Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

I znów kolejna próba cenzury...

2018-06-20, zmodyfikowana: 2018-06-23   kategorie: nowości praca społeczeństwo

W dniu dzisiejszym komisja JURI Parlamentu Europejskiego opowiedziała się za dwiema bardzo kontrowersyjnymi zmianami w przygotowywanej właśnie unijnej dyrektywie o prawie autorskim. Pierwsza to tzw. "podatek od linków", a druga - obowiązek stosowania przez serwisy internetowe, na których użytkownicy mogą zamieszczać własne materiały (np. takie jak Youtube czy Facebook) tzw. filtrów treści.

Po "pakiecie telekomunikacyjnym" w 2009 roku, próbie wprowadzenia obowiązku blokowania treści pornograficznych w 2010 roku i ACTA w 2012 roku, jest to kolejna próba ataku na wolność Internetu ze strony Komisji Europejskiej. Wszystkie wspomniane wyżej trzy próby zostały udaremnione przez Parlament Europejski, tym razem jednak niestety póki co wygląda, że Parlament stoi w jednym szeregu z Komisją. Jest to jednak dopiero wstępne głosowanie, przed nami jeszcze głosowanie plenarne całego Parlamentu, a potem dalsza procedura prawna, zanim dyrektywa ostatecznie zostanie uchwalona. Jest więc szansa, że - podobnie jak to było w przypadku ACTA, który to traktat początkowo także miał bardzo mocne poparcie w ciałach legislacyjnych UE - i ten pomysł ostatecznie upadnie. Być może jednak konieczne jest do tego podobne działania jak w przypadku ACTA - czyli masowe demonstracje uliczne. Kto chętny je zorganizować...?

Edit: Zaczynają się protesty - tutaj można znaleźć informacje o organizowanych akcjach...

Proponowane regulacje po pierwsze - nakazują serwisom internetowym, których działalność polega na gromadzeniu linków do materiałów z portali informacyjnych (tzw. agregatory wiadomości, np. Google News), płacenie tym ostatnim za zamieszczanie linków. To nie jest jeszcze takie groźne - aczkolwiek absurdalne i kompletnie sprzeczne z fundamentalnymi koncepcjami technicznymi działania usługi WWW. Niemniej jednak może "rykoszetem" dotknąć serwisów, w których to użytkownicy (a nie redakcja portalu) dzielą się linkami do ciekawych materiałów znalezionych w sieci, takich jak np. popularny serwis Wykop. Zgodnie z proponowanymi regulacjami - gdyby zostały one przyjęte - serwisy takie byłyby prawdopodobnie zmuszone do płacenia za zamieszczane przez użytkowników linki serwisom, do których te linki prowadzą, co przypuszczalnie mogłoby się skończyć na jeden z trzech sposobów: a) zwiększeniem liczby i stopnia agresywności reklam w serwisie (która już obecnie jest dosyć duża); b) wprowadzeniem odpłatności za korzystanie z serwisu bądź c) likwidacją serwisu.

Groźniejszym problemem jest druga z proponowanych regulacji - filtry treści. Zgodnie z tą regulacją każdy serwis internetowy, na którym użytkownicy mogą zamieszczać swoje materiały (czyli np. Youtube, Facebook, wspomniany Wykop, platformy blogowe, a także popularne w polskim Internecie serwisy "ze śmiesznymi obrazkami", jak np. Demotywatory czy Kwejk - i wiele, wiele innych), działający w obrębie Unii Europejskiej lub oferujący usługi dla mieszkańców Unii Europejskiej, byłby zobowiązany do zainstalowania mechanizmów filtrujących treści wstawiane przez użytkowników, tak aby blokować treści "chronione prawem autorskim".

Warto zwrócić uwagę na to sformułowanie, gdyż jest ono bardzo sprytne, a zarazem pełne hipokryzji. Zgodnie z prawem autorskim bowiem, każdy utwór - a więc np. zdjęcie, rysunek, opowiadanie czy filmik stworzony przez dowolną osobę - od chwili jego stworzenia jest chroniony prawem autorskim! Oczywiście jest jasne, że filtry nie mają powstrzymywać użytkowników od publikowania własnej twórczości, lecz materiałów, do których prawa autorskie posiada ktoś inny. I tu pojawia się istotne pytanie - kto?.

Jest oczywiste, że żaden automatyczny filtr nie jest w stanie wykryć faktu, że np. próbuję właśnie umieścić na Youtube film nakręcony przez mojego kolegę, nie mając na to jego zgody. I zupełnie nie o to chodzi w proponowanych przepisach. Ich autorzy wcale nie ukrywają tego, że nowe prawo ma chronić przede wszystkim interesy wielkich koncernów medialnych i to materiały przez nie wyprodukowane mają być przede wszystkim (jeśli nie wyłącznie) filtrowane jako "chronione prawem autorskim".

Różne modyfikacje prawa autorskiego wprowadzane w ostatnich latach - głównie w USA, ale teraz właśnie doświadczamy tego także w Europie - zmierzają do tego, aby wyraźnie faworyzować pod względem ochrony prawno-autorskiej wielkie koncerny medialne i ich produkty w stosunku do dzieł indywidualnych, niezależnych twórców. Albo ujmując to inaczej - dyskryminować tych ostatnich kosztem wielkich koncernów. W języku, jakim pisane są regulacje takie jak niedoszły traktat ACTA czy obecnie proponowane zmiany w prawie UE, określenie "treści chronione prawem autorskim" jest de facto utożsamiane z treściami produkowanymi przez wielkie koncerny medialne; żadna twórczość niezależnego twórcy się w tym schemacie i w tej wizji nie mieści. Jest to bardzo sprytna manipulacja językowa mająca stworzyć wrażenie, że - wbrew faktycznemu stanowi prawnemu - istnieją dwie kategorie twórczości. Pierwsza to twórczość "chroniona prawem autorskim", do której zaliczają się - rzecz jasna - wyłącznie koncernowe produkcje, i której należy się jak najsurowsza ochrona prawna i silne ograniczenie tego, co odbiorcy tej twórczości mogą z nią zrobić. No i oprócz tego istnieje sobie jakaś tam twórczość "pozostała", niechroniona, jakichś mało ważnych niezależnych twórców, niegodnych tego, aby pisać ustawy dbające o ich interesy. O nich nie mówmy, szkoda sobie nawet nimi zawracać głowy, najlepiej udawać, że ich po prostu nie ma, że jedyna twórczość, jaką warto się przejmować, to ta koncernowa.

Swoją drogą zastanawia mnie upór, z jakim przemysł rozrywkowy broni starego modelu prawa autorskiego, opierającego się na kontrolowaniu, kto, gdzie i w jaki sposób może publikować dany utwór. Moim zdaniem jest to nie do utrzymania w obecnych czasach, czasach tak rozpowszechnionego i łatwego w użyciu Internetu. Pora na radykalną zmianę w prawie autorskim: w miejsce domyślnego do tej pory zakazu rozpowszechniania utworu bez zgody właściciela praw autorskich powinna być domyślna zgoda na rozpowszechnianie. O ile ktoś robi to niekomercyjnie i w żaden sposób na tym nie zarabia - bez opłat (ewentualnie za niewielkim miesięcznym "abonamentem" doliczanym np. do opłaty za Internet - była już jakiś czas temu w Polsce propozycja wprowadzenia takiego prawa, ale upadła, a szkoda...). W przypadku rozpowszechniania komercyjnego - autorowi należy się odpowiednie wynagrodzenie. Czyli np. jeżeli pani X napisze i opublikuje książkę, to każdy może tę książkę również wydać i sprzedawać bez konieczności uzyskania zgody od pani X, ale musi pani X zapłacić odpowiednią część swoich zysków.

Trochę w stronę tego modelu szła dotychczasowa praktyka serwisu Youtube, polegająca na tym, że jeżeli filtry Youtube zidentyfikowały wstawiony przez użytkownika filmik jako "chroniony prawem autorskim" (np. była to muzyka znanego artysty wydawanego przez duży koncern płytowy), filmik ten niekoniecznie musiał być usuwany - alternatywą było przekierowanie wszelkich przychodów z reklam wyświetlających się przy tym filmiku na rzecz właściciela praw autorskich. W takim rozwiązaniu "wilk jest syty i owca cała" - użytkownikom serwisu nie odbiera się dostępu do tego materiału, a właściciel praw otrzymuje należne wynagrodzenie.

Niestety, proponowane przez Komisję Europejską prawo może uczynić taką praktykę niemożliwą, gdyż Youtube będzie najprawdopodobniej blokować w ogóle możliwość "wrzucenia" na serwer takich materiałów. A warto wziąć pod uwagę, że właśnie z wielu sytuacji związanych z Youtube wiemy, jak często mylą się automatyczne filtry. Jako "treści chronione prawem autorskim" były identyfikowane i blokowane np. filmiki rodzinne, gdzie w tle słychać było dobiegający akurat z radia znany przebój (na publikowanie takich materiałów zezwala jawnie np. art. 29.2 polskiego prawa autorskiego). Mylnie identyfikowane i blokowane były nawet treści nie mające nic wspólnego z jakąkolwiek komercyjną muzyką, np. nagrania śpiewu ptaków albo amatorskich wykonań melodii ludowych! A co z filmikami, w których ktoś np. recenzując film zamieści jego fragment? (na co zezwala art. 29 prawa autorskiego - prawo do cytatu). A z wszelkimi przeróbkami mającymi na celu np. sparodiowanie danej piosenki? (art. 29.1). To wszystko są przykłady, w których nawet na mocy aktualnie obowiązującego restrykcyjnego prawa dozwolone jest opublikowanie fragmentu "chronionego" utworu.

Dochodziło nawet do takich sytuacji - aczkolwiek to świadczy już nie o słabości automatycznych filtrów, a o patologiczności sytuacji dającej z założenia wielkim koncernom przewagę nad "drobnymi" twórcami, o czym wspominałem wcześniej - że ktoś zamieścił na Youtube nakręcony przez siebie film z jakiegoś wydarzenia. Film ten został następnie pokazany (oczywiście bez jakiegokolwiek pytania autora o zgodę) przez dużą stację telewizyjną, stacja ta zamieściła swoją wersję filmu na swoim kanale Youtube, po czym po kilku dniach... film oryginalnego autora został zablokowany jako rzekomo naruszający prawa autorskie tej stacji!

Dotychczas, gdy tego typu sytuacje miały miejsce już po zamieszczeniu materiału w serwisie, można było dyskutować i dochodzić swoich racji, i bardzo często po przejrzeniu materiału przez człowieka - moderatora zablokowane treści były przywracane. Jeśli jednak automatyczny filtr ma działać już na etapie wysyłania materiału na serwer, i w tym momencie blokować "nielegalne" treści, przypuszczalnie do nikogo i w żaden sposób nie będzie można się odwoływać. Należy się też obawiać - jak w każdym tego typu przypadku - że mechanizmy mające początkowo służyć tylko filtrowaniu "materiałów chronionych prawem autorskim" mogą być z czasem rozszerzane na wszelkie treści, które z jakiegoś powodu mogą być niemile widziane przez zarządzających filtrami (a skoro lista materiałów do filtrowania dostarczana będzie przez koncerny medialne, to blokowane mogą być np. materiały krytyczne pod ich adresem, pod adresem ich sponsorów albo popieranych przez nie opcji politycznych). Jest to już prawdziwa, pełną gębą cenzura, nad którą nie będziemy mieć żadnej kontroli. W przypadku cenzury Internetu wprowadzonej w 2016 roku przez polski rząd przynajmniej wiemy, jakie domeny są blokowane - istnieje ich oficjalna lista. Tutaj prawdopodobnie nie będziemy wiedzieć, co możemy zamieścić w serwisie, a co nie, i z jakiego powodu materiał został odrzucony...

Dlatego póki jeszcze jest czas, trzeba protestować przeciwko tym regulacjom. Jeszcze raz ponawiam pytanie: kto chętny do zorganizowania ulicznych protestów???

komentarze (0) >>>