Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Dlaczego? Dla ciebie!

2013-02-22   kategorie: społeczeństwo Czysta Kraina

W dzisiejszym (a właściwie to już wczorajszym :)) "Dużym Formacie" - magazynie "Gazety Wyborczej" - czytam reportaż o reakcjach polskich księży na abdykację papieża Benedykta XVI (tekst jest dostępny tutaj, ale jest płatny). I oto jeden ksiądz mówi: "Myślałem kiedyś: wszystko na świecie zmienne - rząd, klimat, dziura ozonowa, Arktyka topnieje,lefebryści kruszeją, w Ameryce Północnej celibat kuleje. Na szczęście chociaż papież trwa niezmiennie. Tymczasem okazuje się, że zmienny.". Inny ksiądz zastanawia się - jak teraz będzie mówił dzieciom na rekolekcjach o konieczności wytrwałości w "niesieniu swojego krzyża", który "Bóg pomoże dźwigać", skoro papież nie wytrwał? Wreszcie trzeci pyta: "Czy rezygnacja Benedykta XVI to dowód na to, że Duch Święty jednak był na wakacjach, kiedy go wybierano?".

I w tym ostatnim pytaniu kryje się sedno sprawy. Jeżeli pod pojęciem "Ducha Świętego" rozumieć - a o tym jestem przekonany, czemu już kiedyś dałem wyraz na tej stronie - samo sedno Istnienia, które przejawia się w całej rzeczywistości, to niewątpliwie ludzie, którzy - tak jak księża wypowiadający się w tym tekście - poczuli zagubienie z powodu decyzji Benedykta XVI, tym samym dostali szansę na zbliżenie się, a nie oddalenie od owego "Ducha".

Przecież ów ksiądz, który wobec zmienności wszystkiego na świecie upatrywał ostoi stabilności w instytucji papiestwa, otrzymał bardzo dobitną lekcję tego, że na świecie nie ma nic stabilnego - wszystko się zmienia, wszystko jest nietrwałe i przemija. I w świecie "zewnętrznym" nie ma ani jednego stałego punktu, na którym można byłoby się oprzeć i do niego "przyczepić". Można się oprzeć tylko na sobie - a dokładniej, na Obecności, którą każdy z nas ma w sobie. Na "jednej jasnej i czystej rzeczy, niezależnej od życia i śmierci", jak wyraził to mistrz zen Seung Sahn - możesz to nazywać "Duchem Świętym", jeżeli chcesz. Takie doświadczenie nietrwałości wszystkiego może stać się - podobnie jak to było u Buddy - wspaniałą inspiracją do prawdziwej praktyki duchowej, jeżeli tylko zechce się je w ten sposób potraktować.

A drugi ksiądz, który znalazł się w kropce w kwestii konsekwentnego "niesienia własnego krzyża"? On dostał przecież wielki dar w postaci stanu totalnego "nie wiem". Załamało się w nim coś, w co wierzył i co do tej pory determinowało jego sposób myślenia - w to miejsce pojawiło się zaś pytanie i przestrzeń na szukanie odpowiedzi. "Nie wiem" to przecież znów wspaniały punkt startu do praktyki duchowej, jak to podkreślają liczni nauczyciele.

Można powiedzieć, że skoro abdykacja Benedykta XVI wywołała wśród ludzi kościoła katolickiego takie pytania, to już spełniła swoje zadanie. Taki właśnie był jej sens. Świadomie czy nieświadomie, Benedykt XVI zachował się niczym wielcy nauczyciele duchowi z historycznych przekazów, uderzając poprzez swoje działanie w umysły katolików wielkim "nie wiem". Jak wyznawcy kościoła spożytkują ten dar, który otrzymali - to już zależy od nich. Ale decyzja papieża postawiła przed nimi unikatową, zdarzającą się być może raz w życiu, szansę. I w tym świetle niewątpliwe się wydaje, że "Duch Święty" z całą pewnością musiał być przy tym obecny :).

Wszystkim zadającym sobie pytanie "dlaczego Benedykt XVI abdykował?" można zatem udzielić jednej, krótkiej odpowiedzi: "Dlaczego? Dla ciebie!"

komentarze (2) >>>