Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Avatar

2010-01-14, zmodyfikowana: 2010-01-15   kategorie: kultura

Czy kino przynależy raczej do dziedziny sztuk plastycznych, jak malarstwo czy fotografia, czy narracyjnych - jak literatura? Toczące się ostatnio na różnych forach internetowych zawzięte dyskusje na temat filmu "Avatar" w sposób nieunikniony wymuszają zadanie takiego pytania.

Wiele osób jest bowiem tym filmem rozczarowanych, zarzucając mu słabość i schematyczność fabuły. Oczywiście trudno się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że fabuła "Avatara" nie jest jego mocną stroną. Ale w końcu nie o fabułę tu idzie... Takie stwierdzenie z reguły spotyka się z ostrą reakcją tych, którym się ten film nie spodobał; twierdzą oni zazwyczaj, że "same efekty to za mało" i nie są one w stanie zrównoważyć słabości fabularnych.

Nie rozstrzygnę tu oczywiście postawionej na wstępie kwestii - o ile w ogóle można ją rozstrzygnąć - niemniej jednak warto zauważyć fakt, że twórca filmowy jest w tej uprzywilejowanej pozycji, że może posłużyć się zarówno jednym, jak i drugim sposobem dotarcia do widza. Może się też posłużyć albo jednym, albo drugim. Malarz czy fotograf skazany jest wyłącznie na sferę wizualną; mimo iż np. zdjęcia reporterskie niejednokrotnie wyrażają pewną treść czy niosą jakieś przesłanie, to trudno w przypadku dzieła plastycznego mówić o fabule czy narracji. Pisarz z kolei może jedynie opowiadać; można wprawdzie eksperymentować z pisaniem tekstów, które nie mają żadnej fabuły, ale w istocie tekst taki musiałby się składać z przypadkowego zlepka słów i raczej nikt nie chciałby na dłuższą metę tego czytać. Filmy natomiast mogą być zarówno bardziej "werbalne", zbliżone do literatury - opowiadające pewne historie i przekazujące większość treści poprzez dialogi między postaciami, jak i przeciwnie: przemawiające głównie pięknem obrazu, w skrajnym przypadku nawet aż do całkowitego wyeliminowania z filmu słów, jak w trylogii "Koyaanisqatsi" Godfreya Reggio.

"Avatar" należy niewątpliwie do tej drugiej grupy. I tutaj na wstępie zastrzeżenie: film ten trzeba koniecznie oglądać w wersji trójwymiarowej, i to najlepiej w kinie typu IMAX. Oglądanie zwykłej wersji 2D - nie mówiąc już o dostępnych w sieci pirackich kopiach o niskiej rozdzielczości - jest całkowicie bez sensu, gdyż wówczas właśnie pozbawiamy się możliwości dostrzeżenia podstawowego (żeby nie powiedzieć jedynego...) atutu tego filmu - jego niezwykłej plastycznej urody. Być może to właśnie od osób, które obejrzały "Avatara" w zwykłym kinie, można usłyszeć częste stwierdzenia o rozczarowaniu w stosunku do przedpremierowych zapowiedzi, które obiecywały rewolucję w kinie, a tymczasem żadnej rewolucji nie było. Ale poza stwierdzeniem o rewolucji można było przeczytać jeszcze choćby zdanie dalej, które objaśniało, na czym owa rewolucja miałaby polegać. Reżyser nawet wprost wyrażał swoje przekonanie, iż po "Avatarze" już nie będziemy chcieli oglądać zwykłych dwuwymiarowych filmów. A zatem gdzie ta rewolucja? Ano, właśnie w trzecim wymiarze. No to po co iść na ten film w 2D?

Jest "Avatar" filmem bezsprzecznie i bezapelacyjnie pięknym. Przyroda i krajobrazy planety Pandora uwodzą swoją malowniczością, można wpatrywać się w nie godzinami i nadal będzie miało się ochotę na jeszcze. I to właśnie dzięki trzeciemu wymiarowi - zastosowana przez Camerona technika realizacji, którą to właśnie określił mianem rewolucyjnej, naprawdę stwarza wrażenie jakby przebywało się wewnątrz pokazanego w filmie świata. Nie są to trywialne efekty dominujące w dotychczas tworzonych filmach trójwymiarowych, polegające np. na tym, iż z ekranu wysuwa się łapa, która chce chwycić widza, bądź lecą zeń w naszą stronę różne przedmioty. Widzimy świat Pandory oczami bohaterów i dajemy się mu porwać - 2,5 godziny projekcji mija nie wiadomo kiedy... "Avatarowi" udało się osiągnąć coś niezwykłego - samą stroną wizualną potrafi tak pobudzić wydzielanie endorfin i wprowadzić w taki dobry nastrój, że po zakończeniu seansu świat wydaje się ładniejszy, niczym po obejrzeniu podnoszącej na duchu opowieści w stylu "Amelii" czy "Czekolady"...

Fabuła słaba? Ale ileż jest przedstawień operowych, których fabuła jest o wiele bardziej trywialna od "Avatara", a mimo to zostały powszechnie namaszczone przez Wielkich Krytyków jako należące do kanonu Wielkiej Sztuki? W operze liczy się wszak głównie muzyka, a nie fabuła... To skoro można uznać za dzieło wybitne operę o lichej fabule li tylko dla jej muzycznej wirtuozerii, to dlaczego takie sprzeciwy wzbudza film nie najlepszy fabularnie, ale równie wirtuozowski pod względem wizualnym? A czy kultowe "Gwiezdne Wojny" nie miały fabuły równie prostej, co "Avatar"? I czy to przeszkodziło im w osiągnięciu statusu dzieła, które trzeba koniecznie zobaczyć? Tak samo zapewne będzie z "Avatarem".

I jeszcze jedna refleksja na koniec. Ogromny postęp w technikach zapisu i odtwarzania obrazu, rozpowszechnienie się odtwarzaczy DVD, Blu-ray, telewizorów HD, systemu dźwięku 5.1, a potem 7.1, i wszystkich tych wynalazków, które składają się na hasło "kino domowe" wyrobiło w nas w ostatnich latach przekonanie, że każdy film możemy spokojnie obejrzeć w domowym zaciszu, wtedy kiedy chcemy, nie tracąc nic z tego, co twórca chciał nam pokazać, a czasami otrzymując więcej niż podczas wizyty w kinie (przykładem choćby rozszerzone w stosunku do kinowych specjalne wersje "Władcy Pierścieni" wydane na DVD). "Avatar" jest pierwszym po wielu latach od momentu upowszechnienia się najpierw telewizji, a potem magnetowidów, przykładem filmu, którego nie możemy mieć w domu. Przynajmniej jeszcze nie przez kilka najbliższych lat, dopóki "pod strzechy" - tak jak obecnie DVD i HDTV - nie zejdą analogiczne technologie trójwymiarowe. Musimy na niego iść do kina. Zwracam uwagę - od czasów narodzin kina, kiedy film był całkowitą nowością, jest to bodaj drugi taki przypadek, gdy kino oferuje nam coś jakościowo nowego, czego w domu żadnym sposobem przeżyć nie możemy. Czy to nie zasługuje na miano rewolucji?

Już zupełnie na zakończenie, chciałem przytoczyć fragment z komentarza do pewnej znalezionej w sieci recenzji "Avatara". Komentarz traktuje o wątku miłosnym między parą głównych bohaterów: "Ona go najpierw nie lubi (tu: chce zastrzelić z łuku), potem postanawia dać mu szansę. Gdy już wszystko świetnie się układa, coś się staje i muszą się rozstać, ale ostatecznie on udowadnia, że jest jej wart i żyją długo i szczęśliwie. Jedyne co tu nietypowe to, że on i ona to wielkie niebieskie stwory z portem USB w ogonie." To ostatnie zdanie rozbawiło mnie do łez... ;)

komentarze (1) >>>