Tymczasem w krajach zachodnich, a szczególnie w USA, już dawno zdano sobie sprawę z tego, że sieci komputerowe są czymś o wiele ważniejszym niż tylko "zabawką" naukowców i studentów. W znamienny sposób ujmuje to tytuł opublikowanego już przeszło cztery lata temu w sieciowym periodyku "Pigułki" artykułu [2]: "Libraries, roads and computer networks". Jak niegdyś pierwsze biblioteki, tak teraz sieci komputerowe stają się źródłem upowszechniania wiedzy, kultury, narzędziem dostępu do informacji. Warto tu wspomnieć, że np. w USA to właśnie publiczne biblioteki są często miejscami, w których każdy bezpłatnie (lub za minimalną odpłatnością, pokrywającą koszty) skorzystać może z zasobów informacji dostępnych w Internecie i innych sieciach. Z drugiej zaś strony, podobnie jak drogi, koleje, lotniska - czyli możliwość szybkiego transportu towarów - stanowiły fundament rozwoju gospodarki opartej na przemyśle, tak w nadchodzącej epoce informacji infrastruktura służąca do przesyłania tej właśnie informacji pełnić będzie rolę kluczową. I podobnie jak biblioteki i drogi publiczne są - pominąwszy nieliczne wyjątki - bezpłatne i utrzymywane z pieniędzy podatników, takie też traktowanie "należy" się autostradom informacyjnym, które w nadchodzącej przyszłości zapewne będą pełniły w społeczeństwie ważniejszą rolę od tych prawdziwych, z asfaltu i betonu...
Jakie jednak będą te informacyjne autostrady przyszłości? Jaka informacja będzie nimi wędrować, kto będzie jej nadawcą, a kto odbiorcą? Czy spowodują one większą demokratyzację życia społecznego, umożliwią każdemu obywatelowi aktywne w tym życiu uczestniczenie i publiczne wyrażanie własnego zdania, czy wręcz przeciwnie - pogłębią podział na tych, którzy mają głos i tych, którzy mogą tylko słuchać, na producentów informacji spreparowanej dla masowego rynku i tej informacji konsumentów? To pytania nie mniej ważne, a może nawet ważniejsze niż to, jak pojemne łącza są nam potrzebne, na jak długo jeszcze starczy przestrzeni adresowej w protokole IP i kto ma za to wszystko płacić.
Osoby korzystające obecnie z Internetu w większości są przekonane, że autostrady informacyjne będą w jakiś sposób do Internetu podobne bądź będą stanowić wprost jego rozszerzenie; że będzie to jak gdyby większy, szybszy, wyposażony w nowe rodzaje usług i powszechnie dostępny Internet przyszłości, wyposażony w to wszystko, co dla Internetu charakterystyczne: pocztę elektroniczną, grupy dyskusyjne i całą masę bezpłatnych serwisów informacyjnych, które uruchomić może każdy, kto tylko ma ochotę i odpowiednie oprogramowanie. Niewątpliwie mocnym argumentem za takim poglądem jest fakt, że Internet wydaje się być jedynym wzorcem, na którym można się oprzeć przy tworzeniu NII; jest wszak jedyną faktycznie zrealizowaną, działającą i rozwijającą się siecią komputerową, której w chwili obecnej możnaby przypisać charakter powszechny. Warto jednak zdać sobie sprawę, że siła tego argumentu może okazać się złudna. Na społeczne niebezpieczeństwa grożące przyszłej powszechnej sieci zwrócił uwagę Jeff Johnson z organizacji Computer Professionals for Social Responsibility podczas akcji "10/10: A Day in the Life of Cyberspace", odbywającej się w Internecie w początku października 1995 r. W akcji tej tysiące ludzi z całego świata przez dziesięć dni przysyłało swoje materiały - teksty, zdjęcia, nagrania dźwiękowe, "linki" do swoich stron WWW - i dyskutowało na temat, jak Internet wpłynął na ich życie i na życie społeczeństwa. Grupa redakcyjna działająca w Massachusetts Institute of Technology, który akcję zorganizował, wybrała najciekawsze wypowiedzi i w ten sposób powstał wielki zbiorowy autoportret Internetu, którego tworzenie można było na bieżąco śledzić - i uczestniczyć w nim - na swoich komputerach. Wśród tych wypowiedzi znalazły się dwie nadesłane przez Jeffa Johnsona wizje przyszłej autostrady informacyjnej; negatywna i pozytywna.
Wizja negatywna [3] to wizja autostrady informacyjnej opanowanej przez gigantów biznesu. W pracach nad NII biorą udział największe firmy przemysłu telekomunikacyjnego, software'owego i - co nie jest tu bez znaczenia - rozrywkowego. Firmy te chcą adresować swoje propozycje do nie tylko do tej niewielkiej części społeczeństwa, która umie już korzystać z sieci komputerowych i przywykła do wymiany informacji za ich pomocą, lecz także - a może nawet przede wszystkim - do tej znakomitej większości, dla której "świat do domu" przynosi wyłącznie telewizja. "Autostrada informacyjna" ma być tak powszechna, jak obecnie sieć telewizji kablowej; ma docierać niemal do każdego mieszkania. Korzystać się z niej jednak będzie przede wszystkim nie za pomocą komputera - aczkolwiek będzie to oczywiście możliwe - lecz odpowiedniej przystawki do telewizora właśnie - czegoś w rodzaju skrzyżowania obecnych tunerów satelitarnych z dekoderem telegazety. Nie klawiatura zatem, lecz pilot do telewizora będzie naszym głównym narzędziem poruszania się po informacyjnej autostradzie. Już ten drobny, wydawałoby się, techniczny zabieg - zmiany urządzenia "wejściowego" - okazuje się wymuszać zupełnie inne nawyki, stymulować zupełnie inny, bardziej bierny styl interakcji z oferowanymi usługami. Za pomocą pilota nie da się napisać listu i wysłać go pocztą elektroniczną... Co prawda być może klasyczna "tekstowa" poczta elektroniczna stanie się anachronizmem, gdyż autostrada informacyjna umożliwi wysyłanie poczty w postaci nagrań video, ale ta możliwość zapewne nie będzie wchodziła w zakres standardowych funkcji sprzedawanych przystawek; będą ją miały tylko lepsze, droższe modele, wyposażone w funkcje "zaawansowane" - a do tego trzeba oczywiście mieć jeszcze kamerę... Nie jest jednakże pewne, czy w ogóle będziemy mieć w tej sieci do czynienia z jakimkolwiek rodzajem poczty elektronicznej; w jednej z prezentowanych publicznie propozycji przyszłej sieci - "Full Service Network", opracowanej przez potentata branży wydawniczej i rozrywkowej, Time-Warner Inc. - nie jest przewidziany żaden odpowiednik poczty elektronicznej, grup dyskusyjnych ani jakiejkolwiek innej osobistej komunikacji między użytkownikami. Podstawowymi usługami, do których sieć ta ma być używana, są natomiast usługi typu "video na żądanie", czyli coś w rodzaju elektronicznej wypożyczalni filmów, elektroniczne czasopisma, gry i dokonywanie zakupów. Użytkownik sieci nie ma w ogóle możliwości przesyłania żadnych informacji od siebie - poza co najwyżej oddaniem głosu w przeprowadzanych w sieci ankietach i plebiscytach.
Taka autostrada informacyjna staje się jak gdyby czymś w rodzaju supernowoczesnej telewizji kablowej o bardzo wielu kanałach. Liczba tych kanałów stwarza wrażenie wielkich możliwości wyboru; w rzeczywistości są one do siebie bliźniaczo podobne. Wszystko to służyć będzie przede wszystkim zwiększeniu zysków wielkiego biznesu. Nie ma w tej konepcji miejsca na komunikację między obywatelami i wspomaganie ich obywatelskiej aktywności; ta sieć łączy producentów towarów i usług z jednolitą, karmioną reklamami szarą masą konsumencką, która ma tym produktom zapewniać zbyt. Taka sieć odwzorowuje też dotychczasowy model przepływu informacji w społeczeństwie; model de facto skrajnie niedemokratyczny, choć funkcjonujący nawet w uważanych za najbardziej demokratyczne społeczeństwach; model, w którym publicznie zabierać głos i rozpowszechniać swoje poglądy, opinie, może tylko nieliczna grupa ludzi kontrolująca media: prasę, radio, telewizję, wydawnictwa - w przyszłości także kontrolująca informacyjną autostradę. Pozostała znakomita większość obywateli skazana jest na bierne słuchanie, mając znikomą możliwość wyrażenia np. swojego sprzeciwu lub odmiennego zdania w stosunku do sądów przeczytanych w gazecie lub usłyszanych w TV. Jak to trafnie zauważył Jeff Johnson, w takiej wizji autostrady informacyjnej - nazwijmy ją "korporacyjną" - dochodzi do "telewizoryzacji komputerów" miast spodziewanej "komputeryzacji telewizji", czyli uczynienia z niej medium bardziej interaktywnego, współpracującego z widzem, mniej scentralizowanego, a bardziej demokratycznego.
Wrażliwi na punkcie swojej wolności i prywatności Amerykanie dostrzegają w tak zorganizowanej, scentralizowanej sieci, jeszcze inne niebezpieczeństwa. Przede wszystkim niebezpieczeństwo pojawienia się - mówiąc bez ogródek - pewnego rodzaju cenzury selekcjonującej przesyłane w sieci treści. Już w tej chwili różne wpływowe kręgi w USA co jakiś czas ponawiają próby przeforsowania prawa, wprowadzającego tego rodzaju cenzurę w Internecie. Szeroko rozdmuchany został problem zagrożeń dla dzieci, które jakoby płyną z możliwości natrafienia w Internecie na pornografię, i na tej podstawie (zagrożenie dzieci jest zresztą w ogóle ulubioną w USA wymówką autorów różnych restrykcji o charakterze obyczajowym) próbuje się ustanowić bardzo wysokie kary, i to dla administratorów serwerów (czy mają oni zatem pełnić funkcje cenzorów działalności swoich użytkowników?), za przypadki znalezienia w sieci "nieodpowiednich" materiałów. Anarchicznemu z natury Internetowi niełatwo jest jednak taką cenzurę narzucić - o wiele łatwiej zrobić to w scentralizowanej sieci takiej, jak opisywana. W końcu centralnie zarządzane komercyjne amerykańskie serwisy on-line, takie jak Prodigy czy America Online, eliminują "nieodpowiednie" treści z przesyłanych w nich informacji już od dawna (skądinąd wbrew konstytucji...).
Amerykanie dostrzegają również w tak zrealizowanej autostradzie informacyjnej zagrożenie dla prywatności użytkownika; firmy prowadzące usługi w takiej sieci będą miały ogromną możliwość gromadzenia i analizowania informacji o tym, jakie który użytkownik ogląda filmy, jakie (i za ile) produkty zamawia, jakie wyraża opinie w sondażach itp. Informacja ta może być wykorzystana na wiele nieuczciwych sposobów, z których wykorzystanie jej "tylko" do odpowiedniego ukierunkowania adresowanych do tej osoby reklam jest najbardziej niewinnym. Problem "prywatnego szpiegostwa" i wykorzystywania zdobytych tą drogą informacji np. przez pracodawców, firmy ubezpieczeniowe czy banki jest dla Amerykanów problemem aż nadto realnym.
Pozytywną alternatywą dla tej czarnej wizji mogłaby być autostrada informacyjna oparta na założeniach zbliżonych do dzisiejszego Internetu. Sieć zorientowana bardziej na realizację wartości społecznych niż przynoszenie komercyjnych zysków; sieć pozwalająca wszystkim, w szczególności niewielkim organizacjom i prywatnym osobom, również dostarczać informację, publikować ją, a nie tylko odbierać. Sieć, która zapewnia różnorodne formy komunikacji, wymiany wiadomości między użytkownikami; która nawet w zakresie zakupów daje możliwość dokonania własnego wyboru między kilkoma zaprezentowanymi konkurencyjnymi produktami, zamiast bombardować użytkownika reklamową propagandą.
W pozytywnej wizji Jeffa Johnsona [4] autostrada informacyjna jest globalną siecią sieci, swoistym przyszłościowym "super-Internetem", którego terminale znajdują się dosłownie wszędzie: w dużych miastach i małych wioskach, w mieszkaniach, sklepach, publicznych bibliotekach, automatycznych pralniach i schroniskach dla bezdomnych. Sieć oferuje setki usług, prowadzonych tak przez wielkie korporacje, instytucje państwowe, małe firmy jak i osoby prywatne. Możemy za jej pomocą odszukać w okolicy aktualnie czynny sklep potrzebnej nam branży, do którego zdążymy dojechać jeszcze przed zamknięciem; znaleźć najdogodniejszą drogę przejazdu przez miasto w godzinach szczytu z ominięciem korków; nawiązać kontakt z osobą, która wybiera się w podróż samochodem w tę samą stronę, co my i poszukuje pasażera; elektronicznie poszukiwać zgubionego przedmiotu w biurze rzeczy znalezionych, sprawdzić, jak głosował nad określonymi ustawami konkretny kongresman, zarejestrować samochód czy brać udział w zorganizowanej przez lokalny samorząd dyskusji nad rozwiązaniem problemu "dzikich" wysypisk śmieci. Zalążki wszystkich tych zastosowań znajdują się już w jakiejś postaci w obecnym Internecie, pozostaje je tylko rozwinąć i upowszechnić...
Jaka w końcu będzie ta autostrada informacyjna, to okaże się zapewne za kilka lat. Póki co jednak, problemy te są bardzo dalekie od Polski. Do budowy polskiej NII jak dotąd nikt się nie kwapi, podejmowane są za to działania wręcz przeciwne: istniejący ruch w Internecie, który także i w Polsce doprowadza do "zatykania się" łączy, próbuje się obecnie "porządkować" (czytaj: ograniczać) drakońskimi regulacjami cenowymi (słynna "złotówka za megabajt" [5] - teraz jednakże jest to już 1.60 zł, i to za megabajty przesyłane w obie strony), które musiałyby - w razie ich wprowadzenia - w krótkim czasie doprowadzić do upadku wszystkich polskich serwerów ftp, WWW czy news, czyli tego, co stanowi istotę zjawiska społecznego pt. Internet, i zredukowania aktywności polskiej sieci do rzadkiej (aby nie zapłacić za dużo) wymiany prywatnych e-maili. Czego oczywiście ani sobie, ani Czytelnikom nie życzę. Czy zagrożenia te staną się rzeczywistością - przekonamy się zapewne już w następnym numerze netforum.
Powrót do wykazu artykułów o Internecie | Statystyka |