Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Klient nasz jeleń

2011-06-05, zmodyfikowana: 2011-06-06   kategorie: prywatne społeczeństwo

Tak sobie myślę, że prawdziwą miarą poziomu oddalenia Polski od cywilizowanej Europy i świata, nie są nasze dziurawe drogi, dogorywająca kolej, brak infrastruktury rowerowej, ułomna służba zdrowia czy edukacja. Nie jest nią nawet tragiczne funkcjonowanie naszych urzędów ani sobiepaństwo i nieodpowiedzialność polityków. Prawdziwą miarą poziomu naszej (nie)"europejskości" jest to, w jaki sposób sklepy traktują klienta. Tu nic bowiem nie mają do rzeczy politycy, państwo, mityczny "układ", brak pieniędzy na inwestycje itd. Nie ma na kogo zwalić winy - wszystko zależy tylko i wyłącznie od mentalności ludzi prowadzących biznes.

W krajach, w których tradycje kupieckie kontynuowane były nieprzerwanie od lat (było też tak w Polsce okresu międzywojennego) istnieje jedna generalna zasada dotycząca handlu, wyrażająca się słowami "klient nasz pan". Obecny polski świeżo odrodzony pseudokapitalizm zastąpił tę zasadę inną, którą kiedyś dosłownie zaprezentował mi pewien polski "młody ambitny" w dyskusji na pewnym forum internetowym - "JA ustalam zasady na jakich sprzedaję MÓJ towar, a jak się nie podoba, to spier...".

W jaki sposób ta zasada działa w praktyce, miałem ostatnio okazję się przekonać na dwóch przypadkach. Oczywiście, nasi pożal się boże handlowcy nauczyli się już przymilać się do klienta i wabić go - tak długo, dopóki mu czegoś nie sprzedadzą. Jak już mają jego pieniądze w kieszeni, to niech - zgodnie z przytoczoną maksymą - spier... i niech przypadkiem nie przyjdzie mu do głowy zgłaszać jakiejkolwiek reklamacji. "Byznesmenom" potrzebny jest jeleń, którego można wydoić z pieniędzy, a nie klient-kontrahent, którego traktuje się rzetelnie i uczciwie.

Kupiłem sobie oto niedawno płytę Kate Bush "Lionheart" - ostatnią, której brakowało mi do kompletu pięciu kanonicznych płyt tej artystki. Po włożeniu płyty do odtwarzacza okazało się, że na ostatnim utworze odtwarzanie się przerywa na kilka sekund - przy każdej próbie odtworzenia działo się to w innym miejscu utworu, ale nigdy nie udało się go odtworzyć prawidłowo. Bardzo dziwny objaw, który nie zdarzył mi się nigdy wcześniej na żadnej innej płycie.

Wyjąłem więc płytę z odtwarzacza, aby się jej dokładnie przyjrzeć. Zauważyłem na niej niewielką rysę, ale miałem już do czynienia z tyloma znacznie bardziej porysowanymi płytami i nigdy nie wpływało to w ten sposób na odtwarzanie... Płyta musiała mieć więc chyba jakiś błąd w tłoczeniu. Pojechałem więc do sklepu, aby płytę wymienić. (Wbrew mojej zasadzie, że staram się tu raczej pisać o ogólnych zjawiskach i świadomie nie odnosić się do konkretnych osób czy firm, tym razem zrobię wyjątek i podam nazwę sklepu, bo obiecałem sobie, że za opisane dalej zachowanie będę ich antyreklamował gdzie się tylko da - to krakowski sklep "Music Corner".) Pan sprzedający obejrzał płytę, zauważył ową rysę, zaczął więc stanowczo twierdzić, że musiałem czyścić płytę czymś twardym (czego rzecz jasna nie robiłem, chyba wiem jak należy obchodzić się z płytami ;)) i skoro płyta nosi ślady użytkowania (czyli właśnie ową rysę), to nie nadaje się do wymiany. Równocześnie okazało się, że w odtwarzaczu sklepowym płyta działała poprawnie, tak więc pan tym bardziej odmówił przyjęcia reklamacji. Na moje pytanie, co mam w takim razie zrobić, zasugerował iż mam uszkodzony odtwarzacz, zaś na stwierdzenie, że odtwarzacz odtwarza inne płyty poprawnie i jest to jedyna płyta, na której występują takie problemy, potrafił jedynie odpowiedzieć że to "złośliwość rzeczy martwych". Zasugerował mi również, abym przyjechał do sklepu z moim odtwarzaczem, aby na nim sprawdzić płytę. Nie zagwarantował mi jednak w żaden sposób tego, że płyta zostanie faktycznie wymieniona, jeżeli okaże się, iż na moim odtwarzaczu nie działa prawidłowo.

Nie rozumiem, dlaczego to klient, a nie sprzedawca, ma ponosić konsekwencje "złośliwości rzeczy martwych" i tego, że kupiona płyta nie działa poprawnie. W myśl kupieckiej zasady "klient nasz pan", o której wspominałem na wstępie, a o której ten sklep najwyraźniej zapomniał, ryzyko ponosi ten, kto prowadzi biznes, a nie klient. Płyta w takiej sytuacji powinna być bez dyskusji wymieniona, a problem, co zrobić z tym wadliwym egzemplarzem, powinien być problemem sklepu, a nie klienta. Zresztą skoro płyta odtwarza się prawidłowo - przynajmniej na sklepowym odtwarzaczu - to nadaje się do powtórnej sprzedaży. Może u kogoś innego będzie działała dobrze.

Propozycję jazdy przez pół miasta tam i z powrotem z odtwarzaczem, nie mając w dodatku żadnej gwarancji, że przyniesie to pozytywne dla mnie załatwienie sprawy, można skwitować tylko śmiechem - jest to totalny brak szacunku dla klienta i chęć "spławienia" go, aby pozbyć się kłopotu. Swoją drogą ciekaw jestem, czy gdybym skorzystał z owej propozycji i w trakcie transportu odtwarzacza nieszczęśliwie by się on np. o coś uderzył i uległ uszkodzeniu, to czy pan, który mi taką jazdę z odtwarzaczem zaproponował, zwróciłby mi za niego pieniądze. Ale odpowiedzi mogę się chyba domyślać... A właściwie dlaczego pracownik sklepu nie może przyjść do mnie do domu i "nausznie" sprawdzić, czy płyta działa na moim odtwarzaczu, tylko to ja mam targać odtwarzacz do ŁASKAWEGO PANA SPRZEDAWCY?

No i zostałem z płytą nie nadającą się do użytku, bo sklep - na nową modłę obowiązującą w obecnym "byznesie" przerzuca swoje ryzyko handlowe na klienta, i jeżeli zdarzy mu wadliwy towar, to niech pieniądze straci klient - byleby tylko nie sklep! W końcu sklep to biznes, tutaj trzeba wyjść na swoje, nie można sobie pozwolić na straty, a klient ma nieograniczoną ilość pieniędzy do zmarnowania i można je od niego ciągnąć... Owszem, płyta dała się skopiować na komputerze i kopia odtwarza się poprawnie (co zdaje się potwierdzać moje przypuszczenie o błędzie w tłoczeniu), ale granie z kopii w sytuacji, gdy akurat chciałem sobie skompletować oryginalne albumy właśnie tej artystki, jest jednak pewnym dyskomfortem... :(

No i powiedzcie, czy warto być uczciwym nabywcą płyt? Nie lepiej ściągać z Internetu, skoro tak się traktuje klienta? A już na pewno nie kupię więcej niczego w tym sklepie.

Druga ciekawa sytuacja spotkała mnie w innym sklepie i dotyczyła aparatu fotograficznego. Co prawda koniec końców sklep zachował się jak należy i zwrócił mi pieniądze za wadliwy aparat, ale bajki, które próbowano mi wciskać przy przyjmowaniu reklamacji, zasługują na uwiecznienie.

Otóż po zrobieniu serii zdjęć świeżo zakupionym aparatem okazało się, że ma on bardzo nieprzyjemną wadę - lewa część zdjęcia jest całkowicie nieostra. Gdyby to jeszcze dotyczyło obiektów znajdujących się w różnej odległości od aparatu, można byłoby to złożyć na karb małej głębi ostrości obiektywu; jeżeli jednak fotografuję np. budynek stojąc prostopadle do niego (i to w dużej odległości, tak że ostrość nastawiona jest praktycznie na "nieskończoność"), cała powierzchnia powinna być jednakowo ostra. Jeżeli środek obrazu i prawa strona są ostre, a lewa jest totalnie rozmyta - coś jest najwyraźniej nie w porządku z obiektywem (albo przetwornik jest krzywo ustawiony). Tymczasem sprzedawca w sklepie z uporem godnym lepszej sprawy wmawiał mi, że to iż cała powierzchnia powinna być jednakowo ostra "to tylko moja teoria", że to "nie w aparatach z tej półki cenowej" (czy to znaczy, że od aparatu za 1000 zł nie mogę oczekiwać, żeby miał poprawnie ustawiony obiektyw? Fotografowałem już tańszymi, które nie miały takich problemów!) i że "w aparacie cyfrowym ustawiając autofocus na punkt centralny mam gwarancję tylko tego, że środek zdjęcia będzie ostry". Ręce mi opadły jak to usłyszałem, poradziłem panu, aby sprawdził w jakimkolwiek podręczniku fotografii, co to jest płaszczyzna ogniskowa i nie opowiadał mi bzdur, bo fotografią zajmuję się od trzydziestu paru lat i w moim pierwszym aparacie - prymitywnej rosyjskiej "Smienie", jednym z najtańszych wówczas aparatów na rynku - miałem lepiej rysujący obiektyw niż ten tutaj. No ale koniec końców zachował się w porządku - po wygłoszeniu swoich "mądrości" zwrócił mi pieniądze za aparat, z czego byłem bardzo zadowolony, gdyż spodziewałem się raczej propozycji wymiany sprzętu (tak się zdarzyło, kiedy około pół roku temu w jeszcze innym sklepie reklamowałem wadliwy odtwarzacz DVD, który miał zakłócenia zarówno w dźwięku jak i obrazie - nie zwrócono mi pieniędzy, lecz zaproponowano wymianę na inny odtwarzacz). Wymiana byłaby dla mnie niezbyt zadowalającym rozwiązaniem, gdyż drugiego aparatu tego samego typu nie chciałem brać - podejrzewam, że opisany problem mógł być wadą fabryczną całej serii - natomiast innego modelu o podobnych parametrach - nie lepszych i nie gorszych - w tym sklepie nie było. Teraz spokojnie poszukam sobie innego aparatu w innym sklepie.

I tak sobie myślę, że kiedy takie sytuacje przejdą definitywnie do przeszłości, wtedy dopiero będzie można powiedzieć, że naprawdę jesteśmy w Europie.

komentarze (2) >>>