Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

O cudowna szczepionko, nadziejo kapitalizmu...

2020-12-23   kategorie: nowości społeczeństwo Czysta Kraina

Z zażenowaniem obserwuję festiwal ochów i achów, połączenia magicznego, życzeniowego myślenia z prymitywną propagandą, jaki wylewa się z mediów i z ust polityków w temacie szczepionki na COVID-19.

Nie jestem bynajmniej żadnym antyszczepionkowcem, wręcz przeciwnie - działalność antyszczepionkowców uważam za wybitnie szkodliwą społecznie - i nie o samą szczepionkę jako taką mi chodzi (choć akurat w tym przypadku w pełni zrozumiałe mogą być obawy dotyczące szczepionki przygotowanej w tak krótkim czasie w porównaniu z tym, ile normalnie zajmują prace nad jakąkolwiek inną szczepionką czy lekiem - to osobny temat, który w tej chwili pomijam). Chodzi mi o medialne i społeczne "podniesienie" wokół tego tematu. Nagle szczepionka stała się "jedyną możliwością zakończenia pandemii" (dosłownie padają takie słowa) i różne osoby bardziej czy mniej publiczne - część z nich z naiwnością, a druga część z wyrachowanym cynizmem - zaczynają nachalnie wciskać nam "przekaz" o tym, że wszyscy jak najszybciej powinniśmy się zaszczepić, bo jest to jedyna szansa "aby jak najszybciej powrócić do normalności".

I tu jest pies pogrzebany. W owym "powrocie do normalności". Do normalności, czyli do kapitalizmu - albo raczej turbokapitalizmu, jak funkcjonującą przez ostatnie kilkadziesiąt lat neoliberalną wersję kapitalizmu nazywa prof. Andrzej Szahaj. To przede wszystkim beneficjentom tego systemu, czyli kapitalistom, i wszystkim tym, którzy w interesie owych kapitalistów działają (a do tej grupy zalicza się niewątpliwie spora część - jeśli nie większość - polityków) zależy na tym, abyśmy jak najszybciej powrócili do "normalności". Czyli przede wszystkim do gigantycznej konsumpcji, która jest podstawowym mechanizmem napędzającym turbokapitalizm. Abyśmy znowu zaczęli latać samolotami w te i w tamte bez sensu po świecie, kupować mnóstwo niepotrzebnych rzeczy w rozrośniętych ponad wszelką miarę galeriach handlowych, organizować różnego rodzaju "targi" i "konferencje", których sensem istnienia w ogromnej części są jedynie towarzyszące owym wydarzeniom bankiety. I tak dalej... Pandemia zaczęła pokazywać, że bez wielu z tych rzeczy można żyć i świat się nie zawalił, nadal funkcjonuje. Do ludzi zaczęło to - powoli bo powoli, ale jednak - docierać. Kapitalizm poczuł więc zagrożenie. Jedyne co utrzymuje go przy życiu - nieustanny wzrost konsumpcji, bez oglądania się na cokolwiek - stanęło pod niewielkim na razie, ale już wyraźnie widocznym znakiem zapytania. Dlatego, gdy na horyzoncie pojawiła się szczepionka, nagle zmienił się dotychczas głoszony przekaz. O ile wcześniej mówiono o tym, że musimy "nauczyć się żyć z pandemią", że "nieprędko nas ona opuści", że być może pewne ograniczenia - jak konieczność noszenia masek - nie znikną przez bardzo długi czas albo w ogóle, o tyle teraz mówi się już jednoznacznie o "zakończeniu pandemii" i "powrocie do normalności". Już nie do "nowej normalności" - jak dotychczas określano w publicznych wypowiedziach nieznany jeszcze kształt świata po pandemii (które to określenie wyraźnie wskazywało, że "nowa normalność", choć nie wiadomo jeszcze do końca czym będzie, to na pewno będzie czymś różnym od tego, co było przed pandemią) - tylko po prostu do "normalności". Czyli do tego, co było przedtem. Jest to klasyczne zaklinanie rzeczywistości, próba usilnego przekonania tak siebie, jak i innych, że oto za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - która tym razem przybrała formę ampułki ze szczepionką - będziemy mogli cofnąć czas, wymazać z pamięci ostatnie kilkanaście miesięcy i "będzie znowu tak, jak było".

Nasilenie medialnych wypowiedzi w tym tonie przypadło akurat na czas, kiedy przygotowywałem tegoroczną Ceremonię Dnia Oświecenia Buddy (która - po raz pierwszy w formule online - odbyła się 13 grudnia). I uderzyły mnie wyraźne podobieństwa, jakie można dostrzec między historią, która nam się przytrafiła, i podawaną przez tradycyjne przekazy historią oświecenia Buddy Siakjamuniego. Wedle tradycji Siddhartha Gautama, przyszły Budda, był synem króla i wychowywany był w cieplarnianych warunkach - jego ojciec starał się zapewnić mu wszelkie możliwe dobra i luksusy i trzymać go z daleka od wszelkich spraw nieprzyjemnych. Okazało się to jednak niemożliwe - któregoś razu młody Siddhartha podczas przejażdżki poza murami pałacu zobaczył osobę chorą, starca oraz trupa. Gdy ktoś wyjaśnił mu, co zobaczył, uświadomił sobie, że nikt, obojętnie w jakim dostatku by nie żył, nie jest w stanie uniknąć chorób, starości i śmierci. Wstrząsnęło nim to do tego stopnia, że zdecydował się porzucić swoje luksusowe życie w pałacu królewskim i udać się na samotną wędrówkę w poszukiwaniu prawdy o cierpieniu, jego przyczynach i sposobie, w jaki możnaby go uniknąć. Po latach dociekań, praktyk i medytacji jego umysł otworzył się i stał się Buddą, czyli Przebudzonym. Sformułował wtedy naukę o Czterech Szlachetnych Prawdach, upowszechnianą do dziś przez jego uczniów na całym świecie.

Na potrzeby tematu tej notki najistotniejsze z Czterech Szlachetnych Prawd są prawdy druga i trzecia. Druga mówi o tym, iż nasze cierpienie bierze się z przywiązania do pragnień, a zatem drogą do jego wyeliminowania jest - o czym mówi trzecia prawda - "wygaszenie" tego przywiązania (Budda proponuje w tym celu określone metody i techniki, co jest treścią czwartej prawdy, ale tym w tym momencie się nie zajmujemy). Osoby zainteresowane dokładniejszym wyjaśnieniem, o co chodzi z tymi pragnieniami i wygaszaniem, zachęcam w tym miejscu do przeczytania tego tekstu, który bardzo przystępnym językiem objaśnia Cztery Szlachetne Prawdy - a my tymczasem kontynuujmy :).

Nietrudno zauważyć, że wygaszanie przywiązania do pragnień to coś dokładnie odwrotnego od tego, do czego próbuje namawiać nas współczesny kapitalizm. Opiera się on przecież na dogadzaniu swoim zachciankom i dążeniu do zaspokojenia wszelkich pragnień, które się pojawiają - przynajmniej tych materialnych. A i co do tych niematerialnych stara się nas przekonać, że droga do ich zaspokojenia także wiedzie przez pełny portfel. Oczywiście zaspokajanie pragnień nigdy się nie kończy, gdy zaspokoimy jedne, pojawiają się następne, umiejętnie rozbudzone przez reklamową machinę - i w ten oto sposób może trwać napędzająca kapitalizm nieustanna konsumpcja.

Życie, jakie zafundowały sobie tak zwane rozwinięte społeczeństwa zachodnie - a przynajmniej ich lepiej sytuowana część (bo to jej model życia promowany jest w reklamach i mediach) - w dużym stopniu przypomina życie Siddharthy Gautamy w pałacu jego ojca. Staramy się sprawiać sobie przyjemności i odsuwać od siebie wszelkie rzeczy nieprzyjemne. Chorobę traktujemy jak techniczny kłopot, którym powinna zająć się medycyna i go naprawić. Starsi ludzie starają się udawać młodych, cały czas być w formie, sprawni i piękni, nawet gdy przychodzi im to z trudem. Śmierć ukryliśmy lub przekształciliśmy w popkulturowy mit: jest to coś, o czym wspomina się półgębkiem, coś traktowanego jako nadzwyczajny wyłom w "normalności" życia skoncentrowanego na przyjemnościach, w którym przecież ludzie nie umierają... Bądź temat kronik kryminalnych (i wszyscy wierzymy, że sami nigdy nie staniemy się ich bohaterami), filmów wojennych (ale przecież u nas nigdy żadna wojna nie wybuchnie, wojny są gdzieś hen, daleko) i sensacyjnych.

Stworzyliśmy sobie przyjemną iluzję, w której żyliśmy. I nagle przyszła pandemia, i jak Gautamę na przejażdżce wyrwała nas z tej iluzji pokazując, że choroba i śmierć naprawdę istnieją i nie poddają się naszej woli i naszemu życzeniowemu myśleniu, a starość też jest czymś realnym, skoro wirus wyraźnie bardziej zagraża osobom starszym, niezależnie od tego, jak młodo starałyby się wyglądać. I tak jak Gautama mieliśmy szansę, aby porzucić dotychczasowe życie i podążyć w kierunku czegoś nowego - tej nieokreślonej i kształtującej się dopiero "nowej normalności".

Ale widać, że zamiast tego nasz świat wybiera jednak inną drogę. Drogę zapomnienia. Zastrzyk i będziemy mogli wymazać z pamięci istnienie wirusa, będziemy mogli udawać, że nigdy go nie było i powrócić do naszej starej iluzji. Znów będziemy mogli żyć przyjemnościami. Znów będziemy mogli udawać, że chorób, starości i śmierci nie ma. Aż spadnie na nas następna katastrofa naturalna, teraz już pewnie groźniejsza.

Jeszcze możemy wybrać mądrze. Jeszcze jest czas. Ale niestety, aż nazbyt wyraźnie widać, jaki wybór jest obecnie bardzo silnie preferowany...

A kapitalizm tak czy owak upadnie. Jak by go nie ratować. Gra toczy się obecnie już tylko o to, jak dużo jeszcze przed owym upadkiem zdążą zagarnąć dla siebie kapitaliści. Im więcej zagarną, tym boleśniejszy będzie ten upadek dla całej reszty nas wszystkich - zwykłych ludzi. Jest sens im w tym pomagać?

komentarze (1) >>>