Co to jest masa krytyczna?
Masa krytyczna to spontaniczny, wspólny przejazd przez miasto dużej grupy rowerzystów. Założeniem masy jest odwrócenie zwykle istniejących na ulicach proporcji między samochodami i rowerami: w miejscu i czasie, gdzie przejeżdża masa, rowerów jest na jezdni znacznie więcej niż samochodów, wskutek czego to kierowcy muszą liczyć się z rowerzystami, a nie - jak jest zazwyczaj - na odwrót. Masa krytyczna ma na celu zwrócenie uwagi na fakt, że rowerzyści są również użytkownikami dróg, którzy zazwyczaj są ignorowani; ma również zapewnić - przynajmniej na ten krótki czas - rowerzystom poczucie bezpieczeństwa poruszania się po ulicy, gdyż w tak dużej grupie nie grozi im potrącenie przez samochód.
Kiedy i gdzie odbywa się masa krytyczna i kto ją organizuje?
Masy krytyczne są ruchem globalnym, odbywają się w tysiącach miast na całym świecie, z reguły zawsze w tym samym terminie - w ostatni piątek miesiąca. Pierwsza masa krytyczna odbyła się w 1992 roku w San Francisco (więcej informacji mozesz znaleźć w artykule z Wikipedii).
W Krakowie pierwsza masa krytyczna odbyła się 27 maja 2005 r. i od tej pory odbywa (a przynajmniej odbywała - czytaj dalej) się w każdy ostatni piątek miesiąca o godz. 18:00. Punktem startowym masy również już tradycyjnie jest popularny "Adaś", czyli pomnik Adama Mickiewicza na Rynku Głównym.
Raz ustalony termin masy jest nienaruszalny - masa odbywa się niezależnie od pogody i pory roku, niezależnie od tego, czy w danym dniu wypada np. święto albo jakieś ważne wydarzenie (m.in. jedna z mas wypadła dokładnie w dniu wizyty papieża Benedykta XVI w Krakowie - chyba wyobrażacie sobie, co się wtedy działo na Rynku!). Chodzi o to, aby rowerzyści wiedzieli, że zawsze, niezależnie od okoliczności, zbierają się w danym dniu, miejscu i czasie. Masa nie odbyłaby się tylko wtedy, gdyby nikt na nią nie przyjechał. W historii krakowskiej masy raz już istniało takie zagrożenie - było to w lutym 2007 r., na masę przybyły wówczas 3 osoby, więc odbyła się w formie symbolicznej - kilku rundek dookoła Rynku.
Tradycyjna odpowiedź na pytanie "kto organizuje masę" jest taka: masy nikt nie organizuje, albo też organizują ją wszyscy uczestnicy - zależy jak na to patrzeć. Każdy może (i powinien) wnieść jakiś swój wkład do organizacji masy - np. przynieść na masę flagi, tabliczki z hasłami do zawieszenia na rowerach, sprzęt nagłaśniający, opracować propozycję trasy przejazdu, zaprojektować i/lub wydrukować plakaty czy ulotki (tutaj znajdziesz niektóre opracowane już wzory, które były wykorzystywane na krakowskiej masie), rozwieszać je w mieście, dostarczać do sklepów rowerowych, zatykać za bagażniki zaparkowanych rowerów itd.
Niestety, to tradycyjne, spontaniczne podejście do masy w pewnym momencie (mniej więcej z początkiem 2011 roku) przestało w Krakowie dobrze funkcjonować. Ludzie przyjeżdżali na masę i okazywało się, że nikt nie ma pomysłu na trasę, nie ma chętnej osoby, która poprowadziłaby przejazd itd., a kiedy już udało się taką osobę znaleźć i przejazd ruszał, na trasie dochodziło do licznych nieporozumień co do tego, którędy jechać, mylenia drogi i ogólnego chaosu. Po kilku miesiącach trwania takiej kryzysowej sytuacji znalazło się kilku młodych masowiczów, którzy począwszy od lipca 2011 podjęli się wzięcia na siebie trudu organizacji przejazdu, przygotowywania tras itp.
Nowi organizatorzy zdecydowali się również organizować masę "oficjalnie", zapewniając obstawę policji, zatrzymywanie ruchu na skrzyżowaniach na trasie przejazdu itp. W mojej opinii taka zorganizowana masa już przestaje być masą, gdyż traci tę swoją istotną cechę, która wyrażona jest w tradycyjnym masowym haśle: "My nie blokujemy ruchu, my jesteśmy ruchem". Otóż jadąc w takiej zorganizowanej grupie już nie jesteśmy ruchem - jesteśmy paradą rowerzystów, która na czas swojego przejazdu właśnie blokuje - rękami policji - ruch. Masa ma pokazywać obecność rowerzystów na ulicach jako coś zwyczajnego, tymczasem poprzez obstawę policji i blokowanie skrzyżowań pokazuje raczej to, że rowerzyści na ulicach są zjawiskiem nadzwyczajnym, które wymaga policyjnej obstawy na sygnale ;). A chyba nie o taki przekaz nam chodzi... Dlatego z pewną rezerwą podchodzę do takiej formuły masy, ale cóż - stało się tak, jak się stało, bo widocznie innych alternatyw nie było - nie było innych aktywnych osób, które chciałyby się zająć masą, a te, które się zajęły, miały właśnie taką jej wizję...
Kraków poszedł tutaj zresztą za przykładem kilku innych miast (na czele z Warszawą, gdzie odbywała się najliczniejsza w Polsce masa krytyczna, która obecnie już także zaprzestała działalności), w których środowiska rowerzystów zdecydowały się organizować masę "oficjalnie", zazwyczaj pod szyldem jakiegoś stowarzyszenia rowerowego. Także i w Krakowie, od kiedy w 2012 roku powstało Stowarzyszenie Kraków Miastem Rowerów, ono formalnie przejęło organizację masy. I w lutym roku 2015, uznając że cele, dla których organizowana była masa, zostały osiągnięte - tzn. władze miasta zaczęły poważnie traktować budowę w Krakowie infrastruktury rowerowej - podjęło decyzję o zaprzestaniu organizowania masy od kwietnia tego roku (ostatnimi "oficjalnymi" masami zorganizowanymi przez KMR były zatem masy lutowa i marcowa).
Decyzja ta wywołała protesty części dotychczasowych uczestników masy, którzy postanowili kontynuować przejazdy masy krytycznej w jej pierwotnej, oddolnej formule. W tej formule masa jeździła jeszcze przez niecałe dwa lata - do października 2017, kiedy to odbyła się ostatnia regularna, comiesięczna masa w Krakowie. Potem inicjatywa "umarła śmiercią naturalną" - organizatorzy się zmęczyli, zabrakło uczestników... Sporadycznie reaktywowano masę krytyczna przy szczególnych okazjach - jeden przejazd odbył się w 2018 roku przed wyborami samorządowymi, kolejny w 2019 w ramach strajku klimatycznego.
Jak wygląda masa krytyczna?
Jeżeli chcesz zobaczyć, jak wygląda przejazd masy krytycznej, obejrzyj poniższy film. Został on nakręcony przez jednego z uczestników masy, która odbyła się 24 kwietnia 2009 roku - była to jedna z najbardziej udanych i najliczniejszych mas (ze "starego", spontanicznego okresu, sprzed oficjalnego organizowania masy; "oficjalne" masy osiągały znacznie większą liczebność), zaś sam film jest najlepszym jak dotychczas materiałem dokumentującym krakowską masę (i wcale nie dlatego, że ja się w nim pojawiam ;-)).
Jeżeli natomiast przed obejrzeniem filmu (lub po ;-)) chcesz dowiedzieć
się czegoś więcej na temat masy, to czytaj dalej:
Fakt "oficjalnego" organizowania masy pozbawił oczywiście zasadności następne pytanie, ale w czasach niezorganizowanej, spontanicznej masy spotykaliśmy się z nim bardzo często:
Czy masa krytyczna jest legalna?
A czy jazda rowerem po ulicy jest legalna?
Idea masy wychodzi z założenia, że skoro samochody nie potrzebują żadnego specjalnego zezwolenia, aby w dużych grupach poruszać się ulicami, to dlaczego takiego zezwolenia mieliby potrzebować rowerzyści? My nie blokujemy ruchu, my jesteśmy ruchem - głosi wspomniane już wyżej masowe hasło.
Faktem jest, że takie podejście nie zawsze spotykało się ze zrozumieniem ze strony policji. W początkach krakowskiej masy kilkakrotnie zdarzały się "przepychanki" z policją, która usiłowała znaleźć jakieś zarzuty przeciwko masie. Nigdy jednak nikogo za nic nie ukarano, zwykle zaś kończyło się na tym, że radiowozy policyjne elegancko eskortowały masę aż do samego jej końca... ;-) (co wobec agresji wykazywanej przez niektórych kierowców wcale nie było od rzeczy). Od jakiegoś czasu policjanci już się przyzwyczaili i w ogóle na masę nie reagowali...
Największe problemy z policją - ale z trochę innego powodu - miała chyba wspomniana już masa "papieska", odbywająca się w dniu przyjazdu Benedykta XVI. No bo wyobraźcie sobie - wszyscy policjanci już prawie chodzą na rzęsach, bo papież, pół miasta zamknięte, a tu grupa rowerzystów na całego jeździ sobie ulicami... To przecież aż się chce tym rowerzystom coś zrobić, żeby nie przeszkadzali policji przy "ważniejszych" sprawach... Nawiasem mówiąc, przy okazji wizyt takich właśnie ważnych osobistości okazuje się dobitnie, jak mało naprawdę my, zwykli obywatele, znaczymy dla władzy. Jeżeli dla "bezpieczeństwa" (wszystko jedno, na ile realnego) jakiegoś VIP-a trzeba zamknąć pół miasta, to się zamyka - nieważne, że dezorganizuje się życie tysiącom mieszkańców, którzy chcą załatwiać swoje normalne sprawy i wizyta rzeczonego VIP-a nic a nic ich nie obchodzi (a jest to w końcu ich miasto, a nie tego VIP-a!). Jeszcze jakoś mogę zrozumieć, gdy jest to papież, za którym podążają tłumy ludzi - i chociażby ze względu na te tłumy trzeba zamknąć ruch, aby nie doszło do jakiejś katastrofy. Ale jakoś nie widziałem tłumów wielbiących prezydenta USA Busha, kiedy ten parę lat temu był w Krakowie, a skala zastosowanych "środków ostrożności" była gigantyczna - włącznie z przymiarkami do zamknięcia przestrzeni powietrznej nad Krakowem, do czego w końcu chyba jednak nie doszło... Zawsze wtedy myśli mi się, że jednak arogancja i zarozumiałość władzy jest straszliwa - zupełnie zresztą niezależnie od tego, jaka to władza, z jakiej opcji politycznej i przez kogo wybrana.
No a tak naprawdę, to o co chodzi?
Tak naprawdę, to każdy rowerzysta ma swój powód, dla którego przyjeżdża na masę. Dla jednych jest to przede wszystkim walka o to, aby w Krakowie było więcej dróg rowerowych; dla innych - chęć poznania innych rowerzystów i wspólnej zabawy - bo masa jest również pewną formą rozrywki. Jeszcze dla innych chęć "zagrania na nosie" kierowcom, choć takie zachowania nie są na masie mile widziane i staramy się je tępić...
Ja osobiście przyjeżdżałem na masę (czas przeszły, bo w ostatnich latach, z różnych powodów - nie tylko zmiany formuły masy - pojawiałem się na niej coraz rzadziej) wierząc, że tym sposobem jestem w stanie przyczynić się choć trochę do zmiany "świadomości rowerowej" naszego społeczeństwa. Do tego, aby rowerzysta na drodze nie był postrzegany jako ktoś, kto tylko "bawi się" i "przeszkadza" kierowcom w dotarciu do ich Bardzo Ważnych Celów - on też ma swoje ważne sprawy, które musi załatwić, tak samo się spieszy i chce zdążyć na czas, a tylko po prostu z różnych względów wybrał taki właśnie środek transportu. Bo trzeba wreszcie zacząć traktować rower (myślę o traktowaniu przez tzw. ogół społeczeństwa) właśnie jako normalny środek transportu, a nie wyłącznie jako sprzęt sportowo-rekreacyjny.
Liczyłem na to, że masa swoim uporczywym działaniem "przebije" się do mentalności ludzi na tyle, że zaczną dostrzegać i brać pod uwagę rower jako środek transportu i rowerzystów jako użytkowników dróg. I w pewnym stopniu tak sie stało: jazda rowerem wyszła z niszy, przestała być traktowana jak dziwactwo i jest coraz częściej traktowana jako całkowicie normalny sposób poruszania się po mieście, a problemy rowerzystów są coraz poważniej rozważane i dyskutowane. Zatem w pewnym sensie masa faktycznie osiągnęła swój cel :)
Wciąż jednak wielu i kierowców, i pieszych (a u tych drugich to chyba w ostatnim czasie daje się zaobserwować nawet tendencja wzrostowa) popełnia te same "grzechy" wobec rowerzystów, wynikające z ich niedostrzegania. I dla jednych, i dla drugich rowerzyści tak jakby nie istnieli. Bo popatrzcie na przykłady poniżej:
"Grzechy" najczęściej popełniane przez kierowców wobec rowerzystów to:
– niebezpieczne wyprzedzanie: z dużą prędkością i bardzo blisko, niemalże tak jakby chcieli zepchnąć rowerzystę z drogi. W stosunku do rowerzystów kierowcy nie przestrzegają żadnych przepisów dotyczących wyprzedzania - wyprzedzają jak się tylko da, np. nagminnie czynią to na skrzyżowaniach, czego kodeks drogowy surowo zabrania;
– wyjeżdżając z drogi podporządkowanej na główną, przy której jest ścieżka rowerowa, z reguły bez patrzenia i bez zwalniania przejeżdżają przez tę ścieżkę i zatrzymują się dopiero przed jezdnią drogi głównej (gdyby tą ścieżką akurat przejeżdżał rowerzysta, znalazłby się pod kołami);
– nagminne parkowanie samochodów na ścieżkach rowerowych, a już szczególnie w miejscach zjazdów ze ścieżki rowerowej na jezdnię - co uniemożliwia rowerzyście zjechanie ze ścieżki lub wjechanie na nią;
– włączając się zaparkowanym przy ulicy samochodem do ruchu, bardzo często nie przepuszczają (wbrew przepisom) nadjeżdżającego roweru - potrafią ruszyć tuż przed rowerzystą i zajechać mu drogę (a potem minutę albo dwie jeździć mu przed nosem w przód i w tył, próbując wykonać skręt we właściwym kierunku...)
Piesi z kolei demonstrują swoje ignorowanie rowerzystów poprzez:
– przechodzenie przez jezdnię "na słuch": zamiast rozglądać się, czy nic nie jedzie, nasłuchują odgłosu silnika; jeżeli go nie słyszą - uznają, że jest bezpiecznie i... wchodzą na jezdnię wprost przed nadjeżdżającego rowerzystę! Skrajnym i zupełnie dla mnie niezrozumiałym przykładem takiego zachowania była pewna pani z pieskiem, od której usłyszałem kiedyś - w momencie gdy przejeżdżałem jej tuż przed nosem! - wypowiedziane pod adresem pieska następujące słowa: "nic nie jedzie, możemy przechodzić", po czym... weszła na jezdnię, niemal prosto w mój rower!
– chodzenie całą szerokością drogi po ścieżkach rowerowych (mimo, iż obok jest chodnik) i nie ustępowanie miejsca nadjeżdżającemu rowerzyście. W zasadzie nie mam nic przeciwko, aby piesi czasem chodzili po ścieżce, o ile nie mają obok chodnika - rowerzyści w końcu też nierzadko, gdy nie mają ścieżki, jeżdżą po chodnikach - ale i pieszy na ścieżce, i rowerzysta na chodniku musi pamiętać, że jest tu "nie na swoim terytorium" i bezwarunkowo ustąpić miejsca temu, dla kogo ta droga jest przeznaczona! O ile w przypadku większości rowerzystów ustępują oni na chodnikach pieszym, o tyle piesi chodzący po ścieżkach rowerowych czynią to zazwyczaj z całą bezceremonialnością i nierzadko jeszcze potrafią reagować oburzeniem, gdy zwróci im się uwagę na fakt, że tu jest ścieżka rowerowa... :(
– traktowanie dróg, na których jest zakaz ruchu samochodów (ale inne pojazdy mogą tam wjeżdżać) lub dróg pieszo-rowerowych jako przeznaczonych wyłącznie dla pieszych i chodzenie po nich bez jakiegokolwiek zwracania uwagi na nadjeżdżające pojazdy.
– w dodatku, piesi obecnie zupełnie już nie reagują na dzwonki rowerowe. Niemal regułą jest, że gdy rowerzysta widzi przed sobą osobę wchodzącą mu w drogę i dzwoni, osoba ta dalej kontynuuje swój marsz w tym samym kierunku i nie objawia nawet najmniejszej reakcji na ten dzwonek - nie tylko nie obejrzy się, ale nawet nie drgnie jej głowa... I wcale nie dotyczy to osób mających w uszach słuchawki od odtwarzaczy MP3 czy innych urządzeń emitujących dźwięki. Po prostu ludziom dzwonek roweru z niczym się nie kojarzy i nie jest bodźcem do żadnej reakcji - zupełnie inaczej byłoby, gdyby to był klakson samochodu... Co dziwne, jest tak nawet w przypadku osób starszych, które nie są aż tak przyzwyczajone do samochodów, gdyż pamiętają czasy, kiedy nie było ich tak wiele jak obecnie...
Żeby oczywiście nie było, że rowerzyści są idealni: jest jeden bardzo nagminnie popełniany przez rowerzystów, a bardzo niebezpieczny "grzech". Jest to jazda w nocy bez świateł, czyli na tzw. batmana. Pal diabli, że rowerzysta jadący bez oświetlenia stwarza niebezpieczeństwo dla siebie samego - jeżeli chce zginąć pod samochodem, jego sprawa. Ale stwarza również niebezpieczeństwo dla innych! Niejednokrotnie w nocy w ciemnym miejscu zdarzyło mi się o włos uniknąć zderzenia z takim "batmanem" - zobaczyłem go w ostatniej chwili tylko dzięki temu, że ja światła miałem. Dlatego tu apeluję do wszystkich, którzy chociaż czasem poruszają się na dwóch kółkach: W NOCY NIGDY NIE JEDŹCIE BEZ ŚWIATEŁ! To naprawdę podstawowy wymóg bezpieczeństwa, którego - w odróżnieniu np. od kasków czy kamizelek odblaskowych, o których również wiele się mówi - naprawdę nie można sobie darować.