Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Aparat zamiast mózgu

2010-09-25   kategorie: kultura społeczeństwo

W ostatnich latach nieodłącznym elementem różnych wydarzeń publicznych jest zatrzęsienie aparatów fotograficznych w rękach ich uczestników. Ten pęd do fotografowania wszystkiego dookoła sięgnął jednak już absurdu, o czym dobitnie przekonały mnie dwa wydarzenia, w których brałem udział w ostatnich dniach - wczorajsza "Noc naukowców" i dzisiejszy finał akcji "365 drzew" krakowskiej artystki Cecylii Malik.

Odnieść można wrażenie że wielu osobom fakt trzymania w rękach aparatu fotograficznego wyłącza rozum. Zamiast obserwować wydarzenie, w którym uczestniczą, i starać się jak najwięcej przeżyć i zapamiętać, usiłują zrobić jak najwięcej zdjęć. Tak jakby to, co nie zostanie uwiecznione na zdjęciu, było nieważne czy wręcz nie istniało. Zdjęcia te zaś robione są bardzo często w sposób całkowicie bezmyślny. Kwintesencją tej bezmyślności i absurdu były dla mnie osoby robiące zdjęcia z lampą błyskową w zaciemnionym laboratorium, w którym obserwować można było luminescencję różnych substancji pod wpływem promieniowania ultrafioletowego. Gdy tylko pod lampę UV trafiał kolejny pojemnik jarzący się efektownym kolorem, pomieszczenie rozświetlały błyski fleszy. Przecież każdy w miarę rozsądny człowiek zdaje sobie sprawę, że te zdjęcia nie "wyjdą": w jaskrawym świetle flesza słabej luminescencji - tak efektownej w zaciemnionym pomieszczeniu - po prostu nie będzie widać. Wszyscy obecni mieli okazję się o tym naocznie przekonać, gdy przez przypadek ktoś zapalił światło w laboratorium. Bynajmniej nie powstrzymało ich to jednak od robienia dalszych zdjęć...

Podobny powiew absurdu poczułem na akcji Cecylii Malik, gdy na dobrą chwilę przed rozpoczęciem performance'u pewien pan z aparatem gwałtownie przepychał się przez tłum otaczający drzewo, na które miała wchodzić artystka, po to aby - gdy już się przepchnął - zacząć zawzięcie obfotografowywać... rozłożone pod drzewem poduszki.

I ci ludzie w laboratorium, i ten pan naprawdę więcej wynieśliby z tych wydarzeń, gdyby schowali aparat do kieszeni i po prostu patrzyli na to, czego są świadkami, starając się jak najwięcej z tych obrazów zapamiętać. Dlaczego robienie zdjęć przez uczestników takich wydarzeń nie jest dobrym pomysłem? Ponieważ aby zrobić dobre zdjęcia ukazujące jakieś wydarzenie - i chodzi tu zarówno o "suche fakty" z jego przebiegu, jak i o oddanie atmosfery - trzeba zachowywać się jak fotoreporter prasowy: poniekąd - paradoksalnie - "stanąć z boku", być poza wydarzeniem, które się fotografuje, i cały czas pamiętać o tym, że ja tu jestem po to, aby to wydarzenie w jak najlepszy sposób pokazać, a nie po to by w nim uczestniczyć. Tych dwu rzeczy nie da się ze sobą pogodzić. Jak wyglądałby pamiątkowy film z wesela nakręcony nie przez "stojącego z boku" wynajętego kamerzystę, lecz przez jednego z weselnych gości? Niewiele byłoby na nim widać i z samej ceremonii, i z atmosfery całej imprezy. Taki film musi nakręcić ktoś, kto cały czas ma na względzie to, że jest tu "cudzymi oczami", że jego zadaniem jest przekazać jak najlepiej to, co tu się dzieje, a nie bawić się wraz z innymi. To zresztą - poszukiwanie jak najlepszych ujęć, dbanie o jakość przekazu - tak angażuje uwagę i czas, że na uczestniczenie w imprezie miejsca już nie zostaje.

Dlatego wolałbym, aby ludzie nie zabierali aparatów na koncerty, spektakle, demonstracje czy pokazy sztucznych ogni ;) - chyba, że wybierają się tam właśnie w charakterze fotografa, idą po to, żeby zrobić zdjęcia. Ale jeżeli idą coś zobaczyć i przeżyć - to naprawdę lepiej zostawić aparat w domu, a zdać się na swoje przeżycia i pamięć. Nawet jeżeli potem chcemy podzielić się wrażeniami z kimś, kto na tej imprezie nie był, to w zdecydowanej większości przypadków przeciętny człowiek potrafi lepiej opowiedzieć o swoich wrażeniach niż zrobić zdjęcie, które faktycznie by te wrażenia oddawało (jak napisałem powyżej, chcąc zrobić takie zdjęcie trzeba w trakcie imprezy poświęcić się wyłącznie robieniu zdjęć i skoncentrować się na tym w stu procentach). Oczywiście jeżeli tylko mu się chce - bo prościej włączyć aparat i pokazać znajomemu setkę podobnych do siebie zdjęć, na których nic nie widać.

Jednak proszę, ludzie: miejcie więcej zaufania do swojego mózgu i pamięci zamiast zachowywać się tak, jakby to, co nie sfotografowane, nie istniało... Istnieje przecież i istnieć w naszej pamięci będzie nadal, nawet jeśliby zniszczyły się zdjęcia...

komentarze (0) >>>