Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Moje rowerowe bolączki

2007-11-30   kategorie: rower

Choć - tak jak piszę na stronie - jazda na rowerze sprawia mi wiele satysfakcji, dwie rzeczy w tej jeździe są dla mnie przykre i deprymujące. Moimi dwiema rowerowymi bolączkami są: szybkość i podjazdy.

Choćbym nie wiem jak się starał, na równej, prostej drodze nie potrafię się rozpędzić bardziej niż do dwudziestu kilku kilometrów na godzinę, 30 km/h raczej nie osiągnę ani nie przekroczę. Dla wielu osób 30, a nawet 35 km/h jest chlebem powszednim i osiągają tę prędkość bez większego wysiłku. Zazdroszczę im - nie ze względu na jakąś ambicję rywalizacji, tylko dlatego, że wyższa prędkość to zgodnie z elementarnymi prawami fizyki krótszy czas przejazdu tej samej trasy. Gdybym jeździł szybciej, może w moich oczach większej wiarygodności nabrałoby stwierdzenie, że rowerem jest się na miejscu szybciej niż komunikacją miejską (bo owszem, się - ogólnie rzecz biorąc - jest, ale konkretnie ja nie zawsze jestem szybciej, co mi nieraz dokucza...). Może nie musiałbym tak bardzo się spieszyć i nie czułbym się wiecznie spóźniony, chociaż najpewniej tylko tak mi się wydaje. Wiedząc, że mogę dojechać szybciej, pewnie później zaczynałbym się zbierać do wyjścia i w końcu wyszłoby na to samo... Jadąc na wycieczkę za miasto natomiast - i to już jest pewne - miałbym większy zasięg; mógłbym dotrzeć do bardziej oddalonych miejsc, niż jest to w tej chwili. Więc szkoda mi, że nie jeżdżę szybciej...

Podjazdy natomiast to moja zmora. Teoretycznie wszędzie tam, gdzie przeciętny człowiek może dojść na piechotę, i co więcej - gdzie może dojechać samochód, powinno dać się także dojechać na rowerze. I tę teorię mam ochotę udowadniać w mojej codziennej jeździe, niestety na przeszkodzie stają mi właśnie podjazdy. Po prostu brakuje mi na nie kondycji :-(. Czy w ogóle możliwe jest wytrenowanie wytrzymałości w tym zakresie? Od dobrych chyba dwóch lat co tydzień jeżdżę trasą, na której znajdują się dość znaczne podjazdy. Za każdym razem tak samo mnie one męczą, chociaż jeżdżąc tamtędy tyle razy i tak długo powinienem już chyba mieć więcej siły...? W te wakacje przejechałem dość długą trasę na północy Polski, konkretnie na Kaszubach. Teren - ku mojemu zaskoczeniu - pofalowany bardziej niż w okolicach Krakowa, bez przerwy tylko w górę i w dół, w górę i w dół. Pod koniec blisko 100-kilometrowej trasy miałem już tych odcinków "w górę" serdecznie dość, podjeżdżałem ostatkiem sił i w złości, czemu nie może już wreszcie być równo... Kilka kilometrów przed celem musiałem nawet zsiąść z roweru, usiąść na trawie obok drogi i posilić się wiezionymi ze sobą słodyczami, dopiero byłem w stanie ruszyć dalej...

Ech, gdybym jeździł szybciej i miał więcej siły na podjazdach, to do pełni rowerowego szczęścia już by mi nic nie brakowało... ;-)

komentarze (2) >>>