Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Nie obchodzą mnie interesy!!!

2019-03-21   kategorie: nowości społeczeństwo

Dzisiejsza "Rzeczpospolita" publikuje na pierwszej stronie artykuł pod tytułem "Starcie twórców z gigantami sieci". Tak właśnie chciałyby przedstawiać media kwestię kontrowersyjnej europejskiej dyrektywy o prawach autorskich, znanej potocznie jako "ACTA2" - jako konflikt interesów, w którym chodzi oczywiście o pieniądze. W konflikcie tym rzekomo z jednej strony mają znajdować się "twórcy" (w istocie pod tym pojęciem należy rozumieć wielkie koncerny medialne), a z drugiej "giganci sieci", czyli wielkie korporacje internetowe typu Google, Facebook itd. (w zasadzie nie bardzo wiadomo co pod tym "itd." miałoby się kryć, bo zwykle media wymieniają w kontekście tej sprawy tylko te dwie firmy). Jedna strona - ci "giganci sieci" - chce zbijać wielkie pieniądze na udostępnianiu w Internecie dzieł owych "twórców". Druga strona - rzekomi "twórcy", a tak naprawdę korporacje medialne trzymające łapę na ich twórczości - chce tej pierwszej stronie tego zabronić, licząc, ze dzięki temu pieniądze - zamiast do "gigantów sieci" - popłyną do nich.

Media tak to postrzegają, bo chcą to tak postrzegać. Jest to w ich interesie (a przynajmniej tak im się wydaje), gdyż same sytuują się po jednej ze stron konfliktu - po stronie "twórców". Nikt jednak nie chce zauważyć, że w tej całej sprawie jest jeszcze trzecia strona: zwykli użytkownicy Internetu. Jestem jednym z nich i w ich imieniu chcę się tutaj zdecydowanie sprzeciwić FAŁSZYWEMU przedstawianiu konfliktu wokół "ACTA2" jako starcia między tymi dwoma siłami.

Nie obchodzą mnie ich interesy. Jednych i drugich. Mam je gdzieś. Nie obchodzi mnie, czy będą zarabiać, i na czym. Obchodzi mnie natomiast to, aby opinia publiczna zauważyła, że prawdziwy konflikt rozgrywa się tutaj na zupełnie innej płaszczyźnie. Prawdziwy konflikt w tej sprawie jest bowiem konfliktem między kulturą i show-biznesem.

Nasz paskudny kapitalizm nauczył nas postrzegać wszystko w kategoriach pieniędzy, zarobku, zysku - i bardzo łatwo zapominamy o tym, że istnieją w życiu ludzkim rzeczy, które wykraczają poza prymitywną ekonomiczną arytmetykę. A jedną z takich rzeczy jest właśnie kultura.

Jaka jest różnica miedzy kulturą a show-biznesem? Podstawowym sensem kultury jest to, że twórca, artysta, tworzy dzieło po to, aby dotarło ono do jak najszerszego kręgu odbiorców. Dotarcie do odbiorców ze swoim przesłaniem, z tym, co twórca chce im przekazać, jest tutaj celem absolutnie podstawowym - inne cele są drugorzędne. Oczywiście dobrze jest, kiedy twórca może równocześnie na swojej twórczości zarabiać, i jest to bardzo wskazane, ale cel ten nie może przesłonić celu podstawowego - chęci jak najszerszego rozpowszechnienia swojego dzieła. Jeżeli przesłania - kultura zmienia się w show-biznes, a twórca przestaje być twórcą - staje się pracownikiem show-biznesu.

W show-biznesie już nie mamy dzieła - mamy produkt. Pracownik show-biznesu tworzy produkt, a jego celem jest ten produkt jak najlepiej sprzedać, zarobić na nim jak najwięcej pieniędzy. Dotarcie do szerokiego kręgu odbiorców nie jest tak istotne, gdyż liczy się przede wszystkim zysk. Jeżeli coś można sprzedać w 10 kopiach, z których każda kosztuje 1000 zł, to jest to lepsza sytuacja, niż gdyby sprzedać 1000 kopii, z których każda kosztuje 5 zł - bo w tym pierwszym przypadku mamy dwukrotnie większy zysk.

Człowiek kultury będzie zatem za jak najszerszym udostępnianiem dzieł, nawet jeśli niekoniecznie musi się z tym wiązać zapłata; człowiek show-biznesu przeciwnie - będzie popierał raczej restrykcje i ograniczenia w dostępie do dzieł, tak, aby zapewnić sobie, że za każdy egzemplarz będzie miał zagwarantowaną zapłatę. Zapłata jest tu rzeczą najważniejszą - zasięg rozpowszechnienia utworu, jak pokazałem powyżej, jest mniej istotny, a jego jakość jest już rzeczą kompletnie trzeciorzędną. Byle tylko odbiorcy nie mogli otrzymać go bez płacenia...

Dla wielu z nas, użytkowników Internetu, Internet stał się nośnikiem kultury; pozwala nam na dzielenie się z innymi dobrami kultury i korzystanie z nich. W tym daje dostęp do dziesiątków, setek dzieł nieosiągalnych w inny sposób. Podam tu tylko jeden przykład: jest pewien film, liczący sobie już sporo lat, który bardzo cenię. Posiadacze praw autorskich do tego filmu - mimo iż powstał on dziesiątki lat temu - wciąż zawzięcie ścigają zamieszczanie jego fragmentów w Internecie i np. "wrzucenie" jakichś scen z tego filmu na serwis Youtube jest niemożliwe - automat Youtube'a blokuje je natychmiast po zamieszczeniu (czyli mniej więcej tak, jak ma działać artykuł 13 proponowanej dyrektywy "ACTA2" - tyle, że będzie to dotyczyć z mocy prawa wszystkich serwisów, a nie tylko Youtube'a). Równocześnie jednak praktycznie nie da się nigdzie tego filmu legalnie obejrzeć czy kupić. Bez łamania praw autorskich zatem film ten byłby dla odbiorców niedostępny.

Zdecydowanie nie do tego miały służyć prawa autorskie. Kiedy dawno, dawno temu je wprowadzano w USA, uzasadniano ich powstanie w taki sposób, że zarobek, jaki owe prawa gwarantują twórcom, ma zachęcić twórców do tworzenia i dostarczania społeczeństwu większej liczby dobrej jakości dzieł. Miały one zatem ostatecznie służyć kulturze, jej rozwojowi, a nie li tylko zarobkowi twórców. Blokowanie - posługując się prawami autorskimi - rozpowszechniania dzieła, równocześnie nie rozpowszechniając go samemu, na pewno nie mieści się w takim rozumieniu praw autorskich, jakie przyświecało tym, którzy je stworzyli. Nie mieści się zresztą w tym także wydłużanie w nieskończoność czasu obowiązywania praw autorskich, tak aby można było nieustannie ciągnąć zyski z jednego dzieła stworzonego wiele lat temu. Przypomnijmy, że prawa autorskie miały skłaniać twórców do tego, aby tworzyli więcej dzieł; możliwość ciągnięcia cały czas zysków z dawnej twórczości jest czymś całkowicie odwrotnym.

Użytkownicy Internetu, sprzeciwiający się "ACTA2", chcą zachowania obecnej roli Internetu jako medium upowszechniania kultury. Ci, którzy "ACTA2" popierają, nie są zainteresowani rozwojem kultury ani dostępnością jej dóbr; są zainteresowani tym, aby ciągnąć jak największe zyski z produktów show-biznesu.

I tu niestety jest problem. Ludziom zajmującym się biznesem - czy tym z przedrostkiem "show-", czy bez - chodzi o zarabianie. Jeżeli nie będą mogli zarabiać na jednym, znajdą sobie jakieś inne źródło zarobku. Jeżeli Google nie będzie mógł zarabiać na serwisie Youtube, to go zamknie, jak zamknął wiele swoich projektów w przeszłości, i będzie zarabiał na czymś innym. Jeżeli europarlamentarzysta Axel Voss, "ojciec" dyrektywy o prawach autorskich (który twierdzi, że serwisy takie jak Youtube, skoro umożliwiają łamanie praw autorskich, nie powinny istnieć w Europie), nie dostanie pieniędzy od lobbystów koncernów medialnych za skuteczne "przepchnięcie" dyrektywy, to dostanie je od kogo innego i za co innego. Oni wszyscy mają kulturę głęboko "gdzieś"; im chodzi wyłącznie o pieniądze. Dlatego nie wolno sprowadzać całej sprawy "ACTA2" do rozgrywek między nimi, a wręcz przeciwnie - i do jednych, i do drugich należałoby skierować słowa znanej fraszki Ignacego Krasickiego. Cytuję, dopóki jeszcze mi wolno i żadna obecna ani przyszła dyrektywa mi tego nie zabroniła: "Chłopcy przestańcie, bo się źle bawicie. Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie". O życie kultury. Wprowadzenie "ACTA2" zabije dostęp do wielu dzieł. Czy naprawdę warto w imię zarobku jednej z dwóch walczących grup biznesmenów?

komentarze (0) >>>