Franciszku, wstań z kanapy!
2016-07-31, zmodyfikowana: 2016-08-01 kategorie: społeczeństwo Czysta Kraina
Myślałem, że poprzednia notka będzie ostatnim tekstem, jaki napiszę na temat ŚDM. Miałem jednak okazję wysłuchać wczorajszego wystąpienia papieża Franciszka w Brzegach. Wystąpienia skądinąd bardzo słusznego, apelującego do ludzi aby "wstali z kanapy", przestali biernie akceptować rzeczywistość i dbać tylko o swoją własną wygodę, lecz działali dla dobra wspólnego i "zostawili w życiu ślad".
Na pierwszy rzut oka, piękne i ważne słowa. Ale "na drugi rzut oka", po chwili zastanowienia (a w szczególności po wizycie na opustoszałych Błoniach, gdzie służby miejskie - trzeba przyznać, że bardzo sprawnie, należą się wyrazy uznania - sprzątają i demontują konstrukcje wzniesione na czas ŚDM, podczas gdy uczestnicy ŚDM spędzają noc przy identycznych konstrukcjach wzniesionych w Brzegach) nasuwa się myśl: dlaczego, papieżu Franciszku, skoro tak bardzo stawiasz na ekologię i akcentujesz ją w swoich wypowiedziach, nie sprzeciwiłeś się temu ogromnemu marnotrawstwu, jakim jest dublowanie dwa razy tej samej pracy, tego samego wielkiego wysiłku związanego z przygotowaniem dwu identycznych miejsc uroczystości związanych z ŚDM zamiast jednego? Tych ilości energii (nie wspominając nawet o pieniądzach), jakich wymagały te prace - a także wcześniejsze prace przygotowawcze, melioracje terenów w Brzegach, wybudowanie tam dróg, mostów, budynków (w tym przygotowanie specjalnego pokoju dla Ciebie, w którym miałeś nocować, a z którego nawet nie skorzystałeś, powodując tym samym kolejne straty energii w postaci benzyny spalonej przez kolumnę samochodów ochrony eskortujących Cię w drodze z Brzegów do Krakowa w sobotę wieczorem i ponownie do Brzegów w niedzielę rano) - wszystko po to, aby mogły odbyć się tam dwa nabożeństwa, które spokojnie mogłyby się odbyć - jak wcześniejsze - na Błoniach?
A ile energii zużyły tramwaje, które jak szalone, z częstotliwością większą niż raz na minutę, do wpół do drugiej w nocy z soboty na niedzielę (i znów od rana w niedzielę) zupełnie puste jeździły przez miasto, rzekomo dowożąc do Brzegów 2,5 miliona wirtualnych pielgrzymów (taką liczbę zgromadzonych w Brzegach podali organizatorzy, podczas gdy według oceny służb odpowiedzialnych za zabezpieczenie jest ich tam najwyżej 1,5 miliona, a więc spokojnie zmieściliby się na Błoniach)? To wszystko Ci jakoś nie przeszkadza, Franciszku? Było przecież całkowicie w Twojej mocy jednoznacznie sprzeciwić się temu, aby urządzano dwa oddzielne miejsca uroczystości i wyraźnie zażądać, aby wszystko odbyło się w jednym miejscu. Czemu tego nie zrobiłeś, tak dbając o ekologię?
Kolejna rzecz, którą mogłeś zrobić, a nie zrobiłeś - mówiłeś do słuchających Cię ludzi o różnych rodzajach "narkotyków", którymi można otępiać swój umysł. Zaledwie dzień wcześniej miałem okazję wieczorem na ulicach Krakowa widzieć ogarniętych zbiorowym szałem i euforią, pokrzykujących niczym kibole młodych ludzi wracających ze spotkania z Tobą. Taka pełna zaślepienia euforia to też jeden z tych "narkotyków", o których mówiłeś - człowiek ogarnięty taką euforią nie myśli, jest niezdolny do refleksji, tylko ślepo pójdzie za tłumem.
Nie wierzę, że tego nie widziałeś ze swojego okna. Dlaczego zatem, nawołując młodych ludzi do tego, aby nie otępiali się "narkotykami", podnosisz rękę i czekasz, aż w euforycznym szale będą Cię oklaskiwać, zamiast zadać im pytanie: "czy rozumiecie, co do was mówię? Czy też robicie sobie z tego tylko kolejny narkotyk, którym się ogłuszacie?"
Jeżeli traktujesz swoje słowa o "wstawaniu z kanapy" poważnie, to pokaż to czynem, a nie słowem! Sam "wstań z kanapy" jako pierwszy. Powyżej to tylko dwa drobne sposoby, na jakie mogłeś to zrobić, pozostając wciąż w ramach swojej roli i bez "wywracania do góry nogami" kościelnych zwyczajów i rytuałów...
A jeżeli poważnie Twoje wezwanie do buntu - bo tym przecież w istocie było to wystąpienie - mają potraktować młodzi ludzie, którzy Cię słuchali, to w pierwszym rzędzie powinni się zbuntować przeciwko Tobie, i przeciwko tej wielkiej hucpie, w której uczestniczyłeś. Może wtedy Twoja wizyta faktycznie przyniosłaby jakiś pożytek. Ale chyba jednak nie o to Ci chodzi... Bo właśnie ogłosiłeś datę i miejsce następnego spędu.
A tak w ogóle to jestem zły na Ciebie, na organizatorów tego wydarzenia i na media, że robicie wokół tego taki szum, czyniąc z tej imprezy coś niezwykłego, przypisując jej rangę, na którą nie zasługuje, i ingerując - poprzez "zabezpieczenia", zmiany w komunikacji i inne działania - w życie miasta do tego stopnia, że mnie, człowieka, którego w ogóle ta impreza nie obchodzi i najchętniej by się nią w ogóle nie interesował, zmuszacie już po raz trzeci do wyrażenia swojego stanowiska w tej sprawie.
PS. Wkrótce po tym, jak napisałem tę notkę, tuż po zakończeniu uroczystości w Brzegach, nad Krakowem lunął straszliwy deszcz. Trzeba się naprawdę cieszyć, że - przed czym ostrzegał Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej, ale co na szczęście nie znalazło potwierdzenia w najbardziej chyba precyzyjnej prognozie pogody made by ICM - nie lunął w nocy z soboty na niedzielę, kiedy tysiące uczestników ŚDM nocowało na "dzikich polach" w Brzegach, bo doszłoby naprawdę do tragedii.
Od kiedy zaczęło lać, aż do późnego wieczora z ogromnym żalem obserwowałem powracające do Krakowa nieszczęsne grupki przemoczonej, zmęczonej młodzieży z obolałymi nogami (wielu z nich ledwo kuśtykało, wyraźnie widać było że chodzenie sprawia im trudność). Doszczętnie wyparowała już z nich cała "radość", o której tyle rozpisywali się apologeci ŚDM, nie było żadnych śpiewów, tańców, okrzyków - było tylko zmęczenie i chęć jak najszybszego dotarcia do jakiegoś miejsca, gdzie będą mogli się ogrzać, osuszyć i odpocząć. Szli "ze spuszczoną głową, powoli" niczym żołnierz z wiersza Broniewskiego, który to wiersz natychmiast jako żywo stanął mi w pamięci.
Gdy patrzyłem na te niewielkie grupki, z rzadka wysypujące się ze stosunkowo luźnych tramwajów, nie dawał mi spokoju niesamowity kontrast między ich liczebnością a liczebnością tych samych grup, które w sobotę rano z tego samego miejsca, tymi samymi tramwajami, udawały się w kierunku Brzegów - wtedy tramwaje były tak zapełnione, że nie można było szpilki wcisnąć. Cały czas zadawałem sobie pytanie: gdzie oni są???
Ze skąpych informacji, które w późnych godzinach wieczornych zaczęły napływać z Internetu, zdaje się wynikać częściowa odpowiedź, dosyć niestety smutna. Sama skąpość tych informacji już o czymś świadczy - tak, jakby nikt się tematem powracających pielgrzymów zbytnio nie zainteresował (jasne: lepiej jest posyłać w sieć słodkie informacje o tym, co się dzieje na spotkaniu papieża z wolontariuszami w Tauron Arenie - mimo że w istocie nie dzieje się tam nic). Można jednak na ich podstawie próbować zrekonstruować sobie pewien obraz.
A obraz ten wygląda tak, że najwyraźniej po zakończeniu mszy w Brzegach organizatorzy imprezy uznali, że "to już jest koniec" i pozostawili pielgrzymów samych sobie. Skupiono się na oznakowaniu, zabezpieczeniu i zorganizowaniu dojścia uczestników uroczystości do Brzegów, a wygląda na to, że zabrakło należytego oznakowania i informacji, którędy i w jakich kierunkach mają się oni stamtąd wydostać i dokąd się kierować. Być może naiwnie założono, że będą pamiętać drogę, którą przyszli, i domyślą się, że tą samą drogą mają wracać. Tak się chyba jednak nie stało. Część z nich się pogubiła, zabłądziła, czy utknęła gdzieś w drodze próbując schronić się przed ulewą.
Warto zwrócić uwagę na jeden fakt - wspomniane już wcześniej spotkanie papieża z wolontariuszami w Tauron Arenie. Skoro wolontariusze byli na tym spotkaniu, to kto opiekował się wracającymi w tym czasie z Brzegów grupami pielgrzymów? Ano właśnie - najwyraźniej nikt. Podczas poprzednich dni ŚDM można było zauważyć, że większości grup towarzyszyli wolontariusze, którzy najprawdopodobniej między innymi pomagali im w poruszaniu się po mieście i dotarciu w miejsca, w które mieli dotrzeć. Kiedy ich zabrakło, kto miał im pokazać drogę powrotną z Brzegów?
Policja miała na głowie inne sprawy - chociażby zamykanie ulic, którymi papież przejeżdżał na wspomniane spotkanie do Tauron Areny. Na nieszczęście jedna z tych ulic przecinała trasę, którą jeżdżą tramwaje do Małego Płaszowa - najbliższej pętli tramwajowej, na której powracający z Brzegów uczestnicy mszy mogli wsiąść do komunikacji miejskiej. Jednak nie mogli, ponieważ z uwagi na owo zamknięcie ulicy tramwaje tam nie dojeżdżały - zmęczeni i zmoknięci musieli zatem iść dalej, mam wrażenie że nie bardzo wiedząc, którędy i dokąd. Ci, którzy wracali do zaparkowanych gdzieś niedaleko autokarów, które ich przywiozły na uroczystość, mieli szczęście; gorzej z tymi, którzy musieli dotrzeć gdzieś dalej do miasta, do miejsc, w których byli zakwaterowani. Naprawdę żal serce ściskał, gdy patrzyło się na te "skapujące" z tramwajów grupki, powoli wlokące się do swojego celu...
Chyba to jeszcze jeden dowód na to, że w całych tych "Światowych Dniach Młodzieży" młodzież była najmniej ważna... :(