dali w wyborach władzę SLD - licząc na to, że "komuniści" ulżą ich tragicznej sytuacji i przywrócą choćby częściowo dawne porządki - bardziej umiarkowana (choć nadal neoliberalna) polityka nowego rządu doprowadziła do spadku inflacji z 37% do 13% i bezrobocia z 16% do 10%. Jednak kiedy w 1997 r. władzę ponownie objęli neoliberałowie z Balcerowiczem na czele, "mimo dobrej sytuacji gospodarczej Balcerowicz twierdził, że poprzednicy pozostawili mu „trudny budżet”, i mówił o „przegrzanej koniunkturze”, którą trzeba było schłodzić". W ciągu najbliższych 4 lat wzrost gospodarczy spadł z 7% do 1%, a bezrobocie ponownie wzrosło do 17,5%.

To wszystko są publicznie dostępne dane, które wskazują, że transformacja była jednym wielkim kłamstwem, ale w mainstreamie one praktycznie nie istnieją. W mainstreamie transformacja ustrojowa była sukcesem i źródłem polskiego dobrobytu, a Balcerowicz niemalże zbawcą Polski (i nadal jest traktowany przez "patointeligencję" jako niekwestionowany autorytet). Zwróćmy uwagę, że nie powstała żadna znacząca, popularna powieść, żaden film fabularny, który opowiadałby o tragedii czasu transformacji. Jest to w polskiej świadomości zbiorowej temat całkowicie przemilczany. A jest tak dlatego, że historię, powieści oraz scenariusze filmowe piszą inteligenci - i to ci, którzy na transformacji wygrali. Bo jeżeli są wśród inteligencji tacy (a zapewne są), którzy na transformacji przegrali, to tym samym "wypadli z obiegu" i ich głos przestał się liczyć. Ponieważ - jak to pokazuje Śpiewak w swojej książce - podstawowym założeniem, które przyświecało polskiej transformacji, i przyświeca nadal całemu działaniu polskiego "patopaństwa", jest to, iż przegrani nie mają ani racji, ani głosu. Nikt ich nie słucha i nikt się z nimi nie liczy.

Śpiewak zadaje pytanie, jak to możliwe, że "w Polsce, ojczyźnie robotniczej Solidarności i egalitarnie nastawionego społeczeństwa, pozbawionej tradycji liberalizmu gospodarczego, [...] zwyciężyła koncepcja transformacji ustrojowej, społecznej, politycznej i gospodarczej, oparta na tworzeniu nierówności i skrajnym indywidualizmie". I odpowiada, iż "neoliberalizm idealnie wpisał się w kulturę folwarczną, która odrodziła się w nowym kształcie po 1989 roku. Szlachecka złota wolność znalazła nową formę w polskim chaotycznym i dzikim kapitalizmie: tak samo jak w czasach sarmackich wygrywał ten, kto miał silniejsze łokcie i lepsze układy z władzą. Chłopi i robotnicy ponownie zajęli pozycję „chamów”, których szlachta musiała nauczyć odpowiedniego zachowania i jedzenia przy stole." Opowiada o tym, jak inteligencja "ukradła" robotnikom ich sukces w postaci efektów strajków z sierpnia 1980 r. i jak skierowała go przeciw nim. Pokazuje, że Polska z własnej inicjatywy przyjęła najbardziej radykalny z trzech przedstawionych jej wariantów transformacji gospodarczej, czym zaskoczeni byli nawet (i przed czym ostrzegali) sami przedstawiciele Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Dowodzi, że "likwidacja wielkich zakładów przemysłowych była dla rządu Mazowieckiego celem samym w sobie - nawet wbrew realnemu rachunkowi ekonomicznemu, sprawiedliwości społecznej i zasługom robotników w obaleniu PRL-u." (Pisał już o tym wszystkim wcześniej Jan Sowa w książce "Inna Rzeczpospolita jest możliwa", ale bardziej skupił się na samym "zawłaszczeniu" idei Solidarności i całkowitym wypaczeniu jej programu przez KOR-owską inteligencję, a nie na tragicznych skutkach ekonomicznych, jakie to przyniosło). Donald Tusk zaś w tym czasie (1992 r.) twierdził, że zmiana ustroju społeczno-gospodarczego "wymaga siły, bo przemiana godzi w interesy większości społeczeństwa" i miał tylko nadzieję, że "ta siła nie będzie musiała objawiać się przez pałki i karabiny". Zaprzeczał też temu, jakoby społeczeństwo w wyniku transformacji masowo zbiedniało.

Można zadać pytanie - po co zatem wprowadzać siłą przemianę, która godzi w interesy większości społeczeństwa? Co to ma wspólnego z demokracją? Ale trzeba pamiętać, że ta większość społeczeństwa, w której interesy godziła transformacja, zaliczała się do "chamów" - czyli tych, którzy dla szlachty się nie liczą. Szlachta "zaraziła się ideologią neoliberalizmu" - jak stwierdził cytowany przez Śpiewaka Marcin Król - i dostrzegła w niej szansę dla siebie na dobrą pozycję społeczną w potransformacyjnej Polsce. Co też się stało.

Liczne cytaty wypowiedzi przedstawicieli "szlachty" dyscyplinujących "chamów" i pokazujących im miejsce w szeregu mozna znaleźć rozsiane w całej książce. W rozdziale "Patopodatki" możemy przeczytać o tym, jak to Jurek Owsiak sprzeciwiał się podwyższeniu w 2022 roku składki zdrowotnej (!!!) mówiąc, że pieniądze z jego wypłaty pójdą na tych, "którym nie chce się pracować i liczą na to, że dostaną znowu jakieś pieniądze od państwa", a sam Kaczyński, którego partia tę podwyżkę wprowadziła, przepraszał za nią po przegranych wyborach, upatrując w niej jedno ze źródeł porażki. W rozdziale "Patosprawiedliwość", opowiadającym głównie o skandalicznej sprawie warszawskiej reprywatyzacji i powiązanym z nią morderstwie Jolanty Brzeskiej, możemy poczytać o tym, jak to w internetowych komentarzach "hejtowano" (choć to słowo w tym czasie jeszcze nie istniało) lokatorów wyrzucanych z mieszkań komunalnych przez "czyścicieli kamienic" za to, że rzekomo chcieliby coś za darmo - podczas gdy owi "czyściciele kamienic" przejmowali fikcyjne prawa do całych kamienic za kwotę 1500, albo wręcz za 50 złotych, i to spotykało się z aplauzem, ponieważ stało za nimi "święte prawo własności". W rozdziale "Patobanki" Śpiewak cytuje, jak to różni utytułowani profesorowie ekonomii atakowali w latach 2015-2016 pomysł przewalutowania kredytów frankowych na złotówki jako "rabunek pieniędzy, które się należą bankom" i ostrzegali, że podważa on "ważne pryncypia konstytucyjne, regulujące zasady państwa prawnego w dziedzinie gospodarki rynkowej". O tym, że wcześniej obrabowano kredytobiorców, którym wciskano owe kredyty frankowe, i pogwałcono przy tym - też wszak zapisaną w konstytucji - zasadę sprawiedliwości społecznej, ani słowa. To wszak dotyczyło "chamów", a to że oni tracą lub cierpią, nikogo z "panów" nie obchodzi. Nie mogą natomiast ucierpieć elity. Dla "chamów", którzy wzięli kredyty frankowe, a teraz chcieliby się z nich "wykpić", utytułowani profesorowie mieli tylko wyrazy potępienia i stwierdzenie, iż ich postawa jest "podręcznikowym przykładem hazardu moralnego".

I tak dalej, i tym podobne. Można byłoby cytować jeszcze wiele analogicznych wypowiedzi. Do czego jednak książka zmierza? W zasadzie do niczego. "Patopaństwo" stawia sobie za cel przedstawienie szerokiego obrazu i diagnozy patologii polskiego państwa, ale nie proponuje żadnych rozwiązań, bo też żadnego rozwiązania systemowych problemów nie może zaproponować pojedynczy człowiek, choćby był najbardziej przenikliwym socjologiem. Co prawda w zakończeniu książki Śpiewak wyraża nieśmiałą nadzieję, iż "kończy się świat egoizmu, a zaczyna świat empatii i współczucia", ale mam wrażenie, że pisze to, sam nie do końca w to wierząc, pisze to tylko po to, aby wymowa książki nie była tak do końca dołująca dla czytelników (i może dla samego autora). Natomiast w rozmowie z Joanną Miziołek - jednej z tych rozmów, do których linki zamieszczam na końcu notki - Śpiewak zapytany o to, czy jest jakaś szansa wyjścia z patopaństwa, porównał obecną sytuację w Polsce do czasów przedrozbiorowych, po czym stwierdził, że liberalne demokracje zawsze umierały, kiedy przestawały reprezentować interesy ludzi i odpowiadać na problemy społeczne. Nie brzmi to raczej zbyt optymistycznie, ale zgadza się z moimi odczuciami - perspektywy poprawy sytuacji dla Polski raczej nie ma i być może ostatecznie znowu skończy się to wymazaniem naszego państwa z mapy - bo właściwie dlaczego miałoby się tak nie stać?

 
No to skoro jakoś dobrnęliśmy do finału książki, to wspomnę jeszcze o tym, czego mi w niej brakuje. Brakuje mi w tej książce wyraźnego podkreślenia jednej, podstawowej rzeczy, którą zrobił z nami, jako społeczeństwem, patoliberalizm: otóż spowodował, że przestaliśmy być społeczeństwem właśnie. Zanikła jakakolwiek wspólnotowość, staliśmy się zbiorem jednostek, z których każda uważa, że jest ze swoimi problemami sama i zdana sama na siebie. I co więcej - bardzo często uważa, że jest sama sobie winna, bo to przecież wmawiano nam przez całą transformację: jeśli z czymś sobie w życiu nie radzisz, to tylko twoja wina, bo jesteś nieudacznikiem, roszczeniowcem, "homo sovieticusem". Nie masz od nikogo (a zwłaszcza od państwa) niczego oczekiwać, lecz tylko liczyć sam/a na siebie. Zrealizowaliśmy jako Polacy słynne powiedzenie Margaret Thatcher z początków neoliberalizmu o tym, że "nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo; są tylko pojedynczy mężczyźni i kobiety". Niby w kilku miejscach w książce się o tym wspomina, ale jakoś półgębkiem, nie do końca. Tymczasem należałoby to stwierdzić jasno, jednoznacznie i "z hukiem" - bo to chyba najgłębsza i największa szkoda, jaką w świecie idei - a wszak Śpiewak wierzy, że to świat idei decyduje o tym, jaka jest rzeczywistość - wyrządził patoliberalizm. W przeciwieństwie do "komuny", kiedy oficjalny przekaz coś głosił, ale ludzie mieli w sobie wewnętrzną niezgodę i sprzeciw wobec niego, w związku z czym nie przyjmowali tego przekazu do wiadomości (i dlatego możliwe były masowe bunty, które doprowadziły do upadku PRL-u), w przekaz patoliberalny ludzie w znakomitej większości uwierzyli, przyjęli go i "zinternalizowali", mówiąc językiem psychologicznym - czyli stał się on naturalną częścią ich poglądów. Możnaby powiedzieć - nawiązując do inego słynnego powiedzenia, tym razem Stefana Kisielewskiego - że tym samym nie tylko jesteśmy w dupie, ale zaczęliśmy się już w tej dupie urządzać. I to, że zaczęliśmy się w niej urządzać, że nawet nie myślimy o jakimkolwiek buncie, jest chyba najskuteczniejszą "kotwicą" trzymającą cały czas umysły Polaków w szponach patoliberalizmu. Wyraźnego podkreślenia tego faktu brakuje mi w książce.

Ten brak wspólnotowości widoczny jest chociażby w takich sytuacjach - jakże częstych - kiedy np. w jakiejś grupie znajduje się jedna patologiczna jednostka, która "rządzi" innymi poprzez pomiatanie nimi, wyzywanie, obrażanie, rozsiewanie na ich temat plotek itp. Nie stosuje jakichś finezyjnych, trudnych do odkrycia intryg, ani też nie stoi za nią nikt silny, kto mógłby "uciszyć" przeciwników - jedyną "przewagą" tej osoby jest jej chamstwo i bezczelność. Wszyscy świetnie zdają sobie z tego sprawę, wszyscy wiedzą, że zachowanie tej osoby jest niewłaściwe - i wszyscy spuszczają uszy po sobie i czują się wobec takiego traktowania bezradni. Choć przecież jest ich więcej, a ta osoba jest jedna. Gdyby krzywdzeni zebrali się razem, to bez problemu wytłumaczyliby tej osobie - nawet "ręcznie" w razie konieczności ;) - że nie dadzą się traktować w taki sposób. Jednak nikt zwykle nie patrzy na sytuację jako na konflikt "MY kontra ta osoba", tylko każdy z osobna postrzega to jako "JA kontra ta osoba" - a "ja sam/a" czuję, że niewiele mogę zrobić wobec chamstwa i bezczelności prześladowcy. I tak brak poczucia wspólnotowości powoduje, że jeden "patus" może psychicznie terroryzować społeczność np. całej wsi - co zapewne jeszcze kilkadziesiąt lat temu byłoby niemożliwe.

Owo "zinternalizowanie" patoliberalnego światopoglądu powoduje, że wielokrotnie wspominane w książce Śpiewaka stosunki folwarczne zaczynają panować nie tylko między "elitami i "ludem", nie tylko np. między właścicielem i pracownikami, ale i wśród samego "ludu". I tutaj można mieć takie zastrzeżenie do książki Śpiewaka, że wydaje się (choć jest to bardzo delikatne wrażenie), że trochę on ów "lud" idealizuje. Tymczasem "lud" żadnymi aniołami nie jest, i potrafi gardzić innymi spośród siebie i krzywdzić ich z taką samą zawziętością, jak elita.

Gdy Śpiewak np. zwraca uwagę na bezlitośnie wykorzystywane sprzątaczki pracujące na umowach śmieciowych, nie zauważa - a przynajmniej nie wspomina o tym - co dzieje się pomiędzy tymi sprzątaczkami. A bynajmniej nie ma tam solidarności jak za czasów "Solidarności". Pomimo iż tak naprawdę każda z nich dostaje ochłapy z pańskiego stołu, gotowe są bezpardonowo walczyć między sobą o to, aby "wyrwać" dla siebie trochę większy ochłap - jakąś symboliczną premię, a może tylko mniejszą ilość pracy do zrobienia za te same pieniądze (co oznacza, że koleżanki będą mieć tej pracy więcej, ale kto by się tym przejmował). Może jakieś "lepsze układy" u szefostwa, osiągnięte dzięki np. donoszeniu na koleżanki, a dające możliwość "przymknięcia oka" przez szefa na własne zaniedbania w pracy. A szczytem marzeń jest uzyskanie "trochę wyższej" pozycji, kogoś w rodzaju nawet nieformalnego kierownika czy brygadzisty, która to pozycja pozwala choć w niewielkim zakresie pomiatać swoimi towarzyszami pracy w podobny sposób, jak "pan" pomiata mną.

Nie jest to zapewne coś, za co winę możnaby zwalić tylko na patoliberalizm. W końcu znana anegdotka o "polskim piekle", dużo starsza od patoliberalnej transformacji - głosząca, jakoby diabli w piekle nie musieli pilnować kotła, w którym smażą się Polacy, ponieważ oni sami wciągną z powrotem każdego, kto chciałby z kotła uciec - nie wzięła się znikąd. W końcu nie bez powodu osoby emigrujące z Polski w poszukiwaniu pracy w początkach transformacji były ostrzegane przez dawnych emigrantów, aby tylko unikały pracy z innymi Polakami lub pod polskim kierownictwem. Jest coś dziwnego w tym, że inne nacje, kiedy znajdą się w obcym środowisku, np. na emigracji, wspierają się nawzajem (co widzimy chociażby obecnie po Ukraińcach w Polsce), natomiast Polacy nawet w takiej sytuacji potrafią zwrócić się przeciwko sobie. Połączenie tej dziwnej polskiej cechy, która nie wiem z czego wynika (niektórzy autorzy twierdzą, że jest to również dziedzictwo pańszczyzny), z patoliberalizmem dało jednak mieszankę piorunującą, która powoduje rozprzestrzenianie się w Polsce nienawiści i pogardy także w wymiarze "poziomym" (pomiędzy ludem) a nie tylko "pionowym" (na linii elity-lud). I tego też mi zabrakło w tej książce.

I ze względu na te dwie rzeczy uważam, że mimo iż - jak napisałem na wstępie - tę książkę powinien przeczytać każdy Polak, to większość z nas - a zwłaszcza z owego "ludu" - nawet jeśli tę książkę przeczyta, to nie przyjmie jej do wiadomości. Zbuntuje się - nie, nie przeciwko "patopaństwu", tylko właśnie przeciwko tej książce i jej autorowi, głęboko oburzając się na "brednie", jakie ich zdaniem Śpiewak wypisuje. Obym się mylił.

 
Miałem w tej notce napisać jeszcze o kilku innych, już drobniejszego kalibru sprawach, w których nie do końca zgadzam się z autorem książki, ale i tak wpis zrobił się już niesamowicie długi, więc z tego rezygnuję. Dodaję tylko obiecane linki do wywiadów ze Śpiewakiem, i serdecznie zachęcam do ich wysłuchania:

Ułożone w takiej kolejności, rozmowy te coraz bardziej odbiegają od książki w kierunku innych tematów. Pierwsza jeszcze dość mocno trzyma się tematyki poruszanej w książce, druga zahacza szerzej i bardziej ogólnie o polską politykę, a trzecia już w zasadzie nie jest rozmową o książce, tylko o samej działalności społecznej Jana Śpiewaka, jego życiu i jego (bardzo w tej rozmowie ostrej) opinii o Polsce i polskich elitach... Zapraszam!

komentarze (0) >>>