The tide is turning...?
2025-07-11 kategorie: kultura społeczeństwo
Obejrzałem niedawno film pt. "Twórca". To chyba pierwsza mainstreamowa, hollywoodzka produkcja s-f, w której armia amerykańska nie jest przedstawiona jako bohaterowie ratujący ludzkość przed zagładą. Wręcz przeciwnie - jest tymi "złymi", walczy po niewłaściwej stronie i ponosi (zasłużoną) klęskę. Czyżby znak czasów i zachodzących na świecie przemian geopolitycznych...?
Zaczyna się jak wiele innych podobnych filmów, w których "ludzkość" - reprezentowana oczywiście przez Stany Zjednoczone - staje w obliczu zewnętrznego, nie-ludzkiego zagrożenia, z którym musi walczyć. Zazwyczaj w takich filmach bywają to najeźdźcy z kosmosu, zdarzają się też jakieś tajemnicze potwory, które wzięły się nie wiadomo skąd, albo mutanty o nadludzkich możliwościach zbiegłe z laboratorium. Tym razem są to "symulanci" - humanoidalne roboty wyposażone w sztuczną inteligencję. Na Zachodzie sztuczna inteligencja została zakazana po tym, jak rzekomo w wyniku jej działań w Los Angeles nastąpił wybuch jądrowy, który zabił 1,5 miliona osób. Jest jednak wciąż rozwijana w krajach "Nowej Azji" (!!!), dlatego Zachód chce ją zniszczyć i prowadzi wojnę z "symulantami".
Przez pierwsze kilkanaście minut filmu możemy rzeczywiście oglądać typowe ujęcia przedstawiające dzielną armię amerykańską starającą się wytropić i schwytać lub zabić ukrywającego się głównego twórcę "symulantów", zwanego z hinduska "Nirmata". Szybko jednak okazuje się, że sprawy nie wyglądają do końca tak, jak chcą je przedstawić politycy przemawiający w początkowych scenach filmu. Mimo iż polityk wyraźnie podkreśla, że "nie prowadzimy wojny z ludami Nowej Azji, tylko ze sztuczną inteligencją", armia USA w swojej pogoni za AI w okrutny i bezwzględny sposób niszczy wioski zamieszkałe przez biednych Azjatów i torturuje ich, chcąc wydobyć informacje o lokalizacji baz, w których produkowani są "symulanci" - aż w końcu jeden z torturowanych rzuca żołnierzowi "w twarz", że roboty "mają więcej serca od was". Później widzimy, że w wielu wioskach społeczność jest całkowicie wymieszana, "symulanci" żyją wspólnie z ludźmi, jedni i drudzy chcą utrzymać ten stan rzeczy i nie ma między nimi żadnej wrogości (w pewnym momencie okazuje się, że roboty pełnią nawet role kapłanów/mnichów buddyjskich i wierzą w reinkarnację, co niezamierzenie wypada dość komicznie). Dowiadujemy się w końcu, że wybuch w Los Angeles był w istocie spowodowany błędem ludzkim, który politycy Zachodu "zwalili" na AI. Ważny dowódca "symulantów" zapewnia ludzkiego bohatera filmu, że nigdy nie zaatakowaliby ludzkości, i wypowiada znamienne zdanie: "Wiesz, co stanie się z Zachodem po tym, jak wygramy wojnę? Nic. Zupełnie nic."
Ostatecznie - jak wspomniałem - armia amerykańska ponosi klęskę (w świetle tego, co widzieliśmy w filmie, całkowicie zasłużoną), a ludzko-robocia społeczność "Nowej Azji" świętuje pokój. I to jest ostatnia scena filmu - jego autorzy w ogóle nie pokazują nam reakcji Zachodu na klęskę, tak jakby było to całkowicie nieistotne.
Pominąwszy sztafaż s-f, i patrząc na film w kontekście geopolitycznym, jego przekaz jest bardzo wyraźny: USA walczy po niewłaściwej stronie i poniesie klęskę, dominacja Zachodu się zakończy, a swoją szansę dostanie Wschód. Podkreślam, że taki przekaz pojawia się nie w jakiejś produkcji chińskiej czy rosyjskiej, ale w mainstreamowym, wysokobudżetowym amerykańskim filmie z Hollywood. Czyżby amerykański przemysł filmowy już chwytał w żagle "wiatr zmian" wiejący od kilku lat na świecie i powoli przystosowywał do niego swój przekaz??? Zobaczymy, czas pokaże - jak to mówi polskie przysłowie, "jedna jaskółka nie czyni wiosny". Niemniej jednak po obejrzeniu tego filmu przyszły mi na myśl słowa z piosenki Rogera Watersa, kończącej jego album "Radio KAOS", której tytułem nazwałem ten wpis:
I'm not saying that the battle is won
But on Saturday night all those kids in the sun
Wrested technology's sword from the hand of the War Lords
Oh, oh, oh, the tide is turning
The tide is turning, Sylvester
The tide is turning.