Dlaczego nie lubię Microsoftu?

W "Gazecie Świątecznej" z 23 maja br. Konrad Niklewicz i Paweł Wujec spierają się o "wojnę", jaka rozgorzała ostatnio wokół firmy Microsoft. Nie sposób nie zgodzić się ze zdaniem otwierającym tekst Pawła Wujca, że w tej wojnie nie chodzi wcale o przyszłość Internetu ani o dobro konsumentów. Zaiste, chodzi tu o zyski Microsoftu i o zyski jego konkurentów - kto komu "urwie" więcej? Bardzo źle się jednak dzieje, że problem Microsoftu postrzegany jest w mediach wyłącznie jako problem walki konkurencyjnej między firmami. W podejściu "Bill Gates kontra reszta świata" nie dostrzega się bowiem ukrytej w cieniu "trzeciej strony" całego tego konfliktu. Ta trzecia strona to użytkownicy komputerów. To oni są tymi, którzy nic w tej całej wojnie nie zyskują, a mogą jedynie stracić. Oni mają swoje powody, aby nie lubić Microsoftu; powody nie mające nic wspólnego ze strachem, że ktoś komuś odbierze rynek. Warto o tych powodach również powiedzieć.

Nie jestem biznesmenem, maklerem giełdowym, ekonomistą, i naprawdę nic a nic nie obchodzi mnie, kto będzie dominował na rynku. Nie obchodzi mnie, czy Microsoft zbankrutuje, czy też zbankrutują jego konkurenci. Nie obchodzi mnie, ilu jeszcze szefów firm będzie bać się po nocach Billa Gatesa.

Obchodzi mnie jedno: jako użytkownik komputera chcę otrzymać za swoje pieniądze oprogramowanie zapewniające należyty komfort pracy. Oprogramowanie szybkie i stabilne. Microsoft mi tego nie zapewnia, tymczasem nie mam wyboru - jestem na niego skazany. Dla Microsoftu, jak dla Telekomunikacji Polskiej S.A., nie ma alternatywy. Choćbym nawet dla własnych prywatnych celów nie korzystał z produktów firmy z Redmond (czego w istocie nie robię), problem zaczyna się, gdy przyjdzie wymienić dane z innymi. Co mam zrobić, kiedy pani redaktor w wydawnictwie prosi mnie o dostarczenie tekstu w Wordzie, ponieważ tylko tego edytora używają w firmie? Chciał nie chciał - musiał...

Paweł Wujec w swoim tekście chwali "standard", który jakoby stworzył Microsoft. Otóż standardy bywają otwarte i zamknięte. Standard otwarty polega na tym, że produkty różnych firm są - w pewnym określonym zakresie - ze sobą nawzajem zgodne. Tak jak układ pedałów w samochodzie: niezależnie od marki, zawsze po lewej jest hamulec, a po prawej gaz. I do wszystkich samochodów pasuje ta sama benzyna. Wszystkie domowe urządzenia elektryczne przystosowane są do tego samego napięcia 220 V, a każdy kupiony w sklepie aparat telefoniczny - niezależnie od producenta - mogę podłączyć do gniazdka w domu i będzie działał. To jest prawdziwy standard.

Wymieniane jako przykład "monopolu" przez Pawła Wujca kasety VHS, płyty CD czy procesory Pentium też są standardami otwartymi: produkuje je przecież wiele firm, nie tylko jedna. Nawet Intel ma konkurentów wytwarzających zgodne z Pentium procesory. Tymczasem Microsoft tworzy standard zamknięty, czyli faktyczny monopol: nie ma różnych systemów zgodnych z systemem Microsoftu - jest tylko system Microsoftu. Gdyby taki "standard" zastosować do przemysłu samochodowego, to zamiast jeździć samochodami różnych firm, mającymi taki sam układ pedałów i wykorzystującymi tę samą benzynę, musielibyśmy wszyscy jeździć samochodami jednej firmy, która na dodatek produkowałaby również paliwo, nadające się tylko do tych samochodów.

Internet jest takim właśnie standardem otwartym: na długo przed Microsoftem określono w nim reguły - tzw. protokół sieciowy - które musi spełniać każdy komputer doń podłączony. Komputer DOWOLNEGO producenta, z DOWOLNYM systemem operacyjnym: nie ma znaczenia, czy jest to PC z Windows, czy może z Unixem, Amiga, Macintosh, najnowsza JavaStation czy stary VAX - jedyne, co jest istotne, to stosowanie się do wspólnego protokołu sieciowego. Wszystko współpracuje ze wszystkim.

Tymczasem Microsoft na własną rękę modyfikuje protokoły sieciowe, tak że przestają one być zgodne z opisującymi je dokumentami RFC - Internetowymi "normami", a obsługuje je wyłącznie oprogramowanie Microsoftu. Gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że to samo robią i jego konkurenci. W słynnej "wojnie przeglądarek" między Netscape i Microsoftem obaj przeciwnicy wprowadzali - każdy z osobna - własne zmiany w sposobie obsługiwania przez program języka HTML (w którym zapisywane są strony WWW), niezgodne nie tylko z oficjalnym standardem, ale w ogóle z całym jego sensem. W sieci zaczęły powstawać strony WWW korzystające z elementów czytelnych tylko dla przeglądarki Microsoftu, wymuszające zatem korzystanie z jednego określonego programu (a co, jeżeli ktoś pracuje pod systemem innym niż Windows?), co stanowi zaprzeczenie całej idei WWW jako otwartego standardu.

"Standardy" tworzone przez Microsoft nie są nawet zgodne same ze sobą: każda kolejna wersja edytora Word wprowadza nowy format zapisu plików, nieczytelny dla wersji poprzednich. Zmusza to do zakupu nowej wersji programu, która oczywiście zajmuje jeszcze więcej pamięci i działa jeszcze wolniej, trzeba więc kupić nowy sprzęt, który mógłby sprostać jej monstrualnym wymaganiom. Kiedyś podręczniki sztuki programowania napominały programistów: jeżeli program działa za wolno - optymalizuj go! Była to żelazna reguła. Obecnie dominuje wśród firm software'owych inna reguła: program działa za wolno - niech sobie użytkownik kupi szybszy komputer. A niemałą rolę w wylansowaniu tego podejścia ma Microsoft i jego rozrośnięte ponad miarę programy. Paweł Wujec w swoim artykule łaskawie przyznaje, że Windows "ma swoje wady". Dosyć łagodne to określenie dla systemu, który potrafi zawiesić się w trakcie pracy nawet i kilka razy dziennie, albo sygnalizować bez uchwytnej przyczyny niezrozumiałe błędy. Ale jeżeli nie widziało się innych systemów operacyjnych, to można nie mieć skali porównawczej. Ten brak porównania jest jednym z powodów, dla których ludzie wierzą w to, co wmawia im Microsoft. Jakość programów Microsoftu jaka jest, każdy widzi, ale za to reklamować się firma ta potrafi zaiste w sposób genialny.

Tymczasem można inaczej. Istnieją systemy operacyjne, które są szybkie, bezpieczne i stabilne. Potrafią działać miesiącami (!) bez najmniejszej przerwy (no chyba, że z powodu braku zasilania...), wytrzymują obciążenia, przy których Windows padłyby natychmiast. Nie wiem, czy są to "informatyczne arcydzieła" (bo co właściwie autor pod tym sformułowaniem rozumie?), ale są to po prostu porządnie, rzetelnie napisane systemy. Tyle tylko, że... nie działa na nich Word! Kółko się zamknęło. Musimy używać systemów Microsoftu, aby działało na nich oprogramowanie Microsoftu...

Pyta Paweł Wujec: "czy naprawdę lepiej byłoby mieć kilka niezgodnych ze sobą, konkurencyjnych systemów, [...] powodujących totalny rozgardiasz na rynku?" Otóż mamy. Mamy nie kilka, a co najmniej kilkanaście konkurencyjnych i ZGODNYCH ze sobą systemów. Program napisany na jeden z systemów otwartych, wywodzących się od Unixa, można po niewielkich tylko przeróbkach przenieść na dowolny inny, nawet wtedy, gdy oba systemy działają na komputerach z zupełnie różnymi procesorami. Przesiadam się z jednego komputera na inny, z jednego systemu na inny - te same znajome komendy, te same programy... Od skromnej Amigi do potężnego wieloprocesorowego Craya. Oto świat, do którego dostęp odebrano konsumentom oprogramowania Microsoftu. I za to nie lubię tej firmy.

I jeśli ten przyszły pogromca Billa Gatesa faktycznie siedzi w tej chwili gdzieś w akademiku, to dla użytkowników jest to istotne tylko o tyle, o ile ma on zamiar związać swoją karierę ze standardami otwartymi. W przeciwnym bowiem razie - cóż to za różnica, jeden monopol czy inny?


Jarosław Rafa 1998. Tekst udostępniony na licencji Creative Commons (uznanie autorstwa - użycie niekomercyjne - bez utworów zależnych). Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się, co to oznacza i co możesz z tym tekstem zrobić. W razie jakichkolwiek wątpliwości licencyjnych bądź w celu uzyskania zgody na rozpowszechnianie wykraczające poza warunki licencji proszę o kontakt e-mailem: raj@ap.krakow.pl.

Wersja HTML opracowana 6.09.98.


Powrót do wykazu artykułów o Internecie Statystyka