Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Upadek

2023-10-03   kategorie: nowości społeczeństwo

"Upadek Zachodu" był dotychczas stałym sloganem w ustach konserwatywnej prawicy. Wobec ostatnich wydarzeń jednak chyba nawet największy zwolennik "liberalnych, europejskich wartości" - o ile tylko nie stracił zdrowego rozsądku i umiejętności krytycznego myślenia - musi przyznać, że coś z tym Zachodem jest nie tak...

Unia Europejska dostała jakiegoś amoku. Ministrowie spraw zagranicznych wszystkich krajów UE w te pędy, niemalże w podskokach, razem pobiegli do Kijowa, aby rozmawiać o przystąpieniu Ukrainy do UE. Proszę mi przypomnieć, czy w ten sposób kiedykolwiek dotąd honorowano jakikolwiek kraj będący potencjalnym kandydatem do Unii? W dodatku kraj, który absolutnie nie spełnia żadnych standardów demokratycznych wymaganych dla wstąpienia do UE; jest krajem wszechobecnego bezprawia i korupcji.

Jest rzeczą smutno-śmieszną, że na początku wojny na Ukrainie to Polska pierwsza "wyrywała się przed szereg" ze wszelką możliwą pomocą dla Ukrainy, o wiele przekraczającą granice zdrowego rozsądku, a państwa Europy Zachodniej były raczej sceptyczne i niezbyt chętnie się angażowały (co chociażby Niemcom rząd polski nieraz wypominał, podając siebie samego za przykład). Teraz, kiedy rząd polski "przełożył wajchę" i w ciągu ledwie tygodnia przeskoczył w kwestii stosunku do Ukrainy "od ściany do ściany" - od bezgranicznej miłości do nastawienia raczej niechętnego - to Europa zdaje się wpadać w ten sam proukraiński amok, w który Polska wpadła półtora roku temu, i teraz to ona wytyka Polskę palcami.

Jeżeli dodać do tego fakt, że w kwestii ukraińskiego zboża Unia Europejska zajmuje stanowisko jawnie przeciwne interesom kraju będącego członkiem UE - czyli Polski - a wspierające interes kraju nie będącego członkiem UE, czyli Ukrainy, nieuchronnie nasuwa się konstatacja, że Unia Europejska - która była dla nas (przynajmniej dla części społeczeństwa polskiego) w czasie, gdy do niej wstępowaliśmy, wzorem do naśladowania, i niosła nadzieję wniesienia choć trochę porządku, rozsądku i stabilizacji do polskiej polityki (która jak była, tak jest absurdalna, głupia i niepoważna) - sama popada w jakiś absurd, kompromituje się, i raczej jako wzorca i kompasu rozsądnego postępowania w polityce traktować już jej zdecydowanie nie można.

UE nie jest jedyną instytucją, która się skompromitowała. Prawie równocześnie nastąpiła ostateczna kompromitacja nagród Nobla. Oczywiście niektóre z tych nagród - ta literacka czy pokojowa - skompromitowały się grubo wcześniej, gdyż od dawna kryteria ich przyznawania są co najmniej wątpliwe (pokojowa nagroda Nobla dla Obamy, który był jednym z bardziej wojowniczych prezydentów USA???). Można było mieć jednak wciąż jakąś nadzieję co do powagi i rangi nagród ściśle naukowych. No ale tylko do momentu, kiedy nagroda Nobla z medycyny została przyznana za badania leżące u podstaw stworzenia szczepionek mRNA na COVID-19. Szczepionek, które (o czym piszę tutaj) okazały się ewidentnie nieskuteczne, a oprócz tego pojawia się coraz więcej badań świadczących o tym, że mają o rzędy wielkości więcej niepożądanych skutków ubocznych niż wszystkie dotychczasowe szczepionki przeciwko innym chorobom. Oczywiście badania te wymagają weryfikacji, ale jedno jest już w tej chwili pewne - nie ma wcale pewności, że masowe wyszczepianie ludności na COVID-19 było faktycznie, per saldo, działaniem korzystnym z punktu widzenia zdrowia publicznego. W takiej sytuacji przyznawanie badaniom, które doprowadziły do stworzenia tych szczepionek, nagrody Nobla, jest także aktem ewidentnie politycznym, a właściwie - mówiąc dokładniej - ideologicznym. Ma być kolejnym głosem forsującym arbitralne stanowisko, że szczepionki na COVID to "samo dobro", a każdy, kto to kwestionuje, jest "szurem" i "foliarzem".

Społeczeństwa zachodnie głupieją, a odbiciem tego jest głupota ich polityków. Głupieją od rozleniwienia konsumpcyjnym dobrobytem. Ogromna większość produkcji światowej jest obecnie skoncentrowana w Azji, głównie w Chinach. Próby przeniesienia tej produkcji z powrotem do krajów zachodnich, podejmowane w ramach osławionego "decouplingu", w wielu przypadkach kończyły się fiaskiem, gdyż okazywało się, że... na miejscu, w "naszej" części świata, są poważne problemy ze znalezieniem odpowiednio wykwalifikowanych ludzi, którzy mogliby przy tej produkcji pracować!

Po Internecie "biegają" wyniki ankiet przeprowadzanych wśród młodzieży w różnych krajach, w których pytano młodych ludzi m.in. jaki zawód, jaką pracę chcieliby w przyszłości wykonywać. Podczas gdy Azjaci odpowiadają, że chcieliby być np. kosmonautami lub naukowcami, młodzież zachodnia najczęściej marzy o karierze... youtubera! Azjata (ale nie tylko: także i Afryka coraz mocniej pragnie zawalczyć o swoje miejsce na światowej scenie) jest nastawiony na to, aby osiągać coś konkretnego, wkładając w to wysiłek; przeciętny Europejczyk czy Amerykanin - zwłaszcza młody - chce przede wszystkim wygodnie spędzać życie na przyjemnościach.

Dość często ostatnio - tak się złożyło - "wciskał" mi się przed oczy spot reklamowy pewnej firmy, której działalność polega na tym, że jeżeli zabraknie ci w domu jakiegoś produktu, lub po prostu masz na coś ochotę, możesz to kilkoma kliknięciami zamówić w aplikacji na smartfonie, a kurier na rowerze (w polskich realiach bardzo często Hindus lub inny Azjata, choć w reklamie występuje człowiek o białym kolorze skóry) dowiezie ci żądany zakup jak najszybciej. I ta reklama jest dla mnie właśnie ikonicznym obrazem wygodnictwa i rozleniwienia Zachodu: w takiej sytuacji, zamiast klikać na smartfonie i czekać, aż Hindus na rowerze ci tę rzecz przywiezie, sam wskakuj na rower i jedź sobie po to do sklepu! Człowiek musi mieć w życiu pewien stopień trudności i wyzwań, w przeciwnym wypadku po prostu się zdegeneruje. Oczywiście są ludzie ciężko pracujący, którzy tych trudów i znojów mają aż za dużo - ale przeciętny przedstawiciel "liberalnej europejskiej klasy średniej", pracujący raczej wygodnie w biurze i nie przemęczający się, tak sobie wygodnie poukładał życie za pomocą narzędzi, jakie dostarcza mu kapitalizm, że musi wymyślać sobie specjalne, sztuczne okazje do wysiłku - np. chodząc na siłownię - aby utrzymywać dobrą formę fizyczną. Przecież to czysty absurd. A do wysiłku umysłowego okazji już praktycznie nie ma - stąd pleniąca się wszechobecna głupota, którą widać było chociażby w politycznych hasłach wykrzykiwanych podczas "marszu miliona serc" w ostatnią niedzielę w Warszawie. Po prostu ręce opadały, nie byłem w stanie tego oglądać bez poczucia żenady i zawstydzenia, takie to było dziecinne, puste i nijakie. I nie, żeby druga strona polsko-polskiej naparzanki partyjnej była w czymkolwiek lepsza... :(

Życie spędzane w pracy, która nie przynosi żadnego wymiernego pożytku (większość prac wykonywanych przez "liberalną klasę średnią" należy wszak do kategorii tzw. "bullshit jobs" - jak to nazwał David Graeber - czyli prac, które spokojnie mogłyby przestać istnieć bez wielkiej szkody dla funkcjonowania całego społeczeństwa), spędzanie czasu wolnego na wygodnych i bezmyślnych rozrywkach powoduje brak poczucia sensu życia. Człowiek Zachodu zna obecnie właściwie tylko jeden sposób na zaradzenie temu brakowi: posunięte do absurdu demonstrowanie i celebrowanie swojej "odrębności" i "indywidualności", "bycia sobą". Paradoksalnie, w dość ściśle określonych i ujętych w konsumpcyjny schemat ramach... Tatuaże, kolorowe włosy, moda na ubrania wyglądające na podarte i stare, podróżowanie po świecie oraz różnego rodzaju "pasje", najczęściej związane z tzw. "rozwojem osobistym" - tak wygląda dość skromny arsenał środków "wyrażania siebie". (Znamienna jest tu też egzaltacja wyrażona w języku: dawniej mówiło się po prostu o "hobby" bądź "zainteresowaniach", teraz obowiązkowo trzeba mieć "pasję".) Wpisuje się to również niestety popularny, potężny trend celebrowania osób transseksualnych czy "niebinarnych", a także próba znalezienia swojego miejsca w różnorakich, często dość absurdalnych, formach "aktywizmu". Te dwie rzeczy często się ze sobą łączą, w efekcie czego mamy w przestrzeni publicznej wielką wrzawę np. o "zaimki". Słuchając wielkich kłótni o to, w jakiej formie należy zwracać się do "niebinarnego aktywiszcza", aby go nie "misgenderować", czy opowieści osób transseksualnych, dla których największą tragedią było to, że ktoś zwrócił się do tej osoby w formie męskiej, podczas gdy ona "identyfikuje się" jako kobieta, nie można po prostu się nie zastanawiać - czy ci ludzie naprawdę nie mają większych problemów? Wszystko inne w życiu układa im się tak cudownie i wszystkie sprawy mają tak idealnie pozałatwiane, ze najważniejszym problemem jest to, jak kto do nich mówi?

Powiem trochę po chamsku: gdybym szedł do urzędu z jakąś ważną i trudną sprawą do załatwienia (a trochę takich, niestety wciąż nierozwiązanych, spraw mam), to byłoby dla mnie zupełnie obojętne, jak będzie się do mnie zwracał urzędnik, byleby tylko załatwił moją sprawę! Jeżeli ją załatwi, to może nawet do mnie mówić per "chuju" i "skurwysynu". Może mnie też "misgenderować" nazywając "paniusią". Wszystko jedno, byleby zrobił to, co do niego należy! Nie przyszedłem tam po słodkie słówka, tylko po załatwienie konkretnej sprawy. Życie to nie je bajka - jak mówi stare powiedzenie ;). Ale najwyraźniej ludzie, którzy chcą pozostać wiecznymi dziećmi i nigdy nie dorastać, chcą, aby życie było bajką i zabawą.

Nie ulega raczej wątpliwości, że upadek Zachodu faktycznie następuje - i nastąpi. Nie ze względów, jakie podnosi konserwatywna prawica - tzn. odejścia od tradycyjnych obyczajów i religii - tylko ze względu na odejście od rozumu i zdrowego rozsądku. Świat, w którym żyjemy, coraz bardziej zaczyna przypominać świat ze słynnej komedii "Idiokracja". Przypomnijmy, że w tym filmie człowiek, którego mierząc miarą roku 2005, kiedy rozpoczyna się akcja, określilibyśmy - nie owijając w bawełnę - przygłupem, okazał się w roku 2505 najmądrzejszym człowiekiem na Ziemi i rozwiązał najpoważniejszy problem trapiący ówczesne społeczeństwo: rośliny uprawne usychały i nie dawały plonów, ponieważ zamiast wodą podlewane były... napojem izotonicznym! Nie obeszło się jednak bez kłopotów; nikt nie chciał bohaterowi filmu wierzyć, że podlewanie wodą będzie lepsze, bo przecież reklamy wielkiego producenta napojów mówiły co innego... Popadł więc w niełaskę, a nawet o mało co nie został zabity - na szczęście w ostatniej chwili po jego stronie stanęła natura; rośliny odrosły.

Obserwując obecną sytuację, skłaniam się niestety do obawy, że świat, do którego dążymy, będzie jeszcze gorszy niż świat z "Idiokracji". Nawet jeśli - jak w filmie - przed oczami staną nam fakty wprost pokazujące, że jest inaczej, niż się powszechnie głosi, nie przekonają nas one i nie uwierzymy - co widać chociażby po tym, jak wielu ludzi wciąż wypiera i nie chce uwierzyć w oczywiste i widoczne gołym okiem fakty przeczące powszechnie głoszonej narracji na temat wojny na Ukrainie. Fakty swoje, a oni swoje, znowu zgodnie z innym znanym powiedzeniem "jeśli fakty przeczą teorii, to tym gorzej dla faktów" :(.

Tylko, że to powiedzenie nie jest prawdziwe: jeśli fakty przeczą teorii, to nie gorzej dla faktów, tylko gorzej dla nas, jeśli wbrew faktom nadal uporczywie trzymamy się teorii. Gorzej - i znikąd ratunku...

komentarze (0) >>>