Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Co właściwie jest złego w ACTA?

2012-01-22   kategorie: nowości praca kultura społeczeństwo

Jestem (pozytywnie) zaszokowany tym, jak ogromny ruch wszczął się w Polsce wokół ACTA w ciągu zaledwie kilku ostatnich dni. Niestety daje się w tym wszystkim zauważyć mnóstwo bałamutnych i błędnych informacji na temat tego, czym jest ACTA i jakie zagrożenia ze sobą niesie. Dlatego spróbowałem pokrótce opisać, co właściwie jest złego w ACTA. Nie jestem prawnikiem, dlatego też będzie to czysto zdroworozsądkowa analiza, niemniej jednak myślę, że niezbyt odległa od prawdy...

Przede wszystkim, ACTA cały czas posługuje się pojęciem "naruszenia" (praw autorskich), nie określając nigdzie, czym owo naruszenie jest. Zgodnie z polskim prawem autorskim, na mocy art. 23 o dozwolonym użytku, pobieranie z Internetu materiałów objętych prawem autorskim jest dozwolone (zwróćmy uwagę, że prawie każdy tekst, obrazek czy inna treść, którą możemy znaleźć w Sieci, jest zazwyczaj w ten czy inny sposób objęta prawem autorskim - a więc gdyby nie było przepisu o dozwolonym użytku, korzystanie np. z WWW byłoby praktycznie niemożliwe!). Niedozwolone jest natomiast rozpowszechnianie. ACTA, nie definiując pojęcia "naruszenia", teoretycznie odwołuje się do istniejącego stanu prawnego. Sęk jednak w tym, że pojęcie rozpowszechniania nie jest zbyt dobrze zdefiniowane. W polskim prawie autorskim jako jedna z form rozpowszechniania wymienione jest "publiczne udostępnianie utworu w taki sposób, aby każdy mógł mieć do niego dostęp w miejscu i w czasie przez siebie wybranym". Pod tą zawikłaną formułą kryje się przede wszystkim udostępnianie utworu w Internecie. Niemniej jednak ta definicja nie określa, czy rozpowszechniania dokonujemy tylko wtedy, gdy sami fizycznie zamieścimy plik z utworem na serwerze, czy też także wówczas, gdy zamieścimy link do takiego pliku umieszczonego gdzie indziej przez kogoś innego. Już teraz sądy - pod wpływem lobbingu koncernów medialnych - coraz chętniej stosują "interpretację rozszerzającą" pojęcia rozpowszechniania, uznając za rozpowszechnianie także publikowanie linków. W sytuacji obowiązywania ACTA, które wielokrotnie podkreśla konieczność "skutecznego działania przeciwko naruszaniu praw własności intelektualnej", sądy mogą być jeszcze bardziej chętne do traktowania zamieszczania linków jako naruszeń praw autorskich.

Oznacza to, że jeżeli np. obejrzymy gdzieś w Sieci teledysk, który nam się spodobał, to "pochwalenie" się linkiem do tego teledysku na przykład na forum muzycznym, na którym często dyskutujemy, już może uczynić z nas "pirata"! Teoretycznie, może tak się stać nawet gdy zamieścimy link do legalnej kopii teledysku, zamieszczonej na oficjalnej stronie danego artysty! - jeżeli bowiem przyjąć, że zamieszczanie linków jest rozpowszechnianiem, to nie mamy wszak licencji na dalsze rozpowszechnianie tego utworu, możemy tylko oglądać go na swój własny użytek...

A czym to grozi? Tu "kłania się" artykuł 12 ACTA, który mówi o "środkach tymczasowych". Na wniosek posiadacza praw autorskich, "bez zbytniej zwłoki" i "bez wysłuchania drugiej strony" (czyli nas), sąd będzie miał prawo "zastosowania szybkich i skutecznych środków tymczasowych [...] w celu uniemożliwienia naruszenia jakiegokolwiek prawa własności intelektualnej". Do tych środków tymczasowych należy zaś m.in. "możliwość [...] konfiskaty lub innego rodzaju przejęcia kontroli nad podejrzanymi towarami oraz nad materiałami i narzędziami związanymi z naruszeniem". Owe "materiały i narzędzia związane z naruszeniem" to może być np. cały serwis internetowy, w którym "podejrzany" link został zamieszczony. Wystarczy zatem nieopatrznie zamieścić link do cudzego utworu na swojej stronie lub blogu, aby narazić się na to, iż ową stronę lub blog utracimy. Zwróćmy uwagę, że nikt nam nie musi w tym celu niczego udowadniać - wystarczy podejrzenie, wynikające z wniosku posiadacza praw autorskich. Ewentualna sprawa sądowa może się ciągnąć latami, i nawet jeżeli w jej wyniku okaże się, że byłem niewinny, nawet jeżeli dostanę za to odszkodowanie (którą to możliwość przewiduje tenże art. 12 ACTA), to i tak w ciągu tych lat trwania procesu byłem pozbawiony możliwości wypowiedzi, co jest ewidentnym naruszeniem mojej wolności słowa, a ta jest prawem bardziej fundamentalnym niż prawa autorskie, bo gwarantowanym w konstytucji, podczas gdy prawa autorskie - tylko w zwykłej ustawie. Dlaczego zatem posiadacz praw autorskich jest tu tak ewidentnie faworyzowany i wystarczy jeden jego wniosek, aby na lata zamknąć czyjąś stronę w Internecie?

I tu najlepszy i najpikantniejszy fragment: jak jest zdefiniowany - w myśl ACTA - posiadacz praw autorskich? Tę definicję trzeba przytoczyć w całości, bo jest tak kuriozalna: "posiadacz praw obejmuje zrzeszenia i stowarzyszenia, które na mocy przepisów są uprawnione do dochodzenia praw własności intelektualnej". A zatem nie łudźmy się, że np. niezależny twórca muzyczny, którego utwór zostanie skopiowany i zamieszczony na dziesiątkach stron WWW, będzie w jakikolwiek sposób chroniony przez ACTA - mimo iż przecież, zgodnie z ustawą o prawie autorskim, jest posiadaczem praw do swojego utworu! Nie, prawo do "ochrony" dawanej przez ACTA przysługuje tylko reprezentującym wielkie koncerny organizacjom typu ZAiKS, RIAA, MPAA itp. - tylko je ACTA uznaje za "posiadaczy praw" i tylko im będzie przysługiwało prawo składania wniosków, na mocy których cudze strony internetowe mogą być zamykane jako podejrzane o piractwo. I to by było tyle w kwestii równości wobec prawa, której ACTA w tym momencie ewidentnie zaprzecza.

Oczywiście można powiedzieć, że stron WWW jest zbyt wiele, aby podejmować takie działania przeciwko każdemu, kto na swojej stronie zamieści linki do materiałów "chronionych" przez ZAiKS, RIAA, MPAA i inne podobne organizacje. Naturalnie - dopóki prowadzisz wąską, niszową stronę, a materiały, które tam zamieszczasz, nie wzbudzają żadnych kontrowersji, raczej nikt się do ciebie nie "przyczepi". Ale wystarczy, abyś się komuś naraził - np. zaczął krytykować nie tych, co trzeba, a jeszcze do tego twoja strona zyskała jaką-taką popularność. W tym momencie mamy gotowy "bat" na uciszanie osób publikujących w Internecie "niewygodne" treści - wystarczy uprawdopodobnić podejrzenie, że taka osoba gdzieś na swojej stronie zalinkowała do "chronionych" materiałów...

Oczywiście, mamy pewien pozór zabezpieczenia przed nadużywaniem tej procedury: ustęp 4 wspomnianego art. 12 ACTA stwierdza, że sąd może zażądać od posiadacza praw składającego wniosek "wniesienia kaucji lub przedstawienia innego równoważnego zabezpieczenia wystarczającego dla ochrony osoby, przeciwko której skierowany jest wniosek, i zapobieżenia nadużyciu". Wydaje się, że jest to jednak tylko listek figowy, bo czymże jest taka kaucja w budżecie organizacji, o których mowa - zwłaszcza że już w następnym zdaniu stwierdza się, że kaucja nie może być zbyt dotkliwa dla wnioskodawcy: "Taka kaucja lub równoważne zabezpieczenie nie mogą nadmiernie zniechęcać do korzystania z procedur dotyczących takich środków tymczasowych." A zatem - czysta zasłona dymna, zwłaszcza że sąd nie musi, a jedynie może takiej kaucji zażądać, i należy się spodziewać, że raczej nie będzie korzystał z tej możliwości zbyt często...

Tak naprawdę ten zapis w ACTA wydaje się najgroźniejszy i stwarzający najwięcej pola do nadużyć. To jednak nie wszystko. Artykuł 11 - o ile go dobrze rozumiem, bo napisany jest bardzo zawikłanym językiem - zdaje się znosić obowiązującą w polskim prawie zasadę, że oskarżony lub podejrzany nie ma obowiązku zeznawania przeciwko sobie i może odmówić udzielania jakichkolwiek informacji (pamiętajmy, że zgodnie z konstytucją ratyfikowana umowa międzynarodowa ma pierwszeństwo przed ustawą!). Artykuł 11 ACTA przewiduje możliwość "nakazania przez [...] organy sądowe sprawcy naruszenia lub osobie, którą podejrzewa się o naruszenie, [...] przekazania posiadaczowi praw lub organom sądowym [...] stosownych informacji [...] będących w posiadaniu lub pod kontrolą sprawcy naruszenia lub osoby, którą podejrzewa się o naruszenie. Informacje takie mogą obejmować informacje dotyczące dowolnej osoby zaangażowanej w jakikolwiek aspekt naruszenia lub podejrzewanego naruszenia [...] w tym informacje umożliwiające identyfikację osób trzecich". Inaczej mówiąc, jeżeli jesteśmy podejrzani o naruszenie praw autorskich, nie możemy - jak to jest w przypadku wszystkich innych czynów karalnych - uchylić się od składania zeznań, jeżeli sąd wyda nam taki nakaz. Dlaczego np. morderca może odmówić jakichkolwiek zeznań na temat morderstwa, które popełnił, a człowiek, który nielegalnie udostępnił film, musi ujawnić wszystkie związane z tym informacje? Gdzieś tu wyraźnie zostały naruszone proporcje między popełnionym czynem a stosowanymi środkami prawnymi...

Popatrzmy teraz na artykuł 27, który odnosi się konkretnie do "dochodzenia i egzekwowania praw własności intelektualnej w środowisku cyfrowym". Poza potwierdzeniem faktu stosowania "doraźnych środków zapobiegających naruszeniom i środków odstraszających od dalszych naruszeń" (hm... do czego konkretnie ma się odnosić to drugie?), mamy tu m.in. zapis przewidujący "możliwość wydania przez swoje właściwe organy dostawcy usług internetowych nakazu niezwłocznego ujawnienia posiadaczowi praw informacji wystarczających do zidentyfikowania abonenta, co do którego istnieje podejrzenie, że jego konto zostało użyte do naruszenia, jeśli ten posiadacz praw zgłosił w sposób wystarczający pod względem prawnym żądanie dotyczące naruszenia praw związanych ze znakami towarowymi, praw autorskich lub praw pokrewnych". Przekładając to z prawniczego na nasze ;), do tej pory dostawca usług internetowych mógł ujawnić dane abonenta tylko prokuraturze lub sądowi, i tylko w ramach toczącego się już postępowania. ACTA wprowadza możliwość nakazania ISP ujawnienia danych użytkownika bezpośrednio posiadaczowi praw autorskich, znowu na jego "wystarczający pod względem prawnym" wniosek. Przy czym nakaz ten ma być wydawany przez "właściwe organy" - wcale nie jest powiedziane, iż będzie to prokuratura lub sąd! Adaptując treść polskiego prawa do postanowień ACTA - jeżeli traktat ten wejdzie w życie - ustawodawca może przyznać takie uprawnienia np. policji. Wówczas wystarczy, aby np. ZAiKS zgłosił się na policję z podejrzeniem, że jakiś tam użytkownik Internetu narusza prawa autorskie, i policja (znając polskie realia) w zasadzie automatycznie nakaże jego operatorowi internetowemu ujawnienie ZAiKS-owi danych tej osoby! To również świetny sposób na eliminowanie pod byle pretekstem "niewygodnych" użytkowników Internetu - teraz każdy dostatecznie wpływowy człowiek, który ma znajomych w ZAiKS-ie (albo jest w stanie tam kogoś przekupić), będzie w stanie ustalić tożsamość dowolnego np. autora wpisu na forum, który mu "podpadnie"...

Art. 27 ACTA również delegalizuje jakiekolwiek obchodzenie DRM, jak również delegalizuje tworzenie i rozpowszechnianie narzędzi przeznaczonych do obchodzenia DRM. Obchodzenie DRM jest już wprawdzie obecnie zakazane w polskim prawie autorskim, niemniej jednak zakaz ten stosuje się, "jeżeli działania te mają na celu bezprawne korzystanie z utworu". Ta sama ustawa o prawie autorskim zawiera zapisy o dozwolonym użytku, na podstawie których wolno mi wykonać kopię posiadanego utworu i przekazać taką kopię np. członkom rodziny. Do tego celu muszę oczywiście zdjąć DRM i mogę się bronić faktem, iż takie korzystanie z utworu jest zgodne z prawem. Jednak ACTA nie mówi nic o dozwolonym użytku, a obchodzenie DRM czyni nielegalnym w przypadku "działań, na które ci autorzy, wykonawcy lub producenci fonogramów nie udzielili zezwolenia lub które nie są prawnie dozwolone". A zatem prawo producenta do ograniczania nam możliwości korzystania z utworu poprzez DRM jest tu postawione wyżej od naszego prawa do dozwolonego użytku, praktycznie eliminując to ostatnie (znów trzeba pamiętać, że ratyfikowana umowa międzynarodowa ma pierwszeństwo przed ustawą).

I to w zasadzie tyle. Oczywiście jest to groźne. Oczywiście wprowadza to jawną nierówność wobec prawa. Oczywiście grozi to poważnymi ograniczeniami wolności słowa i naruszeniami prywatności. Wbrew temu, co można jednak tu i ówdzie przeczytać w Sieci, ACTA nigdzie nie wprowadza obowiązku monitorowania przez ISP aktywności użytkowników w Sieci (aczkolwiek niewykluczone, że niektórzy ISP mogą z własnej inicjatywy w mniejszym lub większym stopniu takie monitorowanie wdrożyć, aby móc spełnić obowiązek udostępniania danych posiadaczom praw w odpowiedzi na nakaz - ale biorąc pod uwagę związane z tym koszty, monitorowanie taki będzie obejmowało na pewno najmniejszy możliwy zakres). Tym bardziej nieprawdą jest - jak można czasem usłyszeć - że ISP będzie miał obowiązek informowania policji o tym, że użytkownik ściągnął chroniony prawem autorskim materiał. Nie mamy też nadal w ACTA kryminalizacji pobierania plików - wobec braku definicji "naruszenia" praw autorskich nadal pozostaje w mocy dotychczasowe prawo.

To, co jest rzeczywiście zapisane w ACTA, jest wystarczająco groźne, i nie trzeba dokładać do tego fikcyjnych, wyssanych z palca zagrożeń. Wzbudza to tylko niepotrzebną panikę i podważa wiarygodność protestów przeciwko ACTA, gdyż znów wyjdzie na to że - jak to usiłował nam wmówić premier Tusk przy okazji awantury o Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych - że "protestujemy, a nie wiemy przeciwko czemu", a przecież "musimy zrozumieć, że te przepisy absolutnie nie naruszają niczyjej wolności ani prywatności". Przeciwko ACTA trzeba protestować, ale błagam przy tej okazji o rzetelność i nierozpowszechnianie bzdur.

komentarze (34) >>>