Po co naukowcowi Internet?

W numerze 24/98 PCkuriera Paweł Wimmer w tekście pt. "Era informacyjnego barbarzyństwa" zwraca uwagę na niezwykle istotny problem - znikomej obecności w Internecie polskiej nauki. Z tezami tego artykułu nie sposób się nie zgodzić. Sytuacja, kiedy w Internecie, zdającym się stanowić idealne medium do rozpowszechniania tego typu publikacji, brak jest prac naukowych czy choćby popularnonaukowych, w istocie w pełni zasługuje na miano nienormalnej. Tak przynajmniej ma wszelkie prawo sądzić zwykły człowiek, nie związany ze środowiskiem naukowym.

Choć w pełni podzielam opinię Pawła Wimmera, to z drugiej strony, znając realia środowiska naukowego, jestem w stanie - jak mi się wydaje - zrozumieć (co nie znaczy, że zaakceptować!) przyczynę takiego stanu rzeczy.

Naukowiec nie działa wszak w społecznej i ekonomicznej próżni: jest pracownikiem określonej instytucji, która narzuca mu pewne wymagania; ma przełożonego, który rozlicza go z jego działalności; istnieje wreszcie ktoś, kto finansuje prowadzone przez niego badania i domaga się informacji, jak wyłożone pieniądze zostały spożytkowane. Naukowiec, chcąc móc dalej pracować, musi wobec wspomnianych osób i instytucji wykazać się osiągnięciami. Dla niektórych naukowców - złośliwie nazywanych w środowisku "naukawcami" - takie wykazywanie się staje się nawet głównym celem ich działalności, ale to już trochę inna historia...

Owo "wykazywanie się" ma zwykle postać bardzo zbiurokratyzowanych sprawozdań, w których główną pozycję stanowi tzw. dorobek naukowy. Dorobek naukowy zaś to wyłącznie publikacje w ściśle określonych czasopismach, które zostały przez odpowiednio wysokie gremium decydentów namaszczone statusem "naukowości". To nic, że na publikację w tych czasopismach czeka się rok albo dłużej. Nic, że - przynajmniej w niektórych dziedzinach nauki - w momencie ukazania się drukiem publikacje te mogą być już nieaktualne, i dlatego dla szybkiej wymiany informacji naukowcy stworzyli - jeszcze przed upowszechnieniem Internetu i e-maila - instytucję tzw. preprintów, czyli wzajemnego wymieniania się przez placówki naukowe kopiami prac czekających na publikację w uznanych czasopismach (czyż to nie czysty surrealizm?). Ważne jest to, że w czasopismach tych publikować trzeba, gdyż jedynie publikacja tam (a dokładniej mówiąc, sam fakt przyjęcia pracy do druku - bo ukazać się może Bóg wie kiedy...) decyduje o ocenie osiągnięć danego naukowca.

Bycie jednym z pięciu współautorów dwustronicowej pracy zamieszczonej np. w "Physical Review" znaczy w ocenie dorobku naukowego więcej, niż cykl długich, własnych, przekrojowych artykułów, ale zamieszczonych w piśmie "popularnym". Publikacja w Internecie zaś w ogóle się nie liczy - w kryteriach oceny dorobku po prostu nie istnieje! Po co więc naukowcowi bawić się w publikowanie w Sieci? Co z tego, że jego praca opublikowana w niskonakładowym (ale "naukowym"!) biuletynie uczelnianym dotrze do może dwustu osób, podczas gdy w Internecie mogłaby dotrzeć do tysięcy? Mogłaby dotrzeć, ale w żaden sposób nie pomoże naukowcowi w karierze, w osiągnięciu lepszej pozycji w naukowym rankingu, w uzyskaniu większych funduszy na prowadzenie badań. Publikacja w biuletynie - i owszem. Zaś równoległe opublikowanie tekstu w czasopiśmie naukowym i na WWW z reguły stoi w sprzeczności z bardzo stanowczymi wymaganiami wyłączności, narzucanymi przez redakcje tych czasopism (i tu powtórzę za Pawłem Wimmerem: dziwne, dlaczego, skoro czasopisma te na ogół nie utrzymują się ze sprzedaży).

Zresztą w środowisku naukowym o tego typu publikacjach nawet się nie myśli. Obiegiem informacji naukowej rządzi zrutynizowany schemat, od lat utrwalany przez pokolenia naukowców: czasopisma naukowe, konferencje, biblioteki, preprinty, indywidualna korespondencja między naukowcami. W tym także e-mailowa: naukowcy stanowią specyficzną grupę użytkowników Internetu, wykorzystującą spośród wszystkich jego usług niemal wyłącznie e-mail, za to często i intensywnie. Stron WWW natomiast zwykle nie czytają (a jeśli czytają, to traktują niepoważnie), nie widzą więc też i potrzeby publikowania prac w tej formie. W ten sposób kółko się zamyka: skoro naukowcy nie widzą potrzeby publikowania w WWW, nie są zainteresowani tym, aby tego typu publikacje były uwzględniane w ocenie dorobku, w efekcie czego kolejne pokolenia naukowców znów muszą odrzucić możliwość publikacji w WWW... itd.

Kogo i jakich środków potrzeba, aby ten schemat, tę rutynę przezwyciężyć - nie wiem. Ale jestem przekonany, że dopóki to nie nastąpi, nie będziemy świadkami szerszej obecności nauki w Internecie. Smutne to, ale (chyba) prawdziwe...


Jarosław Rafa 1998. Tekst udostępniony na licencji Creative Commons (uznanie autorstwa - użycie niekomercyjne - bez utworów zależnych). Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się, co to oznacza i co możesz z tym tekstem zrobić. W razie jakichkolwiek wątpliwości licencyjnych bądź w celu uzyskania zgody na rozpowszechnianie wykraczające poza warunki licencji proszę o kontakt e-mailem: raj@ap.krakow.pl.

Wersja HTML opracowana 8.01.99.


Powrót do wykazu artykułów o Internecie Statystyka