UWAGA: Sytuacja opisana w artykule uległa od momentu jego napisania znacznym zmianom. Zalecane jest przeczytanie następnych tekstów na ten temat:

 

Wojna o domeny

To miała być tylko krótka informacja o planach rozszerzenia zestawu istniejących obecnie w Internecie domen najwyższego poziomu (takich jak .com, .edu itp.) o siedem nowych. Jednakże przygotowując ją zacząłem natykać się na coraz to bardziej zaskakujące fakty i informacje. Układały się one w obraz, którego polscy użytkownicy sieci są w większości całkowicie nieświadomi: toczącej się już od dłuższego czasu prawdziwej wojny o nowy kształt nazewnictwa domen w Internecie. Zaiste jest o co walczyć: w grę wchodzą wszak olbrzymie pieniądze zarabiane obecnie na rejestracji domen. Szczegóły tych nieznanych u nas szerzej wydarzeń postaram się przybliżyć polskim czytelnikom w niniejszym tekście.

InterNIC-owe początki

Z opublikowanego w numerach 3 i 4 MI tekstu o podstawach Internetu może się Czytelnik dowiedzieć, że instytucją sprawującą kontrolę m.in. nad działaniem systemu nazw domenowych jest IANA (Internet Assigned Numbers Authority), czteroosobowy komitet działający z upoważnienia IAB (Internet Architecture Board), a dalej - że bezpośrednim administrowaniem głównymi serwerami nazw, a zarazem rejestrowaniem poddomen w domenach najwyższego poziomu (Top Level Domains, w skrócie TLD), takich jak .com, .edu itp., zajmuje się InterNIC (Internet Network Information Center), co w praktyce oznacza firmę Network Solutions Inc. (NSI), de facto obsługującą działalność InterNIC-u.

Dopóki istniał finansowany przez państwo rdzeń Internetu w USA, InterNIC traktowany był jako jego część (jakby pominięto tu fakt, że InterNIC działa na rzecz całego Internetu, a nie tylko jego amerykańskiej gałęzi...) i firma NSI otrzymywała od państwa pieniądze na jego funkcjonowanie. Wraz z likwidacją NSFNET-u w połowie 1995 r., ustało również dalsze finansowanie InterNIC-u. Od września tego roku NSI wprowadziła więc opłaty za rejestrację domen - od tej pory każda instytucja mająca swoją poddomenę zarejestrowaną w domenie .com, .net lub .org musiała płacić kwotę 50 dolarów rocznie za jej utrzymanie (nie dotyczy to domen .edu i .gov, pozostających w gestii państwa, i nadal - na mocy umowy ważnej do września 1998 r. - przez nie opłacanych). Był to pierwszy przyczynek do wojny, która miała rozgorzeć nieco później...

Każdy chce swoją domenę

Mniej więcej w tym samym czasie rozpoczął się inny proces, również mający istotny wkład w obecne kłopoty z nazwami domenowymi w Internecie: gwałtownie postępujący wzrost popularności Internetu wśród firm komercyjnych - i to przede wszystkim Internetu "w postaci" WWW. Wywołało to niespotykane dotąd zapotrzebowanie na nazwy domenowe: każda firma chciała wszak mieć swój serwer WWW pod łatwym do zapamiętania i kojarzącym się z nazwą firmy adresem - najlepiej, gdyby to było www.nazwafirmy.com! Tutaj jednak "zaczęły się schody". Tradycyjnie prawo pozwala na istnienie dwu lub więcej firm o podobnych nazwach, jeżeli tylko zakres ich działalności jest różny - możemy np. mieć firmę ASCO Electronics Ltd., i nie mającą z nią nic wspólnego firmę ASCO Transportation Co. W Internecie może być jednak tylko jedna domena asco.com! Co więcej, ponieważ nazwa w domenie .com stała się tak cennym i poszukiwanym dobrem, zaczęły się w tej domenie rejestrować także firmy spoza USA (obecnie obowiązujące zasady rejestracji w domenach najwyższego poziomu, opisane w dokumencie RFC 1591, dopuszczają taką możliwość). Prawdopodobieństwo istnienia firm o identycznych nazwach w różnych krajach jest jeszcze większe, a tym samym bardziej prawdopodobne stały się konflikty o nazwę domeny.

Utrwalenie się schematu "www.nazwa.com" doprowadziło poza tym do pewnego wynaturzenia: otóż w świadomości pewnej grupy osób - głównie "zielonych" użytkowników, nie mających pojęcia o zasadach adresowania w Internecie - adresy tego właśnie typu zaistniały jako nieomal jedyne ważne i "liczące się" w sieci. Idąc za tym sposobem myślenia, sprytni właściciele serwerów zaczęli rejestrować w domenie .com nie tylko nazwy firm, ale wszelakie różności, licząc na to, że np. użytkownik zainteresowany Windows 95, zamiast użyć do odnalezienia interesujących go informacji wyszukiwarki takiej jak np. AltaVista (ba, ale o niej trzeba wiedzieć...), sięgnie pod adres... www.windows95.com, a ktoś zainteresowany top-modelkami - pod adres www.supermodels.com! I - w obydwu tych przypadkach, jak i wielu podobnych - znajdzie informacje, które sprytny właściciel domeny pod tym adresem umieścił, a przy okazji - i o to przede wszystkim w całej tej "zabawie" chodzi - także odpowiednią porcję reklam. (Wynikają przy tej okazji zresztą różne śmieszne nonsensy, jak np. zamieszczony nie tak dawno przez jedno z polskich czasopism komputerowych postulat utworzenia serwera www.poland.com, jako rzekomo niezbędnego dla "obecności Polski w Internecie", ponieważ inaczej cudzoziemiec nie odnajdzie informacji o Polsce!).

InterNIC był całkowicie nieprzygotowany do radzenia sobie z tak gwałtownie wzrastającą liczbą zgłaszanych do rejestracji domen. Stąd też jakość jego usług zaczęła się gwałtownie pogarszać: użytkownicy narzekali na nierzadko bardzo długie oczekiwanie na zarejestrowanie domeny, a czasami wręcz "gubienie się" złożonych wniosków o rejestrację. Z personelem InterNIC-u nie można się było skontaktować - nie odpowiadano ani na telefony, ani na e-maile. Na domiar złego zaczęły zdarzać się przypadki usuwania przez InterNIC z serwerów nazw domen rzekomo nie opłaconych, podczas gdy w istocie wymagane opłaty zostały uiszczone. To wszystko wywoływało oczywiście duże niezadowolenie użytkowników, a już z jawną wrogością spotkały się przyjęte przez NSI nowe zasady postępowania w przypadku sporu o nazwę domeny.

Do pewnego czasu InterNIC obsługiwał bowiem wnioski o rejestrację domen na zasadzie "kto pierwszy, ten lepszy", nie interesując się - w zgodzie zresztą z zasadami opisanymi w RFC 1591 - czy zgłaszający domenę do rejestracji istotnie ma jakieś prawa do jej nazwy. Zasada ta okazała się stwarzać znakomite pole do działania "domenowych spekulantów" - spryciarzy, którzy "hurtem" rejestrowali po kilkanaście-kilkadziesiąt domen o nazwach odpowiadających nazwom znanych firm, licząc na to, że kiedy te firmy "obudzą się" i zechcą podłączyć do Internetu, będzie im można prawa do "ich" domeny odsprzedać za sumę znacznie przewyższającą 50 $ wydane na jej rejestrację. Rzeczywistość okazała się jednak nieco inna: niektóre firmy istotnie płaciły, inne jednak wolały pójść do sądu - pozywając poza spryciarzem, który domenę zarejestrował, także "przy okazji" NSI. Aby uwolnić się od uczestniczenia w procesach sądowych, NSI wprowadziła zatem bardzo kontrowersyjną zasadę: w przypadku, gdy do już zarejestrowanej nazwy domeny zgłasza pretensje ktoś inny, mogący się wykazać jakimkolwiek tytułem prawnym do tej lub podobnej nazwy, obsługa tej domeny jest natychmiast wstrzymywana przez InterNIC na czas nieokreślony - do czasu rozwiązania sporu, czy to na drodze sądowej, czy inaczej. Zasada ta, mająca ukrócić działalność "domenowych spekulantów", okazała się być wylaniem dziecka z kąpielą - dotknęła bowiem także szereg całkiem niewinnych firm, których w dobrej wierze wybrana nazwa domeny okazała się być identyczna, lub choćby zbliżona do czyjegoś znaku towarowego. Co więcej, w praktyce okazało się, że niektóre firmy zgłaszające pretensje do nazw domen jakoby identycznych ze swoimi znakami towarowymi postępują na zasadzie przysłowiowego "psa ogrodnika" - definitywne rozstrzygnięcie sporu wcale ich nie interesuje, i po wstrzymaniu obsługi domeny przez NSI wcale nie zamierzają ani pertraktować z jej właścicielem, ani występować z wnioskiem do sądu, ani w jakikolwiek inny sposób dążyć do rozwiązania konfliktu, pozostawiając całą sprawę w zawieszeniu.

AlterNIC - rozłam w Internecie

Niezadowolenie użytkowników z działalności InterNIC-u wciąż zatem narastało. Jednym z tych niezadowolonych był człowiek nazwiskiem Eugene Kashpureff, który zaczął zadawać sobie pytanie: skąd wynika "władza" InterNIC-u? Dlaczego tylko NSI może coś zmieniać w domenach najwyższego poziomu? Czy nie da się tego jakoś obejść? Odpowiedź na to pytanie okazała się tyleż prosta, co brzemienna w konsekwencje - jest tak tylko (albo aż) dlatego, że wszystkie serwery nazw (DNS) na całym świecie odwołują się właśnie do serwerów InterNIC-u jako obsługujących główną domenę! Nic prostszego zatem, jak utworzyć własny, alternatywny zestaw głównych serwerów nazw, które zastąpią te InterNIC-owe - i już można być sobie samemu panem w zakresie rejestracji domen! I w ten oto sposób w końcu 1995 r. Kashpureff tworzy konkurencję dla InterNIC-u - AlterNIC. *

Pomysł był zaiste rewolucyjny, miał jednakże jedną wadę - nazwy domenowe zarejestrowane w AlterNIC-u nie są widoczne dla znakomitej większości Internetu! Aby użytkownik mógł "dostać się" do adresu zarejestrowanego w AlterNIC-u (np. takiego jak www.alter.nic; proszę spróbować, czy u kogoś to zadziała! ;-)), jego serwer DNS musi być "zorientowany" na serwery AlterNIC-u, a nie InterNIC-u, jako obsługujące główny poziom domen! Kashpureff zaczął więc prowadzić szeroką kampanię reklamową wśród providerów Internetu, namawiając ich do przestawiania swoich serwerów DNS na korzystanie z AlterNIC-u, udostępnił również kilka "publicznych" serwerów, umożliwiających dostęp do "alternatywnych" adresów indywidualnym użytkownikom, których providerzy nie zdecydowali się skorzystać z propozycji AlterNIC-u. W ten sposób powstała swoista "schizma" w Internecie: nastąpił jego podział na część "starą", korzystającą z "ortodoksyjnych" serwerów InterNIC-u i nie mającą dostępu do "nowych" adresów, i "nową", AlterNIC-ową. Mimo jednak iż Kashpureff nie ustaje w wysiłkach propagowania swej inicjatywy i wabi dostępnością praktycznie nieograniczonej liczby atrakcyjnie brzmiących adresów, zasięg "nowego" Internetu jak dotąd nie przekracza ok. 0,5 procenta całej sieci, a więc jest marginalny.

Mając całkowitą swobodę w rejestracji nazw domenowych na swoich serwerach, AlterNIC mógł rzecz jasna teoretycznie rejestrować poddomeny w dowolnych TLD - także w kontrolowanych przez InterNIC domenach .com, .edu itp. Nie byłoby to jednak najlepszym pomysłem: z oczywistych względów domeny takie nie byłyby uznawane przez InterNIC i łatwo mogłoby dojść do sytuacji, gdy zarejestrowane byłyby dwie domeny o identycznych nazwach, np. united.com, ale należące do różnych firm - jedna w InterNIC-u, a druga w AlterNIC-u. Tak więc różni użytkownicy Internetu, w zależności od tego, z jakich serwerów nazw by korzystali, widzieliby np. pod tym samym adresem www.united.com zupełnie różne witryny, a poczta elektroniczna kierowana na adresy z tej domeny dochodziłaby do zupełnie różnych adresatów. Taka niejednoznaczność adresów stawia oczywiście pod znakiem zapytania cały sens korzystania z nich, a więc jasne jest, że działając w ten sposób AlterNIC nie miałby żadnych szans powodzenia. Jedynym sensownym rozwiązaniem było pozostawienie bez zmian wszystkich domen InterNIC-owych i utworzenie własnych, nie istniejących na serwerach InterNIC-u TLD, w których możnaby już rejestrować dowolne nazwy całkowicie bez przeszkód. W tym momencie po raz pierwszy pojawiła się idea rozszerzenia określonego w RFC 1591 zestawu istniejących dotychczas domen najwyższego poziomu.

Pierwsze zapowiedzi zmian

Jedną z pierwszych takich "nowych" TLD była domena .biz, w której oferowała rejestrację swoim klientom firma MCSNet z Chicago, jeden z pierwszych providerów, którzy wsparli inicjatywę AlterNIC-u. Jej szefowi, Karlowi Denningerowi, zupełnie jednak nie podobała się koncepcja AlterNIC-u jako drugiego, konkurencyjnego InterNIC-u, równie monopolistycznego jak i jego antagonista. Podobnie bowiem jak InterNIC, także i AlterNIC sprawował całkowitą kontrolę nad głównymi serwerami nazw i jedynie on mógł dokonywać zmian zarówno w samym zbiorze zarejestrowanych TLD, jak też i w domenach wewnątrz tych TLD. Tymczasem idee fixe Karla Denningera było przekonanie, że przestrzeń adresowa w głównej domenie Internetu winna być traktowana jako dobro publiczne i chroniona przed wszelkimi próbami zmonopolizowania. Oznacza to, że żadna pojedyncza instytucja ani organizacja nie powinna mieć możliwości autorytarnego decydowania o tym, jakie domeny będą istniały w Internecie.

Swoje propozycje co do sposobu zarządzania domenami najwyższego poziomu Denninger opublikował w postaci tzw. draftu Internetowego (roboczego dokumentu przeznaczonego do dyskusji, zwykle na forum IETF) w styczniu 1996. Propozycja Denningera zakładała, że - wyłączając istniejące domeny krajowe, które rządziłyby się własnymi prawami - pozostałe, "generyczne" TLD powinny być przedmiotem całkowicie wolnej konkurencji. Zdaniem Denningera, obsługa głównych serwerów nazw Internetu powinna zostać przekazana niezależnej instytucji, nie związanej - w przeciwieństwie do InterNIC-u - żadnymi interesami z rejestrowaniem domen klientów w poszczególnych TLD. Kandydaci na operatorów nowych TLD składaliby swoje propozycje do IANA, przy czym - z wyjątkiem dotychczas istniejących domen zarządzanych przez InterNIC - każda ze zgłaszających się instytucji mogłaby otrzymać kontrolę tylko nad jedną domeną (natomiast sama liczba tych domen nie byłaby ograniczona, poza ograniczeniem narzucanym przez wymaganą długość nazwy - 3 lub 4 znaki). IANA akceptowałaby lub odrzucała wniosek, w zależności od spełnienia przez kandydującą instytucję szeregu wymogów technicznych (sprowadzających się do posiadania infrastruktury sieciowej umożliwiającej sprawną obsługę domeny), a w razie pozytywnej decyzji proponowana domena byłaby niezwłocznie tworzona w głównych serwerach nazw. Cała reszta - zasady rejestracji poddomen w tej domenie, warunki płatności itp. - byłaby już wyłączną sprawą firmy lub instytucji zarządzającej daną TLD, a oczywiście klient mógłby wybrać sobie tą domenę, w której warunki byłyby dla niego najkorzystniejsze. Gdyby zdarzyło się natomiast tak, że firma zarządzająca którąś TLD by zbankrutowała, prawo zarządzania tą domeną byłoby sprzedawane w drodze licytacji - oczywiście znów pod warunkiem spełnienia przez nabywającego wymagań technicznych.

Opublikowanie draftu Denningera stało się impulsem pobudzającym dyskusję nad nowymi TLD. Mniej więcej w tym czasie utworzona została poświęcona temu zagadnieniu lista dyskusyjna NEWDOM (kilkakrotnie zresztą w trakcie dalszych wydarzeń zmieniająca swoją lokalizację); dyskusje na ten temat toczyły się też w grupie newsowej comp.protocols.tcp-ip.domains. Powoli w sprawę zaczęła włączać się IANA, która rzecz jasna miała świadomość zarówno kłopotów użytkowników z InterNIC-em, jak i "rewolty" AlterNIC-u (ten ostatni zresztą wystąpił do IANA o "oficjalne" uznanie swoich TLD - tzn. umieszczenie ich w InterNIC-owych serwerach nazw - i przyznanie mu prawa zarządzania nimi; ewentualność taką przewiduje RFC 1591, aczkolwiek wzmiankuje o niej raczej marginalnie. Na wystąpienie to AlterNIC nigdy nie otrzymał odpowiedzi). W całej sprawie istniał jeszcze jeden dostrzegany przez IANA czynnik - ogromne przeładowanie domeny .com, wywołane rejestrowaniem w niej wielu tysięcy najróżniejszych nazw, i związane z tym trudności techniczne w działaniu serwerów nazw obsługujących tę domenę (zresztą już w RFC 1591 postuluje się konieczność jej przyszłego podzielenia). IANA zaczęła zatem szukać dróg zmiany istniejącej sytuacji. Rychło okazało się, że z domenami aktualnie zarządzanymi przez InterNIC (w tym ową nieszczęsną .com) IANA nie jest w stanie nic zrobić - aczkolwiek teoretycznie NSI zarządza nimi z upoważnienia IANA, to w praktyce opiera się na wciąż ważnej (do 1998 r.) umowie z National Science Foundation, reprezentującą rząd USA. Za NSI stoi więc "realna" władza, wobec której wszelkie postanowienia nieformalnych autorytetów, takich jak IANA czy IAB, nie mają mocy wiążącej. Jedynym możliwym działaniem było zatem tylko dopuszczenie tworzenia nowych TLD i przekazanie kontroli nad nimi innym instytucjom niż NSI.

Rozważane przez IANA propozycje zasad, na jakich należałoby tego dokonać, przybrały końcową formę w sierpniu 1996 r., w drafcie autorstwa Johna Postela, przewodniczącego IANA i autora RFC 1591. Draft odwoływał się do tego RFC i był jak gdyby zarysem jego nowej wersji, w ogólnym kształcie dosyć podobnym do wcześniejszych propozycji Denningera. Doprecyzowaniu uległy jedynie pewne szczegóły. W myśl draftu Postela, IANA miałaby powołać doraźną grupę do spraw nowych TLD, w której skład weszłoby 3 członków IANA oraz po dwóch z IETF i ISOC. Draft przewidywał utworzenie w ciągu 5 lat około 150 nowych TLD, zarządzanych przez ok. 50 instytucji (co najwyżej 3 domeny na instytucję) - miałyby one być tworzone w tempie ok. trzydziestu na rok. Podobnie jak w propozycji Denningera, grupa powołana przez IANA zajmowałaby się tylko akceptowaniem nowych operatorów TLD w oparciu o ustalone kryteria - po ich zaakceptowaniu i podpisaniu formalnej umowy z ISOC kwestie dotyczące rejestracji domen niższych poziomów pozostawione były wyłącznie do ich decyzji. Ewentualna apelacja do IANA lub IETF mogłaby dotyczyć jedynie przypadków potraktowania klienta przez operatora domeny w sposób niezgodny z ustalonymi przez tegoż operatora i publicznie ogłoszonymi zasadami (każdy operator miałby obowiązek opublikowania takich zasad). Określona została również opłata, którą należałoby wnieść do IANA za prawo zarządzania TLD - miała ona wynosić 2000 $.

IAHC

Poza środowiskami związanymi z AlterNIC-em, draft Postela spotkał się z dość ostrą krytyką. Kwestionowano zarówno zbyt dużą liczbę proponowanych nowych domen i swobodę ich tworzenia, jak i - co ciekawe - w ogóle prawo IANA, ISOC czy IETF do decydowania o kształcie tak podstawowej i mającej wpływ na cały Internet sprawy, jak system nazw domenowych. Powszechnie podnoszone były zarzuty, że te trzy organizacje stanowią zbyt wąską reprezentację użytkowników Internetu, aby decydować o tak ważnej sprawie: wytykano brak w tym gronie reprezentantów firm, władz państwowych, organizacji międzynarodowych itp. Ostatecznie IANA, widząc powszechny brak akceptacji dla swojej propozycji, wycofała się z niej i zaproponowała w zamian utworzenie międzynarodowego komitetu, który miałby zająć się opracowaniem od nowa zasad tworzenia TLD. Komitet ten - znany pod nazwą International Ad Hoc Committee (IAHC) rozpoczął oficjalnie pracę 11 listopada 1996. W jego składzie, poza Internetową "trójcą" IAB-IANA-ISOC, znaleźli się przedstawiciele amerykańskiej Federalnej Rady Sieciowej (FNC), Międzynarodowej Unii Telekomunikacyjnej (ITU), Międzynarodowego Stowarzyszenia Znaków Towarowych (INTA) oraz Światowej Organizacji Własności Intelektualnej (WIPO). Przedstawienie przez komitet pod publiczną dyskusję pierwszej, roboczej wersji projektu zaplanowano na 19 grudnia, zaś ostateczna jego postać - po uwzględnieniu zgłoszonych uwag - miała być dostępna 15 stycznia 1997.

Zanim jednak komitet ten w ogóle powstał, IANA zdążyła już przyjąć pierwszy wniosek o nową TLD złożony na zasadach przewidzianych w drafcie Postela. Firmą, której się tak bardzo spieszyło, była firma Image Online Design, zainteresowana obsługą domeny o nazwie .web. Wg przedstawicieli tej firmy, w rozmowie z Johnem Postelem i innymi członkami IANA, odbytej pod koniec czerwca 1996 (a więc gdy znane były dopiero wstępne zarysy propozycji Postela!), po złożeniu wniosku i wpłacie żądanej kwoty, firma otrzymała ustną zgodę na prowadzenie tej domeny i obietnicę wprowadzenia jej na serwery nazw natychmiast, gdy tylko przewidziana w propozycji Postela grupa robocza zostanie powołana i rozpocznie rozpatrywanie wniosków. Tymczasowo zatem firma zarejestrowała swoją domenę na serwerach AlterNIC-u i rozpoczęła przyjmowanie zgłoszeń klientów. Fakt ten jest o tyle istotny, że później stał się on podstawą procesu sądowego, wytoczonego przez rzeczoną firmę IANA i IAHC z powodu "przywłaszczenia" sobie domeny .web przez ten ostatni (zob. dalej).

Tymczasem 19 grudnia 1996 zgodnie z planem IAHC ogłasza pierwszą wersję swojej propozycji. Ku powszechnemu zaskoczeniu, jest ona całkowicie odmienna od tego, co proponowano dotychczas. Propozycja IAHC zakłada utworzenie niezbyt wielu nowych TLD; początkowo siedmiu (co wraz z istniejącymi .com, .org i .net uzupełnia liczbę tzw. "generycznych" TLD - czyli otwartych do rejestracji dla instytucji z całego świata - do dziesięciu). Najbardziej jednak kontrowersyjne jest to, że zarządzanie tymi nowymi domenami miałoby dzielić między siebie równocześnie wiele firm! Propozycja mówi o początkowej liczbie około 20-30 instytucji rejestrujących domeny w nowych TLD, z przewidywanym powiększaniem tej liczby również o ok. 20-30 każdego roku. Wszystkie te instytucje miałyby uprawiać swoisty "wyścig" do tych samych siedmiu TLD, na zasadzie "kto pierwszy (zarejestruje swoją domenę) ten lepszy" - tzn. w przypadku, gdyby dwie z nich chciały zarejestrować domenę o takiej samej nazwie, decydowałaby kolejność zgłoszeń. Ten fragment propozycji IAHC wzbudzał - i wzbudza nadal - największe wątpliwości, gdyż powszechnie zwraca się uwagę na to, że rejestrowanie domen w ten sposób wymaga zupełnie nowych narzędzi programowych, nie istniejących w tej chwili, które zapewniałyby wszystkim instytucjom rejestrującym i operatorowi serwerów nazw równoczesny, wspólny dostęp do tych samych danych o nazwach domen oraz synchronizację czasu - jako że przy zaproponowanych warunkach o pierwszeństwie rejestracji domeny mogą czasami rozstrzygać ułamki sekund! - podczas gdy rozwiązania proponowane przez Denningera lub Postela wykorzystują istniejący aktualnie sposób działania DNS i nie wymagają żadnych niesprawdzonych innowacji technicznych.

Również i wolność konkurencji pomiędzy poszczególnymi instytucjami rejestrującymi została w propozycji IAHC nieco ograniczona, jako że wszystkie te instytucje musiałyby obligatoryjnie podpisywać porozumienie (tzw. CORE Memorandum of Understanding - CORE-MoU), wyznaczające ogólne zasady ich funkcjonowania oraz konstytuujące radę sprawującą nad nimi nadzór (Council of Registrars - CORE). To właśnie CORE zlecałaby obsługę głównych serwerów nazw niezależnej firmie (niezależny operator serwerów nazw to jedyny element wspólny propozycji IAHC z draftami Denningera i Postela) i jedynie jej przysługiwałoby prawo wydawania wszelkich dyspozycji dokonania zmian zawartości tych serwerów.

Propozycja IAHC usiłowała także odnosić się do konfliktowej kwestii stosunku nazw domen do zastrzeżonych znaków towarowych. Zaproponowano tutaj dwojakie rozwiązania. Po pierwsze, propozycja sugerowała, aby każda rejestracja domeny w nowych TLD podlegała obligatoryjnemu 60-dniowemu okresowi zwłoki, kiedy domena byłaby nieaktywna. Czas ten przeznaczony byłby na rozwikłanie ewentualnych konfliktów związanych z nazwą domeny: informacja o jej utworzeniu byłaby opublikowana, wraz z adresem kontaktowym jej właściciela, co umożliwiłoby ewentualnym posiadaczom znaków towarowych o takim samym lub zbliżonym brzmieniu zgłoszenie swoich roszczeń. Równocześnie zalecano przyjęcie analogicznego 60-dniowego okresu oczekiwania administratorom domen krajowych. Ponieważ jednak nie każdy klient rejestrujący swoją domenę chce się godzić na 60-dniową zwłokę, zanim będzie mógł korzystać z wybranej przez siebie nazwy, propozycja przewidywała możliwość uaktywnienia od razu "prowizorycznych" domen, których nazwy byłyby przypadkowymi, nic nie znaczącymi ciągami liter i cyfr. Odrębną próbą rozwiązania problemu znaków towarowych była sugestia utworzenia w istniejących domenach krajowych specjalnych poddomen o nazwie "tm" (np. .tm.pl), w których mogłyby być rejestrowane wyłącznie nazwy odpowiadające zastrzeżonym w tych krajach znakom towarowym, i wyłacznie przez właścicieli tych znaków. Analogiczna domena, przeznaczona dla znaków towarowych o zasięgu międzynarodowym (zarejestrowanych w wielu krajach) miałaby być utworzona w międzynarodowej domenie .int (.tm.int).

Ruch na listach dyskusyjnych (ich grono powiększyło się jeszcze o założoną przez IAHC listę iahc-discuss) przybrał teraz na sile. W toku dyskusji pojawił się szereg nowych propozycji i draftów, próbujących pogodzić różne projekty i zasady tworzenia nowych domen. Jedną z ciekawszych była propozycja Simona Higgsa, postulująca dopuszczenie trzech rodzajów TLD: dzielonych - czyli administrowanych na zasadzie "wyścigu", tak jak w propozycji IAHC; specjalizowanych - administrowanych przez jedną organizację i dostępnych do rejestracji tylko dla instytucji określonego rodzaju, tak jak np. obecne domeny .int czy .gov; wreszcie prywatnych - będących w wyłącznej dyspozycji jednej, dużej i powszechnie znanej instytucji (aktualnie jedyną taką domeną jest .mil; na analogicznej zasadzie mogłyby powstać np. domeny .ibm, .pepsi i podobne...). Istotnym elementem propozycji Higgsa był też postulat utworzenia szeregu domen o nazwach opartych na Międzynarodowej Klasyfikacji Towarów i Usług (np. .chem), które miałyby zaoferować alternatywę dla przeciążonej domeny .com - dwie firmy o takich samych nazwach, lecz z różnych branż mogłyby w tym systemie uniknąć konfliktu o tę samą, pożądaną nazwę domeny, rejestrując się w różnych TLD.

Opublikowana ze sporym opóźnieniem, bo dopiero 4 lutego 1997, końcowa wersja projektu IAHC nie wprowadzała jednakże zbyt nowatorskich koncepcji, sprowadzając się do doprecyzowania wstępnej propozycji z 19 grudnia. Praktycznie jedyną istotną zmianą w stosunku do tamtej propozycji była rezygnacja w końcowej wersji dokumentu z obowiązkowego 60-dniowego okresu oczekiwania na uaktywnienie nowo zarejestrowanej domeny, pozostawiając ewentualne zastosowanie takiego oczekiwania każdorazowo indywidualnej decyzji klienta rejestrującego domenę. W przypadku ewentualnych roszczeń właściciela znaku towarowego, z którym kolidowałaby nazwa domeny, sugeruje się rozwiązanie konfliktu na drodze arbitrażu przed odpowiednimi organami WIPO. Jeżeli zgłaszający roszczenia wybrałby tę drogę, właściciel kwestionowanej domeny nie mógłby się uchylić od udziału w arbitrażu (odpowiednie zobowiązanie podpisywałoby się przy rejestracji domeny). W razie stwierdzenia naruszenia znaku towarowego, organ prowadzący arbitraż byłby władny nakazać operatorowi serwerów nazw i/lub instytucjom rejestrującym wycofanie tej domeny z serwerów.

W końcowym dokumencie IAHC określono nazwy i orientacyjne przeznaczenie siedmiu nowych TLD, które miałyby być utworzone. Rejestracja w tych domenach miałaby być obsługiwana (na wspomnianej już zasadzie "wyścigu") przez maksymalnie 28 instytucji rejestrujących - co najwyżej cztery z każdego z siedmiu regionów geograficznych zdefiniowanych przez Światową Organizację Handlu (Ameryka Północna, Ameryka Łacińska, Europa Zachodnia wraz z terenami b. Jugosławii, Europa Wschodnia wraz z b. ZSRR, Afryka, Bliski Wschód, oraz Azja wraz z Australią i Nową Zelandią). Kandydaci na instytucje rejestrujące muszą spełniać szereg warunków ekonomicznych (wielkość kapitału, liczba zatrudnionych pracowników itp.). W razie, gdyby z danego regionu geograficznego zgłosiło się więcej niż czterech kandydatów spełniających warunki, czterech "zwycięzców" zostanie wybranych w drodze losowania przez niezależną firmę typu "wywiadownia gospodarcza", która będzie oceniała zgłoszenia wszystkich kandydatów. Każda z ostatecznie wybranych instytucji rejestrujących musi wnieść opłatę w wysokości 20 tys. dolarów. Każda z instytucji zgłaszających się do konkursu musi także pokryć (niezależnie od rezultatu) koszty oceny swojego zgłoszenia przez "wywiadownię".

CORE - rada nadzorująca i koordynująca działanie instytucji rejestrujących - miałaby formalnie działać jako organizacja non-profit z siedzibą w Szwajcarii, podlegająca prawu szwajcarskiemu. Oprócz niej zaplanowano utworzenie jeszcze dwu ciał nadzorczych: pierwszym z nich miał być dwunastoosobowy Policy Oversight Committee (POC), złożony, z grubsza rzecz biorąc, z reprezentantów wszystkich tych instytucji, które wchodziły w skład IAHC (plus przedstawiciele CORE). Zadaniem POC byłoby "pilnowanie" prawidłowości działań CORE i poszczególnych instytucji rejestrujących z punktu widzenia sprawiedliwości, zgodności z ustalonymi przez IAHC zasadami oraz ochrony interesu publicznego. Do POC należałoby również proponowanie wszelkich zmian w zasadach tworzenia i administrowania domen, w tym także utworzenia kolejnych TLD (propozycje te wymagałyby następnie zgody IANA i ISOC). Do pomocy POC miałby Policy Advisory Body (PAB) - ciało, reprezentujące wszystkie organizacje, które podpisały porozumienie akceptujące propozycję IAHC. Zaplanowano bowiem, że praca IAHC zakończy się właśnie podpisaniem takiego porozumienia (zwanego w skrócie gTLD-MoU), do uczestnictwa w którym zaproszono wszelkie zainteresowane instytucje i organizacje (np. providerów Internetu, organizacje związane z telekomunikacją, organizacje gospodarcze itp.). Podpisanie tego porozumienia stanowiłoby zatwierdzenie propozycji IAHC i rozpoczynało jej realizację.

Sprzeciwy wobec IAHC

Propozycja IAHC nie spotkała się bynajmniej z powszechnym entuzjazmem. Aczkolwiek zasadniczo wszyscy zgadzali się z ideami, którymi kierował się IAHC, wybrana forma realizacji tych idei budziła nadal mnóstwo zastrzeżeń. Propozycję krytykowano zarówno generalnie, za jej zbytnią biurokratyczność i dążność do nadmiernego regulowania procesu rejestracji domen, jak i z różnych powodów szczegółowych. Oprócz znanych już argumentów odnośnie technicznych trudności zrealizowania rejestru nazw domenowych w taki sposób, jak tego chce IAHC, kwestionowano w ogóle zasadność przymusowego "uwspólnienia" wszystkich domen i wynikających stąd ograniczeń swobody działania instytucji rejestrujących. Pojawiły się także obawy natury finansowej: koszty działania całej techniczno-organizacyjnej machiny funkcjonującej według modelu IAHC mogą być tak duże, że cena rejestracji w tak zarządzanej domenie będzie znacznie przewyższać cenę żądaną aktualnie przez InterNIC, co pozbawia całą propozycję sensu. Wytykano też pewną przypadkowość i niespójność dziedzin tematycznych przypisanych siedmiu nowym TLD; przypadkowość doboru nazw pośrednio potwierdził zresztą sam IAHC, stwierdzając w swoim dokumencie, iż "w chwili obecnej nie jest jasne, jakie typy nazw okażą się popularne".

Ogromny sprzeciw wzbudził ustanowiony przez IAHC arbitralny limit liczby instytucji rejestrujących (28) i procedura wyłaniania ich w drodze losowania. Innym kontrowersyjnym punktem był wymóg poddawania się ewentualnemu arbitrażowi przez każdego właściciela domeny zarejestrowanej w nowych TLD. Wiele firm uznało ten wymóg za nie do przyjęcia, twierdząc iż w każdej sytuacji spornej mają prawo do bronienia się na drodze sądowej i nikt nie może ich tego prawa pozbawiać. Zastrzeżenia budził też arbitralny wybór Szwajcarii jako kraju, pod którego jurysdykcją funkcjonować będzie CORE, a więc jedynie sądy tego kraju będą miały moc wydawania jakichkolwiek wiążących postanowień w sprawie domen. Innymi słowy - jeżeli ktoś zdecyduje się jednak bronić swoich praw przed sądem, będzie to musiał czynić przed sądem szwajcarskim, niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzi on sam i jego oponent.

Bardzo poważnym atakiem skierowanym już nie tyle przeciwko propozycji IAHC, co samemu komitetowi, był proces sądowy wytoczony mu - a także IANA - przez firmę Image Online Design. Firma ta - jak pamiętamy - zarządzała domeną .web, funkcjonującą tymczasowo na serwerach AlterNIC-u, i miała w owym czasie zarejestrowanych w niej już kilkuset klientów. Tymczasem w projekcie opracowanym przez IAHC znajdujemy jako jedną z nowych TLD planowanych do "wspólnego" zarządzania właśnie domenę .web! O tym, że domena ta już faktycznie funkcjonuje i ma zarejestrowane w niej poddomeny, na zupełnie innych zasadach, nie wspomina się ani słowem. Po prostu faktem, że IANA zaakceptowała niegdyś wniosek IODesign o zarządzanie domeną .web i obiecała firmie przyznanie tej domeny (za co zresztą wzięła pieniądze...), nikt jakoś nie zaprzątał sobie głowy. Nikt też nie raczył choćby zwrócić się do firmy z wyjaśnieniem powodów zmiany decyzji, nie mówiąc już o jakichkolwiek pertraktacjach; nic więc dziwnego, że firma uznała to za jawne naruszenie swoich dóbr i zdecydowała się na wytoczenie procesu (w chwili obecnej nie jest on jeszcze rozstrzygnięty).

eDNS

Pamiętajmy jednak, że IAHC nie jest jedynym - a nawet nie pierwszym - graczem w grze o nowe domeny. Cały czas działa przecież AlterNIC, na bazie którego Karl Denninger tworzy właśnie nowy projekt. Już bowiem po ukazaniu się wstępnej wersji projektu IAHC Denninger uznał jego założenia za nie do przyjęcia, jako niedopuszczalnie ograniczające swobodę działalności tak instytucji rejestrujących, jak i ich klientów chcących zarejestrować swoje domeny. Nie podobał mu się jednak także dotychczasowy sposób działania AlterNIC-u jako firmy kontrolującej w sposób monopolistyczny zarówno główne serwery nazw, jak i rejestrację w poszczególnych TLD. Ponieważ jego własna koncepcja, początkowo uwzględniona w zmodyfikowanej formie w drafcie Postela, ostatecznie została zarzucona, Denninger postanowił nie czekać na efekty działań żadnych komisji ani autorytetów, lecz "wziąć sprawy we własne ręce" i stworzyć faktycznie funkcjonujący system rejestracji domen oparty na swoich propozycjach. Udało mu się przekonać do tego działania AlterNIC i kilka skupionych wokół niego firm, i tak oto 3 marca 1997 r. w Atlancie podpisane zostało porozumienie, określające założenia inicjatywy o nazwie eDNS (enhanced DNS, czyli ulepszony DNS). *

Owo "ulepszenie" eDNS sprowadza się wyłącznie do możliwości dostępu do większej liczby domen najwyższego poziomu niż widziane przez klasyczne, "InterNIC-owe" serwery DNS. Od strony technicznej jest to bowiem jak najbardziej zwyczajny DNS, tyle że pracujący z innymi niż InterNIC-owe głównymi serwerami nazw. Funkcję głównych serwerów nazw dla eDNS pełnić miały w większości dotychczasowe serwery AlterNIC-u, uruchomiono także kilka nowych w innych firmach. Od strony technicznej zatem eDNS był na dobrą sprawę tym samym, co dotychczasowy "alternatywny" DNS zapewniany przez AlterNIC; istnieje natomiast poważna różnica "polityczna" w zasadach rejestracji domen w eDNS i według dotychczasowej praktyki AlterNIC-u.

W odróżnieniu od wszystkich dotychczasowych koncepcji, w eDNS z założenia nie ma żadnego pojedynczego, nadrzędnego organu kontrolującego proces rejestracji domen (jak IANA, InterNIC, CORE czy POC). W jego miejsce pojawia się wiele niezależnych tzw. władz rejestracyjnych (registration authorities - RA). Każda z nich ma równe prawo tworzenia nowych TLD, i każda ustala własne zasady, na jakich będzie przyjmować zgłoszenia instytucji chcących zarządzać tymi TLD. eDNS zachowuje tradycyjną technikę zarządzania domenami, bez nowinek w rodzaju "dzielonych" domen proponowanych przez IAHC - każda domena jest zarządzana tylko przez jednego administratora. Dla uniemożliwienia zmonopolizowania "rynku domenowego" wprowadzono ograniczenie, że jedna i ta sama instytucja, bądź grupa instytucji powiązanych ze sobą, może zarządzać co najwyżej dziesięcioma TLD.

Instytucja chcąca zarządzać domeną zgłasza się z wnioskiem o utworzenie takiej domeny do wybranej przez siebie RA (RA może również sama dla siebie utworzyć domenę i sama nią zarządzać, ale - podobnie jak każdą inną instytucję - obowiązuje ją w tym przypadku ograniczenie do maksymalnie 10 zarządzanych domen). O ile RA zaakceptuje wniosek, przekazuje żądanie utworzenia takiej domeny operatorowi serwerów nazw (obecnie jest nim sam Denninger). Operator serwerów nazw nie ma żadnej władzy i nie może podejmować żadnych decyzji w sprawie zarejestrowania bądź niezarejestrowania domeny - jest jedynie wykonawcą zleceń RA; nie pobiera też za swoją działalność żadnych opłat. Operator serwerów nazw może (i musi) odmówić utworzenia domeny jedynie w dwu przypadkach - gdy taka domena już istnieje - została zarejestrowana wcześniej, lub gdy wykracza ona poza limit dziesięciu domen zarejestrowanych na rzecz tej samej instytucji zarządzającej.

Wszelkie zasady, na jakich odbywa się rejestrowanie nowych TLD, warunki płatności itp. są wyłączną sprawą umów między RA i zarządcami domen. Analogicznie, warunki, na jakich rejestrowane są domeny użytkowników w obrębie TLD regulowane są umowami między instytucją zarządzającą tą TLD i jej klientami, aczkolwiek RA, która rejestrowała daną TLD może mieć tu prawo głosu (np. zastrzegając w umowie określone wymagania co do rejestrowanych domen). RA jest również właściwym miejscem do adresowania wszelkich zastrzeżeń dotyczących nazw domen (np. w związku ze znakami towarowymi), a w przypadku dochodzenia swoich praw na drodze sądowej - rozstrzyga sąd właściwy terytorialnie dla siedziby danej RA.

Czynnikiem decydującym o otwartości zaproponowanego systemu jest brak jakichkolwiek barier dla tworzenia nowych RA. Jeżeli instytucji chcącej zarejestrować domenę najwyższego poziomu "nie pasuje" żadna z istniejących RA, może powołać własną. Instytucja chcąca zostać RA musi spełniać jedynie dwa warunki: po pierwsze, musi opublikować wszelkie zasady i warunki, na jakich będzie świadczyć swoje usługi i zobowiązać się do równego - w ramach tych zasad - traktowania wszystkich klientów je spełniających; po drugie - zgłaszając się jako nowa RA musi zaprezentować przynajmniej dwie instytucje (jedną z nich może być ona sama), które będą chciały zarejestrować swoje TLD za jej pośrednictwem. RA musi także korzystać z programu PGP dla uwierzytelniania listów kierowanych do operatora serwerów nazw.

Denninger zachwala eDNS jako koncepcję "zgodną z tradycją Internetu", w której to tradycji zawsze leżała wolność i dochodzenie do wszelkich standardów na zasadzie ogólnie zaakceptowanego consensusu. W istocie, tworzenie nowych domen na zasadach zaproponowanych przez Denningera wydaje się być znacznie prostsze od konkurencyjnej propozycji, pozostawiając równocześnie wszelkim instytucjom biorącym udział w "domenowym interesie" maksymalną swobodę działania. W dyskusjach na temat domen wciąż pojawiał się jednak jeden zarzut pod adresem eDNS, którego nie sposób zlekceważyć. Dotyczy on nie tyle samej koncepcji, co uruchomienia eDNS metodą "faktów dokonanych". Otóż co prawda eDNS w pełni zachowuje dostęp do dotychczasowych InterNIC-owych domen, deklaruje także obsługę w przyszłości nowych domen zaproponowanych przez IAHC, o ile jego propozycja zostanie zrealizowana (z wyjątkiem owej nieszczęsnej domeny .web, która w obrębie eDNS była zarejestrowana już wcześniej przez IODesign), niemniej jednak dokonanie - najpierw przez AlterNIC, a w konsekwencji przez eDNS - rozłamu adresowania w sieci na dwie niezależne domeny główne stanowi niebezpieczny precedens. Skoro można było raz utworzyć własne główne serwery nazw, dlaczego każdy inny, kto będzie chciał zrealizować własny sposób adresowania, nie może zrobić tego samego, po raz drugi, trzeci, dziesiąty? I ten następny już wcale nie musi zachowywać kompatybilności z dotychczasowymi adresami, a tym bardziej z konkurencją... Prowadzi to do niewesołej wizji powstania kilku, kilkunastu odrębnych "Internetów", które - choć połączone razem i korzystające ze wspólnych protokołów sieciowych - posiadać będą całkowicie odrębne "przestrzenie adresowe"; jeden i ten sam adres domenowy w każdym z nich może oznaczać zupełnie inną maszynę, w zupełnie innej instytucji!

I ta ponura wizja niestety zaczęła się sprawdzać. Firma o nazwie Name.space uruchomiła własne, niezgodne z eDNS-owymi serwery główne, i rozpoczęła rejestrację domen na własną rękę. Jej serwery zachowują dotychczasowe domeny InterNIC-owe, ale już nie domeny proponowane przez IAHC, no i oczywiście nie eDNS-owe. Na serwerach tych znalazło się kilka domen o nazwach kolidujących z analogicznymi domenami eDNS - w tym m.in. kolejna, trzecia już domena .web! Zamieszanie gwarantowane! Także i AlterNIC-owi po krótkim czasie współpracy okazało się być "nie po drodze" z eDNS i wyłamał się z tej obiecującej inicjatywy. Powstała sytuacja dość dziwna: eDNS ciągle uznaje AlterNIC jako RA (podobnie zresztą jak InterNIC oraz IAHC - ten ostatni rzecz jasna z zastrzeżeniem co do domeny .web) i serwery eDNS-u obsługują rejestrowane przezeń domeny, natomiast serwery AlterNIC-u nie są już zgodne z eDNS, zawierając tylko własne domeny (poza, rzecz jasna, InterNIC-owymi oraz proponowanymi przez IAHC - tym razem włącznie z domeną .web, którą AlterNIC w końcu zdecydował się "oddać" IAHC po długim czasie utrzymywania jej na rzecz IODesign). Także i niektóre inne instytucje funkcjonujące jako RA w ramach eDNS uruchomiły własne serwery nazw zawierające tylko część eDNS-owych domen - te rejestrowane przez siebie. Wszystkie takie działania powodują jedynie dezorientację użytkowników i rozbijają spójność eDNS, osłabiając jego "siłę przebicia".

Wojna!

I tak oto doszliśmy do sytuacji dnia dzisiejszego, w której rywalizuje ze sobą kilka koncepcji przyszłego kształtu Internetu - chyba bez zbytniej przesady można tak powiedzieć - i nadal nie jest pewne, jaki ten kształt w końcu będzie. Głównymi graczami w tej grze zdają się być IAHC i eDNS (ciągle niejasne jest stanowisko AlterNIC-u, który przychyla się to do jednego, to do drugiego oponenta), aczkolwiek "partyzanci" tacy jak Name.space też usiłują przy okazji "uszczknąć coś dla siebie". Konflikty między ich zwolennikami są bardzo ostre, przybierając niejednokrotnie formę niewybrednych "pyskówek" na listach dyskusyjnych. To jednak tylko swoisty Internetowy "folklor", zdecydowanie bardziej istotne jest "głosowanie nogami" (i pieniędzmi) - poparcie udzielane tej czy innej inicjatywie przez providerów, różne oficjalne instytucje, a wreszcie samych użytkowników.

Wydająca się początkowo mieć bardzo szerokie poparcie działalność IAHC zaczęła stopniowo budzić, w miarę precyzowania opracowanej przez komitet propozycji i zbliżania się terminu podpisania gTLD-MoU, coraz więcej sprzeciwów. Commercial Internet Exchange (CIX), stowarzyszenie grupujące największych amerykańskich providerów Internetu (m.in. Compuserve i AT&T), początkowo pełne entuzjazmu dla prac IAHC, oświadczyło, że nie poprze jego planu w ostatecznie opracowanym kształcie. Sprzeciw wyraziło również wielu innych providerów, wyrażając opinię, iż IAHC forsuje podpisanie swojego porozumienia, nie oglądając się na reakcje społeczności Internetowej, w tym użytkowników. Podobnie jak w przypadku draftu Postela, ponownie odezwały się głosy o zbyt słabej reprezentatywności grona opracowującego projekt. Zastrzeżenia zgłosiły m.in. OECD i Komisja Europejska - ich zdaniem w zbyt małym stopniu uwzględniony został głos reprezentantów Europy. Zdarzały się wprawdzie także zarzuty nieco komiczne - np. użycie jako nazwy jednej z proponowanych domen amerykańskiego określenia "store" zamiast "klasycznie" angielskiego "shop" miało świadczyć o "amerykanocentryczności" projektu (obydwa słowa znaczą to samo, tzn. sklep, tyle że pierwsze jest charakterystyczne dla USA, a drugie - częściej używane w Wielkiej Brytanii), jednak generalnie sprzeciwy wobec projektu IAHC stawały się na tyle powszechne i poważne, że swoją komisję do zbadania całej sprawy postanowił powołać nawet Biały Dom.

Poparcie dla IAHC nie jest zatem powszechne, jeszcze mniejsze jednak poparcie ma eDNS. Trudno wreszcie byłoby przypuszczać, aby trzecia ważna strona konfliktu - czyli NSI, dotychczasowy monopolista - milczała i nie reagowała w żaden sposób na wszystkie te projekty, poniekąd przeciwko sobie skierowane! Już na początku 1997 r. NSI sformułowała nieoczekiwaną propozycję, aby pobierać opłaty nie tylko za rejestrację domen, ale także za przydział adresów IP (!) z puli przeznaczonej dla abonentów amerykańskich, co dotychczas robione było bezpłatnie. Miałaby się tym zająć nowo powołana z inicjatywy NSI organizacja, American Registry for Internet Numbers; niestety, w najmniejszym stopniu nie wyjaśniono, jaka miałaby być formuła prawna tej organizacji i co robiłaby ona z uzyskanymi w ten sposób ogromnymi sumami pieniędzy... Po licznych protestach o tym pomyśle jakby zrobiło się nieco ciszej, ale z kolei 17 kwietnia, a więc w tydzień po ogłoszeniu przez IAHC terminu spotkania, na którym miałoby zostać podpisane gTLD-MoU (wyznaczono je na 1 maja), NSI wydała oświadczenie, w którym określiła propozycję IAHC jako całkowicie nie do przyjęcia, zmierzającą do przejęcia przez IAHC totalnej kontroli nad adresami domenowymi w Internecie, oraz mogącą doprowadzić - w razie jej przyjęcia - do chaosu w funkcjonowaniu sieci. Równocześnie przedstawia własną kontrpropozycję, zakładającą, z grubsza rzecz biorąc, całkowicie wolną konkurencję w rejestrowaniu domen (adresy IP natomiast - wg propozycji NSI - "nie mogą być dłużej przyznawane przez ochotników takich jak IANA" (dlaczego?) i ich rozdzielaniem powinien zająć się jakiś organ powołany przez władze państwowe). Paradoksalnie zatem, monopoliście okazało się ostatecznie bliżej do "zbuntowanego" - przeciwko niemu właśnie! - eDNS-u, niż do znajdującego się pozornie "po tej samej stronie barykady", bo działającego z upoważnienia wszelkich autorytetów, IAHC.

Pod koniec kwietnia br. przedstawiciele National Science Foundation spotkali się z autorami wszystkich trzech projektów. Dokument, opublikowany przez NSF po tych rozmowach, potwierdza definitywne wycofanie się NSF ze wszystkich spraw związanych z adresami Internetowymi po wygaśnięciu umowy z NSI w 1998 r., natomiast pośrednio wskazuje na propozycję IAHC jako najbardziej obiecującą na przyszłość; o nowej propozycji NSI wspomina się tam jedynie marginalnie, a o eDNS nie ma ani słowa. Z kolei jednak w tydzień później, tuż przed podpisaniem 1 maja przez 57 organizacji w Genewie porozumienia wypracowanego przez IAHC, Departament Stanu USA publicznie wyraził wątpliwość, czy organizacje międzynarodowe takie jak ITU czy WIPO mogą być uprawnione do podpisywania jakichkolwiek dokumentów bez zgody swoich państw członkowskich, w tym USA.

gTLD-MoU zostało w końcu podpisane, ale już następnego dnia przedstawiciel wspomnianej wcześniej komisji powołanej przez Biały Dom oświadczył, że rząd USA nie poprze projektu IAHC w jego obecnej formie. Kwestionowano m.in. zbyt dużą rolę we wszystkich sprawach związanych z rejestrowaniem domen organizacji międzynarodowych, takich jak WIPO, co potencjalnie mogłoby otworzyć im "furtkę" do regulowania Internetu, przy równocześnie zbyt małym wpływie sektora prywatnego. Aczkolwiek IAHC stwierdził w odpowiedzi, że poparcie rządu USA nie jest wymagane dla wprowadzenia jego planu w życie, to nie ulega jednak wątpliwości, że oficjalna odmowa takiego poparcia miałaby bardzo negatywny wpływ na jego "siłę przebicia". IAHC poszedł już zresztą na pewne ustępstwa, rezygnując (skądinąd wbrew podpisanemu już porozumieniu) z najbardziej kwestionowanego przez rząd limitu liczby instytucji rejestrujących i wyboru ich w drodze losowania; teraz przyjmowani mają być wszysyc kandydaci spełniający określone w projekcie warunki.

Walka o przyszłość Internetu wciąż się toczy - opisywane sprawy są jeszcze "ciepłe"; sytuacja w tym zakresie wciąż się zmienia. Oby tylko ostateczny efekt tej kampanii był korzystny dla nas - wszystkich użytkowników Sieci.


Informacje na tematy związane z istniejącymi i proponowanymi domenami w Internecie można znaleźć pod adresami:

http://www.internic.net/ - InterNIC
http://www.alternic.net/ - AlterNIC *
http://www.iahc.org/ - IAHC
(w związku z podpisaniem gTLD-MoU i formalnym rozwiązaniem IAHC najnowsze informacje dotyczące tej inicjatywy dostępne są pod adresem http://www.gtld-mou.org/)
http://www.edns.net/ - eDNS *
http://www.netregistry.com/my_html/indexn.html - wybór wiadomości prasowych dotyczących nowych domen **


* Ani AlterNIC, ani eDNS obecnie już nie funkcjonują.
** Serwis ten został zlikwidowany.


Jarosław Rafa 1997. Tekst udostępniony na licencji Creative Commons (uznanie autorstwa - użycie niekomercyjne - bez utworów zależnych). Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się, co to oznacza i co możesz z tym tekstem zrobić. W razie jakichkolwiek wątpliwości licencyjnych bądź w celu uzyskania zgody na rozpowszechnianie wykraczające poza warunki licencji proszę o kontakt e-mailem: raj@ap.krakow.pl.

Wersja HTML opracowana 16.09.97, uzupełnienia 12.09.2000.


Powrót do wykazu artykułów o Internecie Statystyka