Udostępnienie programu w Internecie, nawet na amerykańskich serwerach, nie łamie amerykańskich restrykcji dotyczących eksportu oprogramowania szyfrującego, jako że program sam nie zawiera żadnych procedur szyfrujących, a jedynie modyfikuje fragmenty procedur zawartych w posiadanej już, legalnie wyeksportowanej kopii przeglądarki WWW. Dokonywanie modyfikacji programu przeglądarki jest co prawda niezgodne z umową licencyjną, jest jednakże mało prawdopodobne, aby firma Netscape, znana jako zwolennik pełnej swobody używania kryptografii w Internecie, zechciała ścigać osoby dokonujące takiej akurat modyfikacji. Ponadto, ustawodawstwo wielu krajów (m.in. także polskie prawo autorskie) zawiera przepisy zezwalające użytkownikowi "odgórnie" na dokonywanie na własny użytek modyfikacji w posiadanych programach, jeżeli jest to niezbędne do ich właściwego użytkowania.
Dostępne wersje programu działają z Navigatorem bądź Communicatorem 3.x i 4.x, dla następujacych systemów operacyjnych: DEC OSF, Irix, Solaris, SunOS, Linux i Windows 95 lub NT. Bliższe informacje na temat Fortify oraz sam program znaleźć można pod adresem: http://www.geocities.com/Eureka/Plaza/6333/.
NASK nie potwierdza, iż włamanie faktycznie miało miejsce; jednakże według komunikatu NASK-u, który pojawił się w grupie pl.internet.komunikaty we wczesnych godzinach rannych 26 października, serwery www.nask.pl i news.nask.pl były "niedostępne z przyczyn technicznych", a przewidywany czas zakończenia prac był "nieznany". Kopie stron pochodzących z rzekomego włamania szybko rozpowszechniły się w sieci i zostały umieszczone na różnych serwerach WWW; dziwnym i dość niepokojącym faktem jest, że pracownicy NASK-u wykazali zaskakującą gorliwość w ich "tępieniu". Według wypowiedzi z grupy pl.comp.security, telefonowali oni do każdej firmy czy instytucji, na serwerze której umieszczone zostały wspomniane strony, i w tonie dość kategorycznym (a nawet - według niektórych użytkowników - zawierającym elementy groźby) domagali się ich usunięcia. Obecnie można je obejrzeć (części zawierające pliki z hasłami użytkowników zostały usunięte) pod adresem http://members.tripod.com/~fucknask/, gdzie groźby NASK-u już nie skutkują...
Rzekome włamanie do serwera NASK-u być może istotnie nie miało miejsca, a rozpowszechniane w sieci strony są czyimś złośliwym żartem. Niezbędne jednak byłoby jednoznaczne i nie budzące wątpliwości wyjaśnienie sprawy przez NASK, zamiast enigmatycznego komunikatu o "przyczynach technicznych", a tym bardziej dziwnych telefonów domagających się (jakim prawem?) usunięcia stron. Klarownego postawienia sprawy należałoby się spodziewać zwłaszcza po instytucji, która ma ambicję prowadzenia CERT, czyli zespołu mającego reagować i przeciwdziałać w sytuacjach zagrażających bezpieczeństwu sieci. Takiego wyjaśnienia tymczasem wciąż brak...
Kashpureff dokonał swojego czynu w proteście przeciwko potraktowaniu przez NSI - firmę prowadzącą InterNIC - głównych domen Internetowych, w tym domeny .com, jako swojej własności intelektualnej. Takie stwierdzenie znalazło się w złożonym nieco wcześniej przez NSI wniosku do Securities and Exchange Commission (odpowiednik naszej Komisji Papierów Wartościowych) w sprawie publicznej oferty akcji tej firmy. Kashpureff od kilku tygodni usiłował zwrócić uwagę społeczności Internetowej na fakt, że główne domeny Internetu powinny być traktowane jako dobro publiczne, a nie czyjakolwiek własność; wobec niepowodzeń swoich wysiłków, zdecydował się na desperacki krok.
NSI pozwała Kashpureffa do sądu, jednak po pierwszej rozprawie doszło do zawarcia ugody i pozew został wycofany. Równocześnie jednak śledztwo przeciwko Kashpureffowi zaczęło prowadzić FBI, do którego doniesienie złożyło kilku użytkowników Internetu zirytowanych jego działaniami.
Współpracownicy Kashpureffa z AlterNIC-u są zaskoczeni wagą zarzutów, jakie są przeciwko niemu kierowane. FBI oskarża szefa AlterNIC-u o spowodowanie strat ekonomicznych dla użytkowników Internetu sięgających setek tysięcy dolarów. Jego współpracownik, Richard Sexton, twierdzi, że zarzuty te są nie do obronienia: "Najwięcej, ile można było stracić, to dwie sekundy i jedno kliknięcie myszy. To było przestępstwo, ale straty finansowe są zerowe. Powinien zostać uznany za winnego i ukarany grzywną jednego dolara." "Nie jest seryjnym mordercą ani nie spowodował wyłączenia energii na lotnisku czy w szpitalu. Podmienił kilka stron WWW." - dodaje rzecznik prasowy AlterNIC-u, Marc Hurst.
Szef AlterNIC-u siedzi więc w areszcie, a tymczasem Departament Skarbu USA zlecił przeprowadzenie śledztwa w sprawie ewentualnego złamania prawa przez Johna Postela, przewodniczącego IANA. W kwietniu 1997 IANA - w osobie Postela - przyznała prawo do zarządzania domeną narodową Libii (.ly) Kalilowi Elwiheishi, Libijczykowi, prezesowi firmy Fast-net Developments Ltd. mającej siedzibę w Wielkiej Brytanii. Zgodnie z amerykańskim prawem, które traktuje Libię jako kraj wspierający międzynarodowy terroryzm, na wszelką współpracę gospodarczą z tym krajem nałożone jest embargo: żaden obywatel Stanów Zjednoczonych nie może zawierać żadnych kontraktów handlowych z obywatelami bądź instytucjami Libii. Przedmiotem toczącego się śledztwa ma być wyjaśnienie, czy przydział domeny Internetowej można traktować jako kontrakt handlowy, a tym samym, czy Postel przydzielając tę domenę złamał prawo.
Sam Postel powstrzymał się od komentarzy na ten temat, dopóki nie przedstawi oficjalnie swojego stanowiska Departamentowi Skarbu. Indagowani w tej sprawie przedstawiciele rządu USA uważają, iż Postel raczej prawa nie złamał; stwierdzają jednak przy tym, że sytuacja ta wykazuje, iż dotychczasowy nieformalny sposób "zarządzania" Internetem w obecnych warunkach przestał się sprawdzać. Coraz liczniejsze środowiska wyrażają opinię, że nieformalne "władze" Internetowe, takie jak IANA, powinny zostać sformalizowane, a co więcej - precyzyjnie odizolowane od uwarunkowań "pozasieciowej" polityki.
Więcej informacji na wspomniane tematy znaleźć można pod adresami: http://www.news.com/News/Item/0,4,16763,00.html oraz http://www.emap.com/cwi/193/193news7.html.
Bezpośrednim powodem owej "dyskryminacji" był biuletyn informacyjny CIAC (Computer Incident Advisory Capability; jedna z grup zajmujących się bezpieczeństwem sieci) mylnie określający Pegasus Mail jako program typu "bulk mailer", tzn. narzędzie do masowego wysyłania dużej liczby listów, jakie najczęściej wykorzystywane są przez spammerów.
26 listopada 1997 autor Pegasus Maila, David Harris, rozesłał do użytkowników swojego programu - subskrybentów listy dystrybucyjnej PMNEWS, oburzony list, w którym informuje o zaistniałej sytuacji. Stwierdza, iż określenie swojej reakcji jako złości i zdenerwowania byłoby "wielkim niedopowiedzeniem", zwłaszcza iż jest on w chwili obecnej jedynym z producentów najpopularniejszych pakietów e-mailowych prezentującym wyraźne stanowisko anty-spamowe (licencja Pegasus Maila jawnie zabrania używania tego programu do wysyłania spamów). Autor "feralnego" biuletynu CIAC po interwencji Davida Harrisa obiecał jego poprawienie i powtórne rozesłanie; jednak na wypadek, gdyby mimo tego gdzieś nadal utrzymywano "dyskryminacyjne" filtry, udostępniona została nowa wersja Pegasus Maila, nie umieszczająca inkryminowanych nagłówków w treści wysyłanego listu (można ją znaleźć jak zwykle pod adresem ftp://ftp.let.rug.nl/pegasus/). Autor Pegasus Maila obiecuje, że jest to jedynie rozwiązanie tymczasowe i po wyjaśnieniu sprawy z administratorami "dyskryminujących" program serwerów nagłówek "X-Mailer:" zostanie przywrócony w następnej wersji programu.
Powrót do wykazu artykułów o Internecie | Statystyka |