Amerykańskie szaleństwo
2020-08-07 kategorie: praca społeczeństwo
To, jakie szaleństwo absurdalnych, pozornych działań ogarnęło USA w następstwie fali protestów po zabójstwie George'a Floyda, zobaczyłem, gdy na początku czerwca na liście dyskusyjnej, w której uczestniczę, dotyczącej oprogramowania serwerów poczty elektronicznej - a więc tematu raczej dość specjalistycznego - zaczęły pojawiać się sugestie, aby zrezygnować z dość powszechnie używanych w informatyce terminów "czarna lista" i "biała lista" (w tym przypadku chodzi o adresy nadawców, od których maile klasyfikowane są jako spam i nie-spam) i zastąpienia ich nazwami "neutralnymi rasowo", ponieważ "słowa mają znaczenie".
Pomimo wielu rozsądnych głosów dyskutantów wskazujących na to, że źródło terminów "czarna lista" i "biała lista" nie ma nic wspólnego z podziałem rasowym w USA, lecz wywodzi się z powszechnego w kulturze zachodniej, rzymsko-judeochrześcijańskiej, skojarzenia koloru białego z dobrem, życiem, aniołami itd., a czarnego przeciwnie - ze złem, śmiercią, diabłem - autorzy oprogramowania zdecydowali się na wprowadzenie takich zmian. Nie przekonały ich nawet argumenty czysto praktyczne, odwołujące się do tego, że przeznaczony na to czas (którego, jako ochotnicy, tworzący program za darmo i czysto społecznie, nie mają wszak w nadmiarze) mogliby lepiej wykorzystać na wyszukiwanie i poprawianie błędów w programie albo wprowadzenie do niego nowych funkcjonalności, co faktycznie - w przeciwieństwie do proponowanej zmiany - poprawiłoby jakość korzystania z programu przez wszystkich jego użytkowników, w tym tych o czarnym kolorze skóry. Nie przekonał ich także fakt, ze wprowadzenie takiej zmiany - której trzeba dokonać w wielu różnych miejscach kodu - grozi realnym niebezpieczeństwem wprowadzenia do programu przy tej okazji nowych błędów. Słowa "czarny" i "biały" są be i koniec.
Od tego czasu zacząłem uważniej przyglądać się temu powszechnemu demonstracyjnemu biciu się w białe piersi, jakie ostatnio ma miejsce w USA. Bicie owo jest bardzo głośne i demonstracyjne i wydaje się, że każdy biały w USA powinien dzisiaj powtarzać - wzorem katolików wyznających zbiorowo grzechy podczas mszy - "moja wina, moja bardzo wielka wina..." że jestem biały. I nie tylko w USA, bo wszak kraj ten rości sobie prawa do rozszerzania swoich "jedynie słusznych" postaw i wartości na cały świat - czego najlepszym przykładem sprawa z owym nieszczęsnym oprogramowaniem, które jest wszak używane na całym świecie, a temat potraktowano tak, jakby był wyłącznie sprawą amerykańską. Tyle tylko, że z owego publicznego wyznawania win nic nie wynika i wynikać nie ma - nikomu nie chodzi bowiem o jakąkolwiek rzeczywistą zmianę sytuacji, lecz utopienie sprawy w propagandowym szumie.
Zanim jednak zdążyłem cokolwiek mądrego na ten temat napisać, zrobił to za mnie Jakub Dymek, toteż do przeczytania jego tekstu - dodając te parę zdań od siebie - serdecznie zachęcam.
Szczególnie chciałem zwrócić uwagę na to, co Dymek pisze o swoistym zafiksowaniu tego podejścia na jednostce i jej jednostkowej - niewymazywalnej i niemożliwej do jakiegokolwiek naprawienia - winie, przy niemal zupełnym ignorowaniu możliwych do realnego naprawienia problemów systemowych. Moim zdaniem jest to pokłosie ogromnej popularności, jaką w świadomości amerykańskiej (i nie tylko amerykańskiej) zdobyła psychoterapia, a w szczególności psychoanaliza. Można powiedzieć, że dominująca (a na pewno najbardziej "opiniotwórcza") część społeczeństwa amerykańskiego ogląda świat przez "psychoterapeutyczne okulary". A to właśnie psychoterapia narzuca taki sposób widzenia świata, w którym wszystkie problemy tkwią tylko w jednostce - w ogóle nie uwzględnia się, mających przecież ogromny wpływ na życie ludzi, czynników społecznych czy politycznych. Ale o tym niedługo będzie oddzielna notatka...