Jak sobie mały Jasio wyobraża Internet

Odpowiedź na tytułowe pytanie można poznać, czytając felieton Rafała A. Ziemkiewicza pt. "Przed wielkim grodzeniem", który ukazał się w numerze 5/98 "NF". Autor przedstawia w nim swoje wyobrażenia na temat Internetu, które z rzeczywistością mają tyleż wspólnego, co wyobrażenia owego małego Jasia z popularnych przed laty historyjek obrazkowych, który usłyszawszy np. że "wujka zamurowało", wyobrażał sobie, że w buzi wujka pojawiły się nagle prawdziwe cegły.

Rzecz jasna, świętym prawem fantasty jest fantazjowanie i przekazywanie tych swoich fantazji czytelnikom. Niechże jednak jasno będzie wiadome, że są to tylko fantazje. Mieliśmy już w "NF" opowiadanie, w którym szkolny informatyk znajdował w BIOS-ie komputera PC pliki (!), i co gorsza, usiłował te pliki kasować (!!!). Próba prostowania tej piramidalnej bzdury byłaby jednak pozbawiona większego sensu, jako że mieliśmy do czynienia z opowiadaniem fantastycznym - czyli jawną fikcją. Tutaj jest inaczej: swoje fantazje pan Ziemkiewicz usiłuje "wcisnąć" czytelnikom jako prawdę.

Fantazje p. Ziemkiewicza na temat Internetu sprowadzają się z grubsza do dwóch wyobrażeń. Pierwszego, że Internet jest zbyt wolny z powodu swojej zdecentralizowanej struktury, i drugiego, że Internet jest za darmo. Internet jest w istocie powolny i się "zatyka", wiedzą o tym wszyscy. Ale nie wynika to z jego struktury, tylko po prostu z tego, że łącza są fizycznie za "wąskie". R. Ziemkiewicz wyraźnie upodobał sobie jako chłopca do bicia odporność Internetu na wojnę atomową. Panie, te całe pakiety to takie wolne, bo do nich czołgi podoczepiali, żeby w nie można było jądrówkami naparzać. Wiesz pan, takie pancerne pakiety. Ale jak się, panie, te czołgi odetnie, znaczy się ten cały internet zdemilitaryzuje i przepnie się go panie na zwykłe centrale, to będzie zasuwać jak Fiat 126p, a może nawet szybciej niż to całe światło, panie. *

Tymczasem żadne centrale ani krossownice nic tu nie pomogą; przy tak "wąskich" łączach i równocześnie takim tempie rozwoju zatkałaby się każda sieć. Scentralizowana nawet jeszcze szybciej, tylko że przy scentralizowanej strukturze tak szybki rozwój byłby po prostu niemożliwy - vide socjalistyczny, centralnie sterowany handel kontra wolny rynek. Szybkość rozwoju "wolnego rynku" Internetu przerosła najśmielsze wyobrażenia jego twórców, a operatorzy telekomunikacyjni zostali zaskoczeni przez lawinowo rosnący ruch w sieci niczym drogowcy przez zimę. Teraz usiłują odrabiać stracony dystans; jak to się im uda, zobaczymy. Sama zasada działania sieci jednak ani przez chwilę nie została zakwestionowana. W końcu wojna atomowa nie zdarza się codziennie, ale codziennie gdzieś psują się komputery, zdarzają się przerwy w dostawie prądu, nieostrożna ekipa budowlana wykopie kabel, itd. itp. A Internet, choć powoli, ale działa...

Satelity, które tak zachwala autor, są idealnym rozwiązaniem dla zastosowań, w których sygnał przesyłany jest tylko w jedną stronę, jak na przykład telewizja. Do transmisji danych komputerowych nadają się raczej średnio. W sieciach komputerowych (wszelkiego typu - nie tylko w Internecie) dane płyną w dwóch kierunkach. Nawet gdy wydaje się nam, że tylko "ciągniemy" informację z sieci, po każdym odebranym pakiecie nasz komputer musi wysłać do nadawcy potwierdzenie - tzw. handshake. Tymczasem satelita wisi te parędziesiąt tysięcy kilometrów nad nami. Choćbyśmy w ciągu ułamka sekundy "przepychali" przez kanał satelitarny i kilkaset megabajtów, to opóźnienie między wysłaniem porcji danych a otrzymaniem potwierdzenia może być rzędu sekundy. Prędkość światła, mocium panie... Więc przez satelitę szybciej nie będzie. Będzie może więcej informacji naraz - ale nie szybciej. Co prawda dla fantasty to żaden problem - ot, zrobi się po prostu transmisję w pod-, albo nadprzestrzeni, tylko trzeba będzie trochę kieszenią potrząsnąć... Internauci nie mają jednak na tyle kasy, bo wszystko tam jest za friko, więc muszą liczyć się z prędkością światła. Trudno darmo...

Tak naprawdę firmy telekomunikacyjne skupiają w tej chwili wysiłki (i pieniądze) na znacznie mniej efektownej działalności. Po prostu zwiększaniu przepustowości istniejących łączy. Na ubiegłorocznych targach Komtel (warto czasami odwiedzać także inne imprezy oprócz konwentów fantastycznych), wszyscy reprezentanci takich firm powtarzali, jak echo, jedno lapidarne zdanie: "Put the glass in the ground". Trzeba tego szkła (czyli światłowodów; kabli miedzianych już dawno nikt nie używa) do ziemi wkładać coraz więcej i więcej, aby sprostać rosnącemu ruchowi w sieci. I te firmy to robią - kosztem naprawdę ogromnych pieniędzy. Skąd je biorą? Przecież zdaniem Rafała A. Ziemkiewicza Internet jest za darmo, płacą za niego "jakieś uniwersytety czy kto tam jeszcze".

I tu jest największa nieprawda w całym panaziemkiewiczowym tekście. Autor nie zauważył, że owo "wielkie grodzenie", którym tak nas straszy... już dawno się dokonało! Internet już od dawna nie jest za darmo i nie płacą za niego żadne uniwersytety, rządy ani wojsko. Powiem więcej: w Polsce Internet stał się naprawdę szeroko znany - i dostępny - dopiero w tym momencie, gdy on za darmo być przestał! Co zresztą jest zrozumiałe: masowy klient to duży zarobek. Może dlatego niektórzy nie zdają sobie sprawy, że już nie jest tak, jak to można przeczytać w sprzedawanych w księgarniach podręcznikach, które - jak to zwykle podręczniki - opisują stan sprzed lat kilku czy nawet kilkunastu.

Bycie prowajderem Internetu jest to dziś bardzo dochodowy interes. Tak dochodowy, że jednego z największych światowych prowajderów Internetu - UUNet - stać było dwa lata temu na... wykupienie sobie firmy telekomunikacyjnej dla zapewnienia lepszej łączności dla swoich klientów! I to nie byle jakiej, bo również światowego giganta, WorldCom.

Według autora "z Internetu korzystać można całkowicie za friko [...] i rachunki za telefon." Bagatelka, rachunki za telefon. Mocno ograniczając korzystanie z Internetu, wychodzi to w granicach stu złotych miesięcznie. Kto na tym zarabia? Telekomunikacja Polska S.A. - właściciel większości łączy Internetowych w Polsce i największy polski prowajder. TPSA wcale nie kryje się z tym, że na tym pseudodarmowym dostępie do Internetu zarabia niemało. Zresztą czemu miałaby się kryć? Przecież nie robi tego w ramach działalności charytatywnej - że zacytuję tu R.Z. - tylko po to, żeby zarabiać kasę. Ktoś dalej twierdzi, że to jest za darmo?

Co więcej, "darmowy" dostęp przez TPSA dobry jest dla kogoś, kto chce się Internetem pobawić. Ktoś, kto chce przy jego użyciu pracować - bo może nie wszyscy wiedzą o tym, że Internet oprócz "radosnego serfowania" służy również (a może nawet przede wszystkim) do pracy i zarabiania przy jego pomocy pieniędzy! - potrzebuje pewnego, stałego łącza i profesjonalnej obsługi ze strony prowajdera. A to już kosztuje grube pieniądze. Tak jak zauważył R. Ziemkiewicz: "kto chce handlować w pawiloniku w przejściach podziemnych, musi płacić czynsz". Ten, kto chce mieć swój "sklepik" w Internecie - czyli własny serwer - też musi płacić. Ale płaci ten, kto ma sklep, a nie ten, kto ogląda wystawy! Oglądanie wystaw nic nie kosztuje, dlatego może właśnie "oglądaczowi" wydaje się, że Internet jest za darmo. No, może kosztuje tyle, co benzyna albo bilety tramwajowe, żeby dojechać w wybrane miejsce. W Internecie to właśnie te rachunki za telefon.

Nie będzie żadnego wielkiego grodzenia. Wielkie grodzenie już było. Internet jest całkowicie komercyjny i przynosi grubą forsę. Dzięki zdolności Internetu do niezakłóconego działania w warunkach różnorakich przeszkód nie zauważyliśmy tego, podobnie jak nie zauważamy, że komputer, z którym często łączymy się w Internecie, został wymieniony na inny, szybszy, potężniejszy, że został przyłączony do innego prowajdera albo wręcz... zmienił właściciela. Tak tak, to wszystko przez tę odporność na bomby atomowe...

Przed Internetem dopiero otwiera się przyszłość. I śmiem twierdzić, że wszelkie nowe sieci, satelitarne czy nie, scentralizowane czy nie, jeżeli nie zostaną zintegrowane z Internetem, podzielą los świętej pamięci sieci Microsoft Network. Plany były ambitne: miała być superinfostrada, własne satelity, bajery. Skończyło się wielką klęską - z powodu braku połączenia z tym "niepraktycznym i nieekonomicznym", i w ogóle bliskim swojego końca Internetem.

Spokojnie, nie ma się czego bać. Skoro Internet może przetrzymać wojnę atomową, to przetrzyma i czarne wizje pana Ziemkiewicza.

* PS. Dziękuję Michałowi Mosiewiczowi za "pancerne pakiety"...


Jarosław Rafa 1998. Tekst udostępniony na licencji Creative Commons (uznanie autorstwa - użycie niekomercyjne - bez utworów zależnych). Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się, co to oznacza i co możesz z tym tekstem zrobić. W razie jakichkolwiek wątpliwości licencyjnych bądź w celu uzyskania zgody na rozpowszechnianie wykraczające poza warunki licencji proszę o kontakt e-mailem: raj@ap.krakow.pl.

Wersja HTML opracowana 6.09.98.


Powrót do wykazu artykułów o Internecie Statystyka