Oto, co napisali dziennikarze gazety, mieniącej się być jedną z najbardziej rzetelnych w kraju: "Jeden z czytelników 'Rzeczpospolitej' zwrócił nam uwagę na internetowy serwis Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego [...] Użytkownik Internetu może tam zapisać się do tzw. grupy dyskusyjnej USENET. Pośród dziesiątek tych grup znaleźć można kręgi, w których dokonuje się obrotu zdjęciami pornograficznymi. [...] Nie podajemy danych czytelnika, który przysłał nam zdjęcia, co do których nie ma wątpliwości, że są pornografią dziecięcą. [...] Według niego pochodzą z jednej z grup na serwerze news.icm.edu.pl. [...] Na listę dyskusyjną tego rodzaju, po odpowiednim skonfigurowaniu swojego oprogramowania, może zapisać się każdy. [...] Nie potrzeba żadnych weryfikacji wieku ani wprowadzania hasła dostępu. [...] Dla tych, którzy małoletnim poniżej 15. roku życia prezentują treści pornograficznie lub udostępniają im przedmioty mające taki charakter, kodeks karny (art. 202 par. 2) przewiduje grzywnę, ograniczenie wolności albo do dwóch lat więzienia."
Można ostatecznie wybaczyć internetowemu nowicjuszowi, który rozpętał całe zamieszanie, że zamiast powiadomić administratora serwera, pognał do gazety (choć moim zdaniem chcąc korzystać z Internetu powinno się mieć przynajmniej podstawową wiedzę o nim, a do wiedzy absolutnie elementarnej należy świadomość, że administrator nie musi wiedzieć o wszystkim, co dzieje się na jego serwerze, i w razie jakichkolwiek problemów czy wątpliwości należy się z nim skontaktować). Trudno jednak wybaczyć dziennikarzom jednej z największych ogólnopolskich gazet, że usłyszawszy o pornografii w "tzw. grupach dyskusyjnych USENET" nie zadali sobie trudu dowiedzenia się czegokolwiek o tym, co to takiego te grupy są i jak działają. Napisali za to tekst, z którego można wywnioskować tylko jedno: ICM rozpowszechnia pornografię dziecięcą w Internecie, na dodatek w sposób nachalny, gdyż "nie potrzeba żadnych weryfikacji wieku". A wystarczyło przecież zapytać chociażby administratora redakcyjnego serwera WWW (ten chyba zna się trochę na Internecie?), aby dowiedzieć się, że po pierwsze - inkryminowane grupy dostępne są prawdopodobnie nie tylko na serwerze ICM, ale na dziesiątkach innych serwerów usenetowych w Polsce i na świecie, wybranie więc na "ofiarę" akurat tego serwera ma raczej średni sens (chyba, że chce się właśnie ICM-owi "dołożyć"...); a po drugie - materiały zawarte w tych grupach nie zostały tam umieszczone przez nikogo z ICM-u: newsy rozpowszechniane są w sposób automatyczny od serwera do serwera i administratorzy tych serwerów bynajmniej nie biorą w tym procesie udziału, zaś grupy w hierarchii alt.* może zakładać - też automatycznie - dosłownie każdy. Przede wszystkim zaś, że newsy to coś zupełnie innego, niż serwis WWW - z artykułu wyraźnie widać bowiem, że jego autorzy najprawdopodobniej nie są tej różnicy w ogóle świadomi, skoro piszą np. o "weryfikacji wieku".
Dziennikarze "Rzeczpospolitej" tego jednak nie zrobili. Wydrukowali za to następnego dnia kolejny artykuł, w którym stwierdzono m.in., iż w automatycznym eliminowaniu pornografii z newsów mógłby pomóc "protokół internetowy" (???), czyli "coś podobnego w swej istocie do protokołu dyplomatycznego, z tym że na miejsce przedstawicieli państw należy wstawić użytkowników Internetu" (sic!!!). Autorom tekstu pomieszało się też odczytywanie grup dyskusyjnych z serwera przez użytkownika z wymianą wiadomości pomiędzy serwerami (tzw. feedem), jako że twierdzili, iż - jakoby w przeciwieństwie do ICM - dostęp do serwera usenetowego NASK-u "zaabonować może [...] wyłącznie osoba pełnoletnia, która w dodatku może, jak zapewnia odpowiadający w NASK za bezpieczeństwo Krzysztof Siwicki, 'wyspecyfikować', z których grup dyskusyjnych chciałaby dostawać tzw. feed". O takim drobiazgu, jak przekręcenie nazwiska rzeczonego pracownika NASK-u (który jest zarazem redaktorem jednego z czasopism zajmujących się sieciami komputerowymi, więc jest to nazwisko dość znane), już nie wspominam... Podsumowywało zaś materiał kategoryczne stwierdzenie: "Przypadek Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Uniwersytetu Warszawskiego, w którym pod odpowiednim adresem bez trudu można było sięgnąć do zdjęć propagujących dziecięcą pornografię [...] pokazuje inną stronę Internetu. Pozwala stwierdzić, że nie wszyscy się tym nośnikiem posługują w sposób odpowiedzialny. [...] Nad tym powinni czuwać [...] przede wszystkim dysponenci serwerów, którzy muszą wiedzieć, co pod ich adresem jest rozpowszechniane. Odpowiedzialność administratorów jest bezdyskusyjna, a przy zaniedbaniach sankcje powinny być dotkliwe."
W Internecie rozpętała się prawdziwa burza. W ciągu dwu tygodni następujących po publikacjach w "Rzeczpospolitej" na grupie pl.internet.polip pojawiło się blisko tysiąc listów dotyczących tej sprawy. Dziesiątki Internautów rzuciły się wyjaśniać "Rzeczpospolitej", na czym polegał popełniony przez nią błąd. I cóż na to "Rzeczpospolita"? Wydrukowała część z tych wypowiedzi, czyniąc z ich autorów niemalże... obrońców pornografii dziecięcej w Internecie! "Cieszymy się, że wspomniane artykuły wywołały żywą reakcję. Zaskakuje nas jej ton; spodziewaliśmy się czegoś innego. [...] Odpowiedzią zaś są głównie inwektywy pod adresem autorów i gazety. Prawie nikt nie podjął merytorycznego wątku o problemie dostępności pornografii dziecięcej w Internecie [...] Trochę inaczej pojmujemy wolność komunikowania się. Jeśli w Internecie mają być bowiem łatwo dostępne zdjęcia bulwersujących scen seksualnych z kilkuletnią dziewczynką, to [...] nie chcemy i nie będziemy tego akceptować." Szanowni Państwo - chciałoby się odpowiedzieć - jak na bardzo niski poziom merytoryczny Waszego tekstu, dyskusja była bardzo merytoryczna. Cóż to bowiem za "inwektywy", które - zdaniem "Rzeczpospolitej" - stanowią większą część odpowiedzi? Otóż wśród listów wydrukowanych w "Rzeczpospolitej" znajdujemy: informacje o sposobie działania newsów i wytknięcie autorom tekstu ich niekompetencji w tym zakresie; uświadomienie faktu, iż administratorzy serwerów usenetowych nie są w stanie kontrolować zawartości grup "przepływających" przez ich serwery (serwer ICM zawiera ponad 20 tysięcy grup, w których przesyłane jest ok. 40 wiadomości na sekundę); pogląd, iż ścigać należy tego, kto wysyła na grupę zdjęcia pornograficzne, a nie administratorów przekazujących je serwerów, podobnie jak nie ściga się Poczty Polskiej za to, iż ktoś takie zdjęcia przesyła w zwykłych listach; informację o tym, że policja prowadziła dochodzenie mające wykryć sprawców wysyłania wspomnianych zdjęć, a wskutek zamknięcia dostępu do grup przez administratorów ICM po artykułach w "Rzeczpospolitej" akcja ta została udaremniona.
Dla mnie osobiście meritum całej tej sprawy - w przeciwieństwie do tego, co twierdzi "Rzeczpospolita" - nie jest sam fakt obecności pornografii dziecięcej w Internecie, lecz nieodpowiedzialne, nierzetelne potraktowanie tego zjawiska przez "Rzeczpospolitą" właśnie. Gazeta rozpętała wokół ICM-u aferę, której tak naprawdę nie było, bowiem ICM nie dopuścił się niczego nagannego. To właśnie usiłowali uświadomić "Rzeczpospolitej" Internauci. O tym samym pisała też "Gazeta Wyborcza", która poświęciła sprawie "pornografii w ICM" niemal cały dodatek komputerowy z 24 sierpnia, wyraźnie stawiając w nim tezę, że nie można administratora serwera obciążać odpowiedzialnością za przesyłane przezeń treści. Ciekawe, że wkrótce potem wypowiedzi reprezentujące zbliżone stanowisko zaczęły się pojawiać także i w "Rzeczpospolitej". Nikt jednak nie przeprosił ICM-u za bezzasadne oskarżenia, które rzucano na początku; a jestem zdania, że te nieprzemyślane artykuły wyrządziły ICM-owi, instytucji bardzo zasłużonej dla polskiego Internetu, niepowetowaną szkodę. W pamięci przeciętnego zjadacza prasy, który nie ma nic wspólnego z Siecią, pozostało skojarzenie "ICM - pornografia dziecięca". Nietrudno się domyślić, jakie będą jego reakcje, gdy w przyszłości spotka się gdzieś z nazwą ICM (a spotka się z nią na pewno, jeśli tylko zacznie korzystać z Internetu).
Nie pierwszy to zresztą w Polsce przypadek dziennikarskiej "nagonki" na pornografię na serwerach news. W kwietniu ubiegłego roku po serii informacji telewizyjnych o "pornografii na serwerze TPSA" odcięto dostęp do hierarchii alt.* na serwerze news.tpnet.pl. Tym razem nie było aż tak źle - wprawdzie tuż po artykule w "Rzeczpospolitej" ICM na krótki czas zablokował wszystkie grupy alt.*, ale szybko udostępniono je ponownie, usuwając tylko kilka "drażliwych", które wymieniła "Rzeczpospolita" w swoich publikacjach. Oczywiście można zastanawiać się nad sensem usuwania takich grup. Po pierwsze, samo istnienie grupy o nazwie np. alt.binaries.pictures.erotica.pre-teens jeszcze nie łamie prawa; łamać prawo mogą dopiero ewentualnie materiały w tej grupie przesyłane. Po drugie, nawet jeżeli "profilaktycznie" grupy takie zostaną usunięte z serwera, będzie to działanie czysto pozorne - usunięcie grupy z jednego serwera nie spowoduje wszak usunięcia jej ze wszystkich pozostałych; grupa będzie nadal dostępna. Nawet usunięcie jej ze wszystkich polskich serwerów nie wpłynie na zaprzestanie działalności przez osoby, które publikują w Sieci takie zdjęcia; znajdą one sobie inne kanały dystrybucji, jak chociażby znacznie popularniejsze od newsów strony WWW. W każdej chwili ktoś może też założyć nową grupę, o innej, choć podobnej do skasowanej nazwie. Pomysłowość ludzka jest niewyczerpana... Po trzecie wreszcie, i najważniejsze - czy administrator w ogóle ma prawo nielegalne materiały, znalezione w grupach dyskusyjnych, kasować? Czy nie powinien ograniczyć się do powiadomienia prokuratury bądź policji i pozwolić na wyśledzenie oryginalnego nadawcy tych materiałów? To nie tylko kwestia wolności słowa - w dyskusji na grupie pl.internet.polip kilkakrotnie przewijał się pogląd, że takie kasowanie można uznać wręcz za niszczenie dowodów przestępstwa - czyn sam w sobie karalny.
O tym wszystkim można i trzeba dyskutować. Należy zastanowić się, co można (i czy w ogóle coś można) zrobić, aby treści przesyłane w grupach usenetowych, na terytorium Polski, nie łamały polskiego prawa. Niezbędne jest określenie, kto w przypadku takiego złamania prawa jest winien i za co może odpowiadać. Trzeba jednak o tym dyskutować w atmosferze spokoju, a nie pochopnie rzucanych bezpodstawnych oskarżeń, ferowanych w myśl porzekadła "kowal zawinił, Cygana powiesili".
A redaktorom "Rzeczpospolitej" chciałbym zadedykować chyba najlepszy komentarz do całej tej sprawy, sformułowany przez jednego z uczestników dyskusji na grupie pl.internet.polip: "Oto po kilku akapitach w jednym z ogólnopolskich dzienników znika ogromna część zasobów jednego z serwerów news. (wypowiedź ta była pisana w momencie, gdy ICM zablokował dostęp do wszystkich grup alt.* - przyp. JR) Ciekaw jestem, czy dożyjemy czasów, kiedy po kilku wątkach na newsach nagle przerażona gazeta dokona wewnętrznej rewolucji i np. zwolni niekompetentnych dziennikarzy. Czy kiedykolwiek to, co napisane w Internecie, osiągnie taką siłę przebicia?"
Powrót do wykazu artykułów o Internecie | Statystyka |