"W GRUNCIE RZECZY PROBLEM SPROWADZA SIĘ JEDNAK DO TEGO, CZYM JEST INTERNET I KTO JEST JEGO WŁAŚCICIELEM. (podkreślenie moje - J.R.) Cokolwiek bowiem by się powiedziało na temat wolności słowa i praw obywatelskich, to nie ma wątpliwości, że właściciel ma głos decydujący. Wydawca gazety może odmówić publikacji wszelkich dobrych (albo złych) opinii na temat urzędującego prezydenta i jest to sprawa między nim i jego czytelnikami, którym przysługuje niezbywalne prawo nie kupowania tejże gazety. [...] Skoro jednak rdzeń Internetu jest finansowany przez rząd USA za pośrednictwem Narodowego Funduszu Nauki, to Kongres USA ma pełne prawo określać, co wolno, a czego nie. Komu się to nie podoba, niech wyłoży kilkaset milionów dolarów i zbuduje sobie własną sieć. [...]Ten przydługi cytat zawiera oczywisty fałsz. "Rdzeń Internetu jest finansowany przez rząd USA za pośrednictwem Narodowego Funduszu Nauki". Chciałoby się powiedzieć "to było dawno i nieprawda". Oczywiście, kiedy ARPANET - eksperymentalna sieć Departamentu Obrony USA - przekształcił się w Internet, znalazł się on istotnie pod zarządem National Science Foundation, jako sieć służąca badaniom naukowym. Z roku na rok jednak rola NSF w jej finansowaniu malała i coraz większe fragmenty sieci były komercjalizowane. Nieco ponad rok temu, z końcem kwietnia 1995 "finansowany przez rząd rdzeń Internetu", czyli tak zwany NSFnet, został formalnie zlikwidowany. Rdzeń Internetu w USA stanowi obecnie własność pięciu komercyjnych operatorów, zarządzających poszczególnymi jego częściami: IBM, MCI, Advanced Network & Services (ANS), Sprint i AlterNet. A tak w ogóle, to Internet istnieje także poza USA...Dodatkowe ograniczenia mogą nakładać KRAJOWI OPERATORZY SIECI (podkreślenie moje - J.R.), mający swój pogląd na to, co wolno, a czego nie wolno. [...]"
Pójdźmy jednak dalej. Jeżeli chcemy czynić analogie do "pianol i gołębi pocztowych", to bądźmy w tym konsekwentni. Tzw. rdzeń Internetu to łącza i routery, mające za zadanie jedynie przesyłanie danych pomiędzy przyłączonymi do sieci komputerami. O tym, jakie to mają być dane, właściciel "rdzenia" ma do powiedzenia tyle, co operator telefoniczny w sprawie treści rozmów, albo zarząd dróg publicznych na temat, kto ma prawo nimi jeździć. To samo dotyczy "krajowych operatorów sieci". Publiczny operator telekomunikacyjny - także ten zajmujący się Internetem - jest niestety (niestety dla autora, a na szczęście dla nas wszystkich) zobowiązany do świadczenia usług bez względu na przekazywane treści, jeżeli tylko użytkownik nie zaburza technicznej sprawności sieci. Czy uważalibyśmy to za słuszne, gdyby Telekomunikacja Polska SA zaczęła nagle nam dyktować, o czym mamy prawo rozmawiać przez telefon, opierając się na fakcie, że druty i centrale są jej własnością?
Przy tym w przypadku TPSA sprawa własności jest jasna - ona niewątpliwie jest właścicielem sieci telefonicznej w Polsce. Z Internetem nie jest już tak prosto... No właśnie - czym jest Internet? Autor sugeruje bliżej nieokreślonemu "komuś", aby wybudował własną sieć. Otóż Internet powstał właśnie dzięki wysiłkom mnóstwa takich "ktosiów", którzy budowali swoje sieci, po czym łączyli je razem... Każdy z nich odpowiada tylko za swój kawałek, nikt nie odpowiada za całość. Można to przeczytać w każdym podręczniku o Internecie dla początkujących, ale według autora felietonu właścicielem Internetu jest rząd USA... Czy tego komputera na moim biurku - będącego wszak częścią Internetu - też?
Porównanie Internetu z gazetą jest trafione jak kulą w płot: odpowiednikiem gazety może być co najwyżej konkretny serwer informacyjny w Internecie. To właściciel tego serwera (a zatem np. konkretna uczelnia czy firma, a nie kongres USA!) ma prawo decydowania, jakie informacje się tam znajdą, i nie sposób mu tego prawa odmówić. Ale zawsze można postawić sobie własny serwer w domu (u nas mało realne, ale w USA, do których z upodobaniem nawiązuje autor felietonu - żaden problem) i wówczas - o ile nie łamiemy prawa - nikt nie może nam nic narzucić. Internet jako całość to raczej, jeżeli się już trzymać tego porównania, cały rynek prasowy - wszystkie gazety włącznie z jedyną siecią ich dystrybucji. Kto ma prawo decydować o tym, jakie gazety mogą się ukazywać, a jakie nie? (No cóż, był taki urząd w PRL-u...)
Niewątpliwie wiele problemów prawnych związanych z Internetem to istotnie problemy pozorne. Istnieją jednak prawdziwe dylematy, nad którymi tęgie głowy prawnicze łamią się nie od dziś. Czy jeżeli za pośrednictwem usługi takiej, jak np. WWW, czy Usenet, przekazywane są pomiędzy dwoma krajami treści dozwolone w jednym z nich, zaś w drugim - zakazane, to czy popełniane jest jakieś przestępstwo? Przez kogo i gdzie? Według czyjego prawa je sądzić? Prawo - jak już wiele razy - znowu nie nadąża za życiem, i przez najbliższe lata teoretykom prawa na pewno pracy nie zabraknie...
Powrót do wykazu artykułów o Internecie | Statystyka |