Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Kryzys spekulacyjnej ekonomii

2008-10-11   kategorie: społeczeństwo

Chyba nie ma człowieka, który nie słyszałby o obecnym kryzysie finansowym w USA. I nie tylko w USA: choć bezpośrednie skutki gospodarcze owego kryzysu Europy póki co nie dotknęły, to spowodowana nim panika wywołała gwałtowny spadek indeksów giełdowych na całym świecie, a w Polsce - mimo iż polskie banki nie mają "złych" kredytów hipotecznych, które były bezpośrednią przyczyną amerykańskiego krachu - planuje się wprowadzenie wymagania od osoby starającej się o kredyt mieszkaniowy wkładu własnego w wysokości 1/3 wartości mieszkania (która to wiadomość mnie osobiście bardzo zasmuciła).

Im więcej dociera do nas informacji na temat owego kryzysu, tym jaśniejsze staje się jedno: to nie tylko kryzys "złych" kredytów hipotecznych. Krach w tym segmencie rynku zaczyna powodować - na zasadzie efektu domina - załamywanie się całej tej części systemu finansowego, która oparta jest na produkowaniu pieniędzy z niczego.

Od dawna bowiem nie podobał mi się modny trend panujący we współczesnej gospodarce, zgodnie z którym największe pieniądze zarabia się nie na wytwarzaniu konkretną pracą konkretnych produktów - czy to "twardych", jak wszelkie dobra materialne, czy "miękkich", jak rozmaite usługi, programy komputerowe, twórczość artystyczna i ogólnie pojęta informacja - lecz na spekulacyjnym obracaniu samymi pieniędzmi. A właściwie nawet nie pieniędzmi (to jest jeszcze zdrowe - np. bank udzielając mi kredytu świadczy bardzo konkretną usługę, za którą mu płacę), lecz potencjalnymi możliwościami ich posiadania - bo czymże innym są wszelkie akcje, obligacje i inne tzw. papiery wartościowe, jak nie pewnym rodzajem obietnicy zamiany tychże papierów na pieniądze? Nie wiadomo dlaczego kupowanie i sprzedawanie z zyskiem takich właśnie obietnic powszechnie uznano za serce współczesnej gospodarki - zapomniano jednakże o tym, że obietnice te muszą mieć jakieś pokrycie, bo skąd inaczej brałby się ów zysk? Ktoś musi wytworzyć pieniądz, na który możnaby zamienić wszystkie owe akcje i obligacje, a może go wytworzyć tylko w drodze produkcji konkretnych dóbr. Jeżeli firmy - jak to w coraz większym stopniu miało miejsce - zaczynają traktować dostarczanie konkretnych produktów i usług jako działalność uboczną, skupiając się głównie na zarabianiu na giełdowych spekulacjach, staje się to braniem pieniędzy za nic. Za obrót wirtualnymi obietnicami, które w pewnym momencie stają się obietnicami bez pokrycia. Słowo "inwestycja" zawsze kojarzyło mi się przede wszystkim z budownictwem, a nie z jakimiś funduszami, zaś inwestor to ktoś, kto wykłada pieniądze na budowę, czyli przedsięwzięcie przynoszące bardzo konkretny i namacalny rezultat, a nie na jakieś manipulacje cyferkami. Trzeba nazwać rzecz po imieniu - gracz giełdowy to spekulant, a nie żaden inwestor.

Niektóre new-age'owe sekty twierdzą, że pieniądz jest formą energii. O tyle mają rację, że podobnie jak energii, pieniędzy nie da się bezkarnie produkować z niczego. Nie obowiązuje tu wprawdzie "twarda" zasada zachowania, tak jak w odniesieniu do energii, i przez jakiś czas możliwe jest nadmuchiwanie spekulacyjnej bańki. Nie może to jednak trwać w nieskończoność - nie da się produkować sztucznego pieniądza nie zrównoważonego pracą, bo bilans nie będzie się zgadzał. Jeżeli wszyscy zamiast pracować będą chcieli zarabiać na spekulacji papierami wartościowymi, bańka szybko pęknie.

Zdaje się, że właśnie mamy do czynienia z początkiem tego zjawiska. Przepowiadam w najbliższych latach zmierzch gospodarki opartej na spekulacji i powrót do starej, niezawodnej zasady równoważności pieniędzy i produktu. Czy mam rację? Zobaczymy...

komentarze (0) >>>