Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

"The Avengers", czyli dawnych wspomnień czar... ;)

2008-04-03, zmodyfikowana: 2008-04-15   kategorie: kultura kobiety

Zupełnie nieoczekiwanie, szukając czegoś w sieci, natknąłem się w wynikach wyszukiwania na zamieszczony na YouTube fragment starego angielskiego serialu telewizyjnego "The Avengers" (u nas nadawanego pod tytułem "Rewolwer i melonik"). Potem okazało się, że jest ich tam więcej, i tak "wsiąkłem" na dobre parę godzin przypominając sobie ten uroczy film. Dla tych, którzy serialu nie znają: jest to krzyżówka filmu kryminalnego i science-fiction, zaprawiona sporą dawką surrealizmu i typowo angielskiego humoru. Para detektywów - kobieta i mężczyzna - ściga działających w absurdalnie niezwykły sposób złoczyńców, przy których czarne charaktery z Bonda albo obcy z "Archiwum X" wyglądają po prostu banalnie... Mamy tutaj robota-zabójcę, zdalnie naprowadzanego nadajnikami radiowymi ukrytymi w wiecznych piórach, które ofiary dostały wcześniej w prezencie od sprawcy - konstruktora robota; inny przestępca skonstruował w swoim domu laser gigantycznej mocy, po czym w różnych punktach - na drzewach, dachach budynków itp. - umocowywał lusterka w taki sposób, aby odbity od nich promień tegoż lasera trafił w miejsce, gdzie przebywa jego upatrzona ofiara. Mamy szajkę montującą w pagerach używanych przez biznesmenów (komórek jeszcze wtedy nie było... ;)) zatrute igły, wbijające się ofierze w serce po odebraniu określonego sygnału... Mamy zabójstwa dokonywane przy użyciu psów, wytresowanych tak aby zagryzały usłyszawszy określone hasło - psy te następnie dawane są ofiarom w prezencie, a hasło wypisane jest na pudełku, które pewnego razu przychodzi do ofiary pocztą - zaskoczony adresat odczytuje to słowo na głos... i ginie.

To wszystko - w odróżnieniu od dzisiejszych filmów sensacyjnych - podane jest w "lekki" sposób, nie do końca na poważnie. Niemała w tym zasługa uroku osobistego obojga głównych bohaterów, z których twarzy w zasadzie nigdy - nawet w sytuacjach zagrożenia życia - nie schodzi szelmowski uśmieszek, a w szczególności oczywiście pięknej i walecznej Emmy Peel granej przez Dianę Rigg. Tej postaci należy się szczególna uwaga, bo o ile dzisiaj w co drugim filmie sensacyjnym możemy zobaczyć kobietę, która kopie przeciwników lub dziurawi ich strzałami z pistoletu, to w czasie, gdy ten film powstawał, tego rodzaju ekranowe bohaterki należały do rzadkości. W pokazywaniu postaci kobiecych w kinie panował stereotyp bezradnej ofiary schwytanej przez przestępcę, która potrafi tylko bezskutecznie wołać o pomoc - no może nie całkiem bezskutecznie, gdyż w ostatniej chwili oczywiście zostaje uratowana przez głównego bohatera - mężczyznę. Postać Emmy Peel (a wcześniej Cathy Gale, poprzedniej partnerki Johna Steeda - ale te odcinki nie były w Polsce pokazywane) była bodaj jedną z pierwszych ekranowych kobiet, które samodzielnie działały, na własną rękę mierzyły się z niebezpieczeństwem i równie często ratowały życie męskiemu bohaterowi, co on im. I choć dzisiaj - tak jak napisałem - takich kobiet w filmach jest pełno, to trudno znaleźć postać, która równie znakomicie co Emma Peel łączyłaby w sobie waleczność, dowcip, inteligencję, urodę, a zarazem swoiste ciepło i delikatność, wyraźnie widoczne w całej jej postaci. Po obejrzeniu kilku scen z "The Avengers" i porównaniu Emmy z dzisiejszymi filmowymi bohaterkami łatwo zrozumieć, o co chodzi...

Oglądałem ten film w dzieciństwie; nie byłem w stanie oczywiście wówczas w pełni odebrać i docenić ani uroku bohaterki (choć i tak zrobiła na mnie spore wrażenie... ;)), ani specyficznej, niedookreślonej relacji między Steedem i Peel (podobno ówczesna angielska publiczność cały czas pytała, czy bohaterowie pójdą wreszcie ze sobą do łóżka, zaś scenarzysta twierdził, że... oni już dawno to zrobili ;)), dlatego z tym większą przyjemnością obejrzałem jego fragmenty teraz... Tych, którzy znają i pamiętają ten serial, chyba nie trzeba zachęcać do tego samego, zaś tym, którzy nie mieli okazji go poznać, serdecznie radzę, niech spróbują - może też poddadzą się jego nieco staroświeckiemu, ale niepowtarzalnemu urokowi... Nie ma go niestety nakręcona w 1998 r. kinowa wersja "Rewolweru i melonika": współczesnym scenarzystom i producentom nie udało się powtórzyć "magnetyzmu" oryginalnego serialu...

komentarze (1) >>>