Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Nareszcie wiem

2013-02-28   kategorie: prywatne społeczeństwo Czysta Kraina

Właściwie nie tyle wiem, bo chyba wiedziałem to i wcześniej, a nareszcie mam słowa na opisanie tego, co czuję wobec różnego rodzaju akcji charytatywnych, których dookoła wszędzie pełno. A konkretnie nie tyle wobec samych akcji, co postaw ludzi biorących udział w takich akcjach.

Właściwe słowa pojawiły się w mowie Dharmy mistrzyni Bon Shim SSN w ostatnią niedzielę w Krakowskim Ośrodku Zen. Tak się złożyło, że tematyka padających pytań krążyła głównie w okolicach pomagania innym, dawania itp. I w odpowiedzi na jedno z pytań mistrzyni powiedziała takie zdanie - zresztą cytując innego, wybitnego nauczyciela, już niestety nie pamiętam kogo: jeżeli pojawia się w tym "ja", "ty" i "dawanie", to to już nie jest prawdziwe dawanie.

Tak, to jest to, co tak często przeszkadzało mi, gdy stykałem się np. z licznymi akcjami charytatywnymi organizowanymi w moim miejscu pracy. Tu jesteśmy "my" - przeważnie młodzi, "aktywni" i dosyć nieźle zarabiający. Tam są jacyś "oni" - biedni, potrzebujący ludzie, którym trzeba pomóc. Więc mobilizujemy się i robimy coś specjalnego, "pomagamy". Żeby pokazać, jacy to jesteśmy dobrzy, szlachetni, "wrażliwi społecznie"? Podkreślając i pogłębiając przy tym cały czas mentalną różnicę między "nami" a "nimi"?

Zdarzyło mi się nieraz w życiu istotnie spotkać się z takim działaniem (i samemu działać w ten sposób), jakie wynika z zacytowanych słów nauczyciela. Kiedy po prostu używam swojego wysiłku lub swoich pieniędzy dla kogoś drugiego w sposób tak samo naturalny, jakbym robił to dla siebie. Kiedy np. kupienie jakiejś rzeczy drugiej osobie jest tak samo oczywiste, jak kupienie tej rzeczy sobie, i nie powstaje przy tym w umyśle żadna koncepcja tego, że ja komuś coś "daję", żadne rozdzielenie na "ja" i "ty". Nie oczekuje się przy tym podziękowania ani zauważenia tego, jaki ja jestem "dobry" czy że coś szczególnego zrobiłem, bo i samemu nie widzi się w tym nic szczególnego. I tak samo jak samemu sobie czasami z różnych powodów czegoś odmawiamy, tak samo i czasem można, a nawet trzeba odmówić komuś. I w jednym, i w drugim nie ma nic nadzwyczajnego. Jakże to jest inne, jak prawdziwe i zwyczajne, w odróżnieniu od napuszonych "akcji pomagania"...

Mistrzyni powiedziała w swojej mowie jeszcze jedno istotne zdanie: ważne jest, z jakim umysłem robisz to, co robisz - cokolwiek by to nie było. Ja osobiście jestem głęboko przekonany o tym, że np. reakcja osoby obdarowanej na pomoc istotnie zależy od stanu umysłu osoby pomagającej. Nie jest to może widoczne natychmiast i na pierwszy rzut oka, ale gdzieś głębiej i na dłuższą metę niewątpliwie daje o sobie znać. Jestem też przekonany, że takie "sztuczne" pomaganie, kierowane z "ja" do "ty", czasem może być gorsze, niż gdyby nie pomagać w ogóle. Więc jeśli decydujemy się komuś pomóc - róbmy to tak, jakbyśmy robili coś dla siebie samego. Naprawmy sąsiadowi rower tak, jakbyśmy naprawiali swój :) Ważne jest, żeby ten rower dobrze jeździł, a nie, że ja "robię coś dla kogoś". Nie twórzmy w umyśle "ja", "tobie" i "pomagam", tylko po prostu róbmy to. Albo nie róbmy, jeżeli nie potrafimy robić tego bez tworzenia koncepcji karmiących - w istocie - nasze poczucie wyższości, bo skoro ja "pomagam", to jestem w jakimś aspekcie "lepszy". I chyba właśnie to poczucie "lepszości" motywuje wiele osób biorących udział w akcjach "pomagania"...

komentarze (0) >>>