Wielkie podglądanie

W ostatnich miesiącach umysły wszystkich Polaków opanowane zostały przez program telewizyjny "Big Brother". Niezależnie od tego, czy ktoś "Big Brothera" oglądał, czy nie, wychwalał czy potępiał - rozmawiali o nim wszyscy.

Emitująca ten program telewizja TVN reklamowała go jako rewolucję w dziejach telewizji, coś, czego jeszcze nie było. Miała też wielkie pretensje o to, że inna, konkurencyjna telewizja "ukradła" jej pomysł, emitując w tym samym czasie podobny program.

A przecież "Big Brother" wcale nie był pierwszy. Idei widowiska polegającego na podglądaniu cudzego życia za pomocą kamer przez 24 godziny na dobę, bynajmniej nie wymyślił Jon de Mol, twórca pierwszej edycji "Big Brothera". Nie wymyślił go też Peter Weir, reżyser głośnego filmu "Truman Show". I w ogóle nikt z kręgów show-businessu.

Little Sister

Producentom telewizyjnym i filmowym jeszcze nawet nie śniła się nazwa "reality show", gdy pierwsze na świecie tego rodzaju widowisko mogli już oglądać użytkownicy Internetu. Ponad pięć lat temu, w kwietniu 1996 r., internetowa kamera zaczęła pokazywać na stronie WWW codzienne życie Jennifer Kaye Ringley - albo po prostu Jenni - wówczas nikomu nie znanej, 19-letniej, rudowłosej, o przeciętnej urodzie studentki Dickinson College w stanie Pensylwania.

Inspiracją dla Jenni stała się strona WWW pod nazwą The Amazing Netscape FishCam, stworzona przez programistów firmy Netscape (strona ta działa zresztą do dzisiaj: aby ją obejrzeć, wystarczy w dowolnej wersji przeglądarki Netscape wcisnąć Ctrl-Alt-F). Eksperymentując z możliwościami zastosowania kamer internetowych, udostępnili oni na stronie obraz z kamery skierowanej na akwarium z rybkami. Pomysł zainteresował, ale zarazem znudził Jenni - bo jak długo można patrzeć bez przerwy na rybki? Pięć minut? "Akwarium" z ludźmi byłoby o wiele ciekawsze.

I w ten sposób, dla zabawy, kamera zaczęła pokazywać wnętrze pokoju Jenni w akademiku. Początkowo miało to trwać tydzień, a adres strony mieli znać tylko koledzy z uczelni. Po tygodniu Jennifer stwierdziła, że ma zamiar kontynuować tę zabawę przez następny tydzień, potem przez następny... i tak niepostrzeżenie kamera stała się częścią jej życia. Ciągle jednak strona znana była głównie znajomym - aż do chwili, gdy ktoś opublikował jej adres w dużym serwisie internetowym i liczba ciekawskich internautów chcących zobaczyć Jenni zaczęła lawinowo wzrastać. Studencki serwer kilkakrotnie nie wytrzymywał zmasowanego naporu widzów, toteż uczelniani administratorzy zabronili Jenni dalszego utrzymywania strony. Życzliwi przyjaciele udostępnili jej wówczas miejsce na innym serwerze, jednak liczba odwiedzających tak szybko rosła, że i ten wkrótce stał się niewystarczający. Sytuacja taka powtórzyła się kilkakrotnie, aż w pewnym momencie, gdy liczba odwiedzających zaczęła liczyć się w wielu tysiącach dziennie, zabawa przestała być zabawą. Nie znalazł się już żaden dostawca Internetu chętny do utrzymywania strony generującej tak duży ruch za darmo - dla sprawnego funkcjonowania całego przedsięwzięcia konieczne było zainwestowanie pieniędzy, i to sporych.

Zamiast szukać sponsorów i zarabiać na reklamach, Jenni postanowiła poszukać tych pieniędzy w opłatach abonamentowych. Zasada jest prosta: ten, kto zapłaci, może oglądać obraz częściej uaktualniany; kto nie płaci - rzadziej. Warto bowiem wspomnieć, że internetowy przekaz z mieszkania Jenni nie jest transmisją wideo, lecz tradycyjną kamerą internetową "w starym stylu", pokazującą nieruchome klatki obrazu, zmieniające się w określonych odstępach czasu. Obecnie na stronie http://www.jennicam.org/ "goście" mogą oglądać obraz zmieniający się w tempie jedna klatka na piętnaście minut - natomiast opłacający abonament mają dostęp do obrazu uaktualnianego co minutę.

Internetowa transmisja życia Jennifer przekształciła się w chwili obecnej de facto w wielkie, samonapędzające się (choć - jak twierdzi Jenni - wciąż jeszcze nie samofinansujące się) przedsięwzięcie medialne. Większą część swojego wolnego czasu Jenni poświęca rozwijaniu swojej strony. Czegóż tam nie ma? Oprócz obrazu z kamery znajdziemy dziennik Jenni, w którym co kilka dni opisuje wydarzenia ze swego życia - możemy się z niego dowiedzieć o jej perypetiach miłosnych, chorobach, poszukiwaniach mieszkań i pracy, kłopotach finansowych związanych z utrzymywaniem strony "na chodzie", dziwnych snach, jakie ją nawiedzają, albo obejrzanych przez nią ostatnio filmach. W innym miejscu swoich stron Jenni prezentuje nam aktualną tapetę, którą ma na pulpicie swojego Macintosha (jest zagorzałą fanką tego typu komputerów). Jest też sklepik z gadżetami dla fanów Jenni, a także odsyłacz do strony JenniShow - programu, jaki Jennifer prowadzi co dwa tygodnie w amatorskiej internetowej telewizji The Sync (http://www.thesync.com/). Jak nietrudno się domyślić - również opowiada w tym programie o sobie i o swoim życiu.

"Reality" czy "show"?

Uruchamiając swoją pierwszą kamerę, Jennifer Ringley nie zdawała sobie sprawy z lawiny popularności, jaką wywoła. Popularności nie tylko swojej strony i osoby, ale samej idei "webcamów". Kamery internetowe oczywiście istniały już wcześniej, ale dotychczas znajdowały się zawsze w miejscach publicznych: pokazywały widoki ulic, krajobrazy, a w ostateczności wnętrza biur, firm czy uczelni. Jenni jako pierwsza umieściła kamerę w mieszkaniu, dając użytkownikom Internetu ciągły i nieocenzurowany wgląd w swoje prywatne życie. Pomysł ten rychło zyskał sobie wielką liczbę naśladowców. Obecnie w Internecie znaleźć można setki kamer przekazujących obrazy z prywatnych mieszkań, choć - o czym za chwilę - niektóre udają coś innego, niż są w rzeczywistości.

Od chwili uruchomienia swojej pierwszej kamery Jenni cztery razy się przeprowadzała, kilkakrotnie zmieniała pracę i... chłopaków. Najwierniejszymi towarzyszami jej życia pozostają przez cały ten czas kamery. W obecnym mieszkaniu siedem kamer śledzi poczynania Jenni, jej aktualnego chłopaka Dexa, sześciu kotów oraz przychodzących w odwiedziny przyjaciół. Od dwóch lat Jennicam nadaje także spoza mieszkania Jennifer - wyjeżdżając w dłuższe podróże, Jenni zabiera ze sobą laptopa i przenośną kamerę i przekazuje obraz zewsząd, gdzie dostępne jest gniazdko telefoniczne. Eksperymentowała też - jeszcze w poprzednim miejscu zamieszkania - z modemem radiowym, dzięki któremu można było przeprowadzać transmisję np. z samochodu, czy dowolnego innego miejsca w promieniu do kilkunastu kilometrów od domu, obecnie jednak zaprzestała tych prób.

Jenni nie przeszkadza fakt, że jest obserwowana. Twierdzi zresztą, że taka obserwacja nie narusza jej poczucia prywatności: "Kamera nie powoduje, że przestaję być w swoim domu sama. Ktoś mnie obserwuje z drugiego końca kabla, ale nie z drugiego końca pokoju." Żyje swoim normalnym życiem i wykonuje wszystkie zwykłe czynności tak, jakby kamer wokół niej nie było. Bywa brudna, nieuczesana, pijana, naga, a nawet zdarza się, że można na jej stronie zobaczyć seks uprawiany bez żadnych osłonek pod okiem kamery. Dlatego zarzucano jej niejednokrotnie, iż jej strona jest niesmaczna, niemoralna, czy wręcz pornograficzna. Bulwersujące - choć przecież najzupełniej zwyczajne - sceny to jednak tylko ułamek procenta wszystkich obrazów przekazywanych przez Jennicam. Przez zdecydowaną większość czasu ekran pokazuje, jak kompletnie ubrana Jennifer siedzi przy komputerze, zajada kanapkę, bawi się z kotem czy przegląda jakieś papiery. Albo po prostu widać obraz pustego pokoju - bo gospodarze są akurat w pracy - bądź ciemność z majaczącymi niewyraźnie konturami łóżka, gdy jest noc. Czy to jest pornografia? "To jest prawdziwe życie" - komentuje Jenni. "W prawdziwym życiu zdarza się nagość, w prawdziwym życiu zdarza się seks".

Warto tu zwrócić uwagę, że przedsięwzięcia typu Jennicam są w istocie o wiele bardziej prawdziwe niż telewizyjne programy w rodzaju "Big Brothera". Tak zwane "reality show" w istocie niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Czy można bowiem określić mianem "prawdziwego życia" spędzanie czasu w zamknięciu, bez kontaktu ze światem, z zainteresowaniem skupionym tylko na jednym, najważniejszym problemie - kto kogo wyeliminuje w drodze do finałowych wielkich pieniędzy?

Drugim elementem wnoszącym nieprawdziwość jest fakt, iż program jest przecież reżyserowany. Realizatorzy zarówno wpływają na zachowania uczestników widowiska, jak i dobierają odpowiednio materiał, który będzie pokazany w telewizji, tak, aby uzyskać założony poziom atrakcyjności, a tym samym "oglądalności" programu.

W przeciwieństwie do nich, Jenni i jej naśladowcy nie muszą niczego udawać i troszczyć się o "oglądalność". Normalnie chodzą do pracy, oglądają telewizję, przyjmują wizyty znajomych, robią to, na co mają ochotę, i głos żadnego Wielkiego Brata nie rozkazuje im, co mają robić.

Tym, co łączy "Big Brothera" i Jennicam, jest natomiast - poza samą ideą podglądania - sława, jaka przypadła w udziale tak uczestnikom telewizyjnych "reality show", jak i Jennifer Ringley. Z nikomu nie znanej studentki Jenni stała się osobą publiczną. Jest rozpoznawana na ulicy, zapraszana na różne imprezy, na których rozdaje autografy, udziela wielu wywiadów. Firmy różnych branż składają jej propozycje reklamowania swoich wyrobów poprzez tzw. "product placement" - umieszczenie ich na widocznym miejscu w polu widzenia kamery (jak dotąd wszystkie takie propozycje Jennifer odrzucała). Kilku znanych fotografów zrealizowało z nią sesje zdjęciowe (zdjęcia można oczywiście obejrzeć na stronie WWW). Wystąpiła w kilku popularnych programach telewizyjnych, a także zagrała epizodyczną rolę w amerykańskim serialu "szpitalnym" Diagnoza: morderstwo. To właśnie Jenni i jej kamera stała się źródłem inspiracji dla Petera Weira, który - jak wyznał w jednym z wywiadów - podczas realizacji "Truman Show" często oglądał stronę Jennifer i pisał do niej anonimowe e-maile. Jenni ma w Internecie oddane grono fanów, którzy tworzą własne poświęcone jej strony, na których np. udostępniają kompletne archiwa zdjęć zarejestrowanych z Jennicam w ciągu ostatnich dni czy tygodni. Strona Jenni doczekała się nawet swoich parodii, takich jak np. BOFHcam (http://www.bofhcam.org/) czy NotJenniCam (http://www.notjenni.com/).

Niektórzy mówią - supergwiazda Internetu. Jeżeli przyjąć to określenie za dobrą monetę, to warto zwrócić uwagę, że jest to pierwsza gwiazda, która swoją sławę i popularność zyskała wyłącznie dzięki Internetowi, bez wsparcia mediów "klasycznych", które zainteresowały się Jennifer dopiero wtedy, gdy stała się już szeroko znana dzięki Sieci. I choć w tej chwili w Internecie można znaleźć wiele stron technicznie bardziej zaawansowanych i ciekawszych od strony Jennifer, jej sławy nie udało się osiągnąć nikomu z innych posiadaczy "webcamów". Cóż, Jenni była pierwsza... Nie każdemu dane jest rozpoczynać rewolucję.

Rewolucję, której sensu - prawdę powiedziawszy - ja osobiście nie rozumiem. Nie pojmuję, po co ludzie instalują sobie internetowe kamery w mieszkaniach, i dlaczego inni ich oglądają. Niemniej jednak obserwując podziwu godną energię i zaangażowanie, jaką i jedni, i drudzy wkładają w ten rodzaj aktywności, obserwując wciąż rosnącą skalę tego zjawiska, nie sposób nie dojść do wniosku, że dzieje się tutaj chyba coś istotnego. Tylko co?

Jenni i naśladowcy

Jak już wspomniałem, pomysł Jennifer Ringley znalazł ogromną rzeszę naśladowców. W internetowych katalogach takich jak Yahoo!, jak również na specjalnych stronach poświęconych wyłącznie katalogowaniu funkcjonujących w Internecie kamer, można znaleźć setki "webcamów". Sporą część spośród tych wszystkich kamer stanowią jednak takie, które pod pozorem "domowej" kamery są w istocie zupełnie niedwuznacznym erotycznym show. Łatwo je rozpoznać: na pierwszej stronie widnieje fotografia skąpo odzianej atrakcyjnej dziewczyny, a podpis pod zdjęciem opowiada, jak bardzo "gorąca" i spragniona seksu jest sfotografowana pani. Po czym obiecuje, że za jedyne... (tu wstawić odpowiednią sumę w dolarach) będziesz mógł oglądać na żywo, jak ona rozbierze się dla ciebie przed kamerą, a być może jeszcze zrobi coś więcej... Istnieją też podobne strony w wersji przenaczonej dla pań, gdzie miejsce kobiety zajmuje atrakcyjny mężczyzna. Nieco inną gałęzią tego biznesu są zawodowe serwisy "podglądackie", oferujące za odpłatnością zdjęcia z kamer umieszczonych w publicznych toaletach, przebieralniach klubów sportowych i innych podobnych miejscach, i epatujące widzów na stronie tytułowej liczbą zdjęć, które mają do dyspozycji. Wszystkie te strony łączy jedno - nie mają one nic wspólnego z tym, o co chodziło Jennifer Ringley, to znaczy podglądaniem prawdziwego życia zwykłych ludzi. Nikt przecież nie żyje samym seksem... Stanowią one po prostu towar, skierowany - podobnie jak typowe strony pornograficzne - do określonej grupy odbiorców, poszukujących w Internecie źródeł seksualnego podniecenia.

Nadspodziewanie wielka liczba osób decyduje się jednak pójść w ślady Jennifer i pokazać w Internecie swoje zwykłe życie. Nie zawsze w aż takim wymiarze, jak u Jenni: często bywa to tylko jedna kamera, obejmująca swoim polem widzenia drobny wycinek pomieszczenia (zazwyczaj w pobliżu komputera...). Nie zawsze kamery są czynne 24 godziny na dobę - bywa, że właściciele wyłączają je np. gdy śpią, lub gdy są w pracy... Nie wszyscy też są równie wytrwali w kontynuowaniu zabawy z kamerami, co pionierka tej działalności. Spośród kamer, których adresy wymieniane są na dostępnych w Internecie spisach, wiele nie działa bądź pokazuje wciąż ten sam obraz pochodzący sprzed kilku albo kilkunastu dni.

Typowa strona z kamerą internetową powtarza wzorzec stworzony przez Jennifer: statyczne zdjęcie, uaktualniane co kilkadziesiąt sekund. Mniej znana "konkurencja" przebija tu Jenni częstotliwością odświeżania obrazu: przeciętnie nowa klatka pojawia się co 15-30 sekund, ale spotkałem i stronę, na której zdjęcie odświeżało się co 3 sekundy, co daje już bardzo "namacalne" wrażenie bezpośredniej transmisji. Wielu posiadaczy stron z kamerami zdecydowało się również powielić zastosowany w Jennicam model abonamentowej odpłatności: użytkownicy płacący abonament otrzymują obraz odświeżany z większą częstotliwością niż niepłacący. Na niektórych stronach, których właściciele emitują obraz z kilku kamer, opłacenie abonamentu otwiera dostęp do obrazów z pozostałych kamer, podczas gdy bezpłatnie dostępna jest tylko jedna.

Zdarzają się jednak strony odbiegające od ogólnej normy. Na przykład strona skomputeryzowanego domu, w którym żyje ukrywający się pod pseudonimem "Icepick" mieszkaniec holenderskiej miejscowości Apeldoorn (http://www.icepick.com/). Nie tylko - a nawet nie tyle - przekazuje on na stronie obrazy z dziesięciu kamer w swoim domu, lecz jego celem jest przede wszystkim udostępnienie możliwie dużej ilości danych "statystycznych" o tym, co w domu się dzieje. Dodajmy: danych całkowicie bezużytecznych. Podłączone do komputera specjalne czujniki rejestrują np. każde uruchomienie dzwonka przy drzwiach wejściowych, otwarcie tych drzwi, otwarcie lodówki czy kuchenki mikrofalowej, bądź spuszczenie wody w toalecie. Dokładne daty, godziny i czas trwania tych zdarzeń rejestrowane są w specjalnej bazie danych, skąd wędrują na stronę WWW, profesjonalnie zilustrowane tabelami i wykresami, obrazującymi np. częstotliwość spłukiwań toalety w poszczególnych porach dnia. Komputer rejestruje także temperatury panujące w różnych miejscach domu, kody kreskowe z opakowań produktów wyrzucanych do kosza na śmieci, a także numery telefonów, na które dzwonili bądź z których dzwoniono do mieszkańców domu (z uwagi na ochronę prywatności podawane na stronie są jednak tylko numery kierunkowe) i szereg innych tego typu informacji... Pod odpowiednimi adresami e-mailowymi - po jednym dla każdej kamery - czekają autorespondery, wysyłające e-mailem dziesięć ostatnich obrazów zarejestrowanych przez daną kamerę, a cała strona dostępna jest także w wersji WAP oraz dla komputerów przenośnych. Serwis wykonany jest bardzo profesjonalnie i widać, że właściciel włożył weń kawał solidnej roboty programistycznej i elektronicznej - tylko po co???

Z kolei również anonimowy mieszkaniec Buena Park w Kalifornii, używający pseudonimu Nerdman, chlubi się na swojej stronie (http://www.nerdman.com/) rekordem świata w liczbie kamer obserwujących jego życie - ma ich osiemnaście. Liczba ta stanowi jednak pewne drobne oszustwo, jako że tylko sześć z tych kamer znajduje się w domu, a pozostałe dwanaście zainstalowane jest w firmie, w której właściciel strony pracuje. Rzecz jest jednak o tyle interesująca, że firma ta - StarDot Technologies - sprzedaje, jako swój główny produkt... kompletny system do szybkiego i łatwego tworzenia rozbudowanych serwisów z kamerami internetowymi! Rozwiązanie, nazwane WinCam Live, obejmuje kamery, osprzęt do nich, kable połączeniowe, specjalne złącze umożliwiające podłączenie dużej liczby kamer do jednego komputera oraz oprogramowanie pod Windows, obsługujące wszystkie te kamery i przekazujące obrazy na stronę WWW.

Wśród stron związanych z producentami sprzętu lub oprogramowania do "webcamów" na uwagę zasługuje jeszcze jedna strona - Camarades (http://www.camarades.com/), stworzona przez firmę TrueTech. Camarades to serwer darmowych stron WWW dla posiadaczy kamer internetowych. Może na nim założyć sobie stronę każdy, kto posiada kamerę internetową - pod jednym warunkiem: kamera musi być obsługiwana przez oprogramowanie TrueTech WebCam, które można ściągnąć sobie ze wspomnianej strony. A jest to oprogramowanie bardzo ciekawe, o czym nieco dalej... Camarades mieni się być największym na świecie zbiorem kamer internetowych i stwierdzenie to nie jest chyba dalekie od prawdy - liczba kamer zawartych w dostępnym na stronie katalogu jest doprawdy imponująca, choć część z nich dostępna jest tylko za odpłatnością.

Oryginalność strony Camarades leży jednak nie w samej liczbie kamer, a w specyficznej możliwości oprogramowania TrueTech: przy pomocy samej tylko przeglądarki WWW (pod warunkiem, że obsługuje ona Javascript) możliwe jest oglądanie obrazu o jakości zbliżającej się do "żywego" przekazu wideo. Widzowi niepotrzebne są odtwarzacze RealVideo, QuickTime czy innych systemów strumieniowych, a osobie chcącej udostępniać obraz z kamery - dostęp do kodera i serwera któregoś z tych systemów. Wystarczy tylko zwykła strona WWW z wkomponowanym obrazkiem, prosty kod w Javascripcie według "gotowca" dostarczanego przez Camarades i program TrueTechu na zwykłym domowym komputerze z Windows. System działa bardzo prosto: umieszczony na stronie WWW kod w Javascripcie usiłuje odświeżać obrazek tak często, jak tylko pozwala na to szybkość komputera i łączy - tak jakby ktoś ciągle wciskał w przeglądarce przycisk "Reload". Obrazek zaś dostarczany jest przez program TrueTechu, który pełni - podobnie jak wiele innych programów do obsługi kamer internetowych - funkcję mini-serwera WWW, "chwytającego" obraz z kamery, przekształcającego go do formatu JPEG i udostępniającego poprzez protokół HTTP. Różnica polega na tym, że program TrueTechu nie rejestruje obrazów z kamery w ustalonych z góry regularnych odstępach czasu, tak jak inne programy dostępne na rynku, lecz "chwyta" nową klatkę na żądanie - w momencie, gdy łącząca się z nim przeglądarka WWW zażąda jej pobrania. Ot i cała filozofia - a funkcjonuje to zaskakująco sprawnie, dając przy szybkich łączach wrażenie analogiczne do prawdziwej transmisji wideo. Czyżby była to przyszłość kamer internetowych?

Artyści i filozofowie

Niektórzy posiadacze "webcamów" traktują je nie jako narzędzie przekazywania obrazów codziennego życia, lecz jako środek artystycznej kreacji. Jedną z najciekawszych stron z kamerami internetowymi jest Anacam (http://www.anacam.com/), której autorką jest mieszkająca w St.Paul w stanie Minnesota piosenkarka, plastyczka i performerka Ana Voog. Artystka manipuluje swoim wizerunkiem z kamer: zniekształca go, nakłada barwne filtry, łączy kilka obrazów w jeden. Czasami wykonuje przed kamerą performance własnego pomysłu, przebierając się przy tym w dziwaczne stroje, lub wręcz przeciwnie - rozbierając. Udostępnia też na stronie swoją muzykę, teksty, rysunki i inne wytwory swojej ekspresji. To trzeba koniecznie zobaczyć! Strona wciąga, choć zapewne nie każdemu przypadnie do gustu. Ma też część płatną, zawierającą jeszcze więcej ciekawostek.

Niektórzy artyści zamiast pokazywać siebie, wolą podglądać innych. Tak było w przypadku akcji "Przystanek", zwanej też "Obserwacja - rejestracja - manipulacja", która miała miejsce w maju tego roku. Artysta Aleksander Janicki umieścił kamery na przystanku tramwajowym w Krakowie, montując je wewnątrz krzywych luster, w ktorych mogli przeglądać się przechodnie. Ich zdziwione miny natomiast, transmitowane w systemie RealVideo, mogli oglądać internauci na stronie http://www.przystanek.onet.pl/. Sytuacja ta różni się o tyle od opisywanych dotychczas "webcamów", że w większości ludzie ci nie mieli świadomości, że są obserwowani. Chyba rzeczywiście "manipulacja"...

Jennifer Ringley jako pierwsza otworzyła ściany swojego mieszkania dla gości z Internetu. Jednak w czasach multimediów, gier komputerowych niewiele różniących się od filmów, i telewizyjnego "Big Brothera", statyczne obrazy na większości stron WWW z "webcamami" jawią się już nieco archaicznie. Sześcioro mieszkających we wspólnym mieszkaniu studentów Oberlin College w stanie Ohio postanowiło dokonać kolejnej rewolucji. W lutym 1999 uruchomili pierwszy - i jak dotąd jedyny na świecie - "webcam" udostępniający pełną, profesjonalną transmisję wideo wraz z dźwiękiem.

Projekt, zatytułowany "Here and Now" (http://www.hereandnow.net/), nie był jednak w ich przypadku zabawą, jak to było z Jennicam, lecz... eksperymentem i pracą badawczą z zakresu kulturoznawstwa. Cały projekt był podbudowany teoretycznie obszerną literaturą z zakresu socjologii, filozofii, krytyki sztuki itp., a wnioski z niego zostały wykorzystane przez kilku spośród uczestników w swoich pracach dyplomowych. Projekt, okrzyknięty przez media "rzeczywistym Truman Show", nie zakończył się jednak wraz z ukończeniem studiów, choć pozostała w nim tylko czwórka uczestników. Założyli oni firmę Fragments of a Hologram Rose Inc. i nadal nadawali swój program w Internecie. Wzrosła liczba kamer, można było oglądać obraz z wybranej kamery, ze wszystkich kamer jednocześnie lub strumień "produkcyjny", poddany obróbce realizatorskiej, w którym obrazy z poszczególnych kamer były miksowane w zależności od rozgrywających się wydarzeń. Pojawiła się ilustracja muzyczna. Wreszcie - oprócz nadawania transmisji z codziennego życia - w domu uczestników "Here and Now" zaczęto organizować specjalne imprezy, w których po wcześniejszym uzgodnieniu można było brać udział osobiście, a wszyscy mogli oglądać je przez Internet. Odbywały się więc np. warsztaty tańca, poezji, seminaria z zakresu aromaterapii, dyskusje na tematy socjologiczne, historyczne i szereg innych wydarzeń o charakterze naukowo-kulturalnym.

Niestety, z powodu trudności z pozyskaniem sponsorów, po dwóch i pół roku działalności projekt, który przez ten czas pochłonął około miliona dolarów (!), został zakończony 13 maja br. Strona WWW nadal funkcjonuje; autorzy projektu nie wykluczają wznowienia nadawania w przyszłości, być może w skromniejszym zakresie, być może za odpłatnością - aktualnie jednak "pierwszego prawdziwego Truman Show" nie można już zobaczyć.

Trochę szkoda, bo autorzy projektu mieli plany bardzo ambitne: marzyło im się, że gdyby pozyskali sponsorów, takie domy-studia można byłoby stworzyć w wielu miejscach na świecie i prowadzić transmisję z nich wszystkich jednocześnie, tworząc jak gdyby wielki zbiorowy portret ludzkości: "Cięcie. Jesteśmy na żywo w Tokio, gdzie kilkoro dwudziestoparolatków bawi się i pije piwo. Cięcie, i teraz jesteśmy w Nowym Orleanie, gdzie inni dyskutują o filozofii egzystencjalnej. Cięcie: oglądamy krajobraz Paryża. Cięcie: a teraz na przedmieściach Londynu kilku dzieciaków miksuje muzykę trip-hop. W oglądającej to publiczności pozostaje jedno: poczucie pewności, że jest pewien głęboki uniwersalny związek spajający całą ludzkość. Jedność i poczucie braterstwa - manifestujące się poprzez technologię."

Cóż, okazało się, że prawdziwe życie kiepsko się sprzedaje. Pieniądze wolą udawaną prawdę "Big Brothera".


Jarosław Rafa 2001. Tekst udostępniony na licencji Creative Commons (uznanie autorstwa - użycie niekomercyjne - bez utworów zależnych). Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się, co to oznacza i co możesz z tym tekstem zrobić. W razie jakichkolwiek wątpliwości licencyjnych bądź w celu uzyskania zgody na rozpowszechnianie wykraczające poza warunki licencji proszę o kontakt e-mailem: raj@ap.krakow.pl.

Wersja HTML opracowana 5.08.2001.


Powrót do wykazu artykułów o Internecie Statystyka