Nie taki diabeł straszny...

...jak go malują - głosi stare porzekadło. A Leszek Szymowski w tekście "Szatan w Internecie" zamieszczonym w "Dzienniku" z dnia 12 lipca br. "odmalował" go - a konkretnie, jego komputerowe "wcielenie" - w zaiste przerażających barwach. Czytając ten tekst przecierałem co chwila oczy ze zdumienia, czy aby przypadkiem jakimś cudem (szatańską sztuczką?) nie cofnąłem się w czasie tak o trzy, cztery lata, kiedy to tego typu straszenie czytelników wszelkimi okropnościami, jakie można znaleźć w Internecie, było jednym z ulubionych dziennikarskich tematów. Nagle pojawiło się nowe medium, w którym niewielu jeszcze się orientowało, o którym nie było wiadomo co sądzić - najłatwiej było wyszukać jakąś sensację i postraszyć. Obecnie dziennikarze już wyrośli z tej "dziecięcej choroby", "dojrzeli" do Internetu i sami wykorzystują go jako istotne źródło informacji w swojej pracy. Jak widać jednak, zdarzają się wyjątki...

Cały tekst p. Szymowskiego nie przekazuje tak naprawdę żadnej konkretnej informacji. Nie próbuje nawet uzasadniać, dlaczego satanistyczne strony WWW miałyby być tak groźne, jak to uważa autor. Zamiast tego, po brzegi wypełniony jest negatywnymi określeniami emocjonalnymi. "Propaganda kultu zła", "czciciele antychrysta", "słudzy diabła", "bluźnierczo szydzące z chrześcijaństwa" - tego typu określenia pojawiają się w niemal każdym zdaniu artykułu. Czy jednak dziennikarz powinien serwować czytelnikowi swoje wezbrane emocje zamiast faktów i ich obiektywnej oceny? Autorowi należałoby w ramach lektury obowiązkowej zalecić przeczytanie reportażu o satanistach, zamieszczonego przed ponad półtora rokiem w "Magazynie Gazety Wyborczej" ("Tu i teraz jest nasz dzień panowania", 7.11.1997). Może wtedy zobaczyłby, jak można rzetelnie podjąć problem satanizmu, i przy okazji dowiedział się czegoś o zagadnieniach, o których pisze...

Wiedza autora w tym zakresie wydaje się bowiem być dalece powierzchowna, ukształtowana przez mity i plotki. Czymże innym można tłumaczyć kojarzenie z satanizmem gier typu Dungeons & Dragons? Autor pisze o nich, iż "zostały uznane za bardzo groźne", demonstrując typowe dla swojego stylu wstawianie emocji w miejsce informacji. "Zostały uznane" - przez kogo? "Bardzo groźne" - na czym dokładnie polega zagrożenie? W rzeczywistości fabuła gier typu D&D rozgrywa się w świecie fantasy i nic nie ma wspólnego z żadnym satanizmem. W typowych grach z tego cyklu gracz wędruje po jakichś podziemnych labiryntach, walcząc - w dość umowny sposób - z różnorakimi stworami (stąd nazwa, tłumacząca się z angielskiego jako "lochy i smoki"), odkrywając tajne przejścia i zbierając rozmaite przedmioty, niezbędne np. do otwarcia drzwi prowadzących na kolejny poziom labiryntu. Rozrywka zupełnie niewinna, zwłaszcza w porównaniu z tak popularnymi obecnie krwawymi strzelankami w rodzaju DOOM-a czy innego Quake'a... Ale zapewne dla autora każda scena, w której występuje potwór, to już satanizm...

Autor myli się jednak nie tylko w sprawach gier komputerowych, ale i samego satanizmu. W kontekście wspominanych w artykule rytualnych mordów, "zjadania kawałków ludzkiego ciała" i temu podobnych okropności, określenie "Kościoła Szatana" Antona LaVeya mianem "jednej z najgroźniejszych grup czcicieli diabła" nijak nie przystaje do faktów. Satanistą bynajmniej nie jestem, miałem jednak okazję wielokrotnie dyskutować z satanistami na forum internetowej grupy dyskusyjnej pl.soc.religia, stąd wiem co nieco na temat tej ideologii. To prawda, że w ideologię satanistyczną ściśle wpisana jest walka z Kościołem katolickim, ale w satanizmie LaVeya nikt nie odprawia żadnych "czarnych mszy" i nie czci osobowego Szatana; postać Szatana pełni jedynie rolę symbolu egoistycznej i nieposłusznej Bogu i religii strony psychiki człowieka. Satanizm w wydaniu LaVeya (zdaniem wyznających go satanistów - jedyny prawdziwy) sprowadza się po prostu do skrajnego egoizmu. Dla satanisty najwyższą (czy wręcz jedyną) wartością w życiu jest on sam, a podstawową zasadą - postępowanie tak, aby osiągnąć jak największą korzyść dla siebie, bez oglądania się na innych. Trudno określić taką ideologię jako dobrą i pozytywną, ale jednak kieruje się ona przede wszystkim rozsądkiem, a nie sadyzmem! Satanista może zabić, gdy mu się to w jakiś sposób "opłaca" (swoją drogą, to samo robi wielu nie-satanistów), ale nie robi tego dla samego napawania się widokiem śmierci i cierpienia.

Rzecz jasna, oprócz ideologii LaVeya istnieją też sprymityzowane, brutalne formy satanizmu (sataniści LaVeyańscy nazywają je - w odróżnieniu od "prawdziwego" satanizmu - "szatanizmem"), których "wyznawcy" znajdują upodobanie w okrucieństwach i zbrodniach. Tylko że to najczęściej nie ci publikują swoje strony w Sieci - są po prostu na to za mało inteligentni. Dla nich liczy się agresja, a nie jej ideologiczne uzasadnienie; równie dobrze mogliby znęcać się i zabijać w imię jakiejkolwiek innej ideologii - np. nacjonalistycznej, jak skinheadzi, czy w ogóle bez żadnej ideologii, jak najróżniejsi młodociani bandyci. I tu pojawia się pytanie: Dlaczego? Kto zaszczepił w nich tę agresję? Jakie błędy popełniono w ich wychowaniu, że ulegli fascynacji przemocą? Wszystko to zbyt trudne pytania, zbyt wiele wysiłku wymagałoby, aby na nie odpowiadać - wygodniej skierować uwagę w stronę satanistycznych stron w Internecie i postraszyć.

"Na 'szatańskie' strony wejść może każdy [...] średnio obeznany z siecią nastolatek nie będzie miał żadnych problemów z dostaniem się na każdą z tych stron" - stwierdza autor w zakończeniu swojego tekstu. I tu trzeba po raz kolejny powrócić do podstawowej prawdy dotyczącej Internetu, której tego typu "straszyciele", jak p. Szymowski, wciąż zdają się nie rozumieć. Podobnie jak obecnie satanizmem, straszono już obecną w Internecie pornografią, treściami faszystowskimi, "poradnikami dla terrorystów" itp., za każdym razem podnosząc ten sam argument - strony są dostępne dla każdego. Oczywiście, że dla każdego - ale zainteresowanego takimi właśnie treściami! W Internecie, w odróżnieniu od tradycyjnych mediów, informacja nie "wpycha" się czytelnikowi sama przed oczy, lecz trzeba po nią świadomie sięgnąć! Jeżeli zatem "średnio obeznany z siecią nastolatek" sięga na stronę satanistyczną, to znaczy że już jest zainteresowany tą właśnie tematyką! I znowu pojawia się pytanie: Dlaczego? Kto winien?

Swoistym kuriozum są cytowane pod koniec artykułu strony "antysatanistyczne". Teksty tam zamieszczone stanowią tak bezsensowne nagromadzenie obrzydliwości, że trudno się spodziewać, że ktoś może je brać za dobrą monetę... Strony takie tworzone są najwyraźniej przez osoby, które do satanizmu mają równie emocjonalny i mitologiczny stosunek co p. Szymowski. Aby ocenić wartość informacyjną takich stron, wystarczy przypomnieć sobie, iż w podobnym stylu, z wykorzystaniem podobnych opisów przedstawiano np. w pewnych przedwojennych publikacjach religię Żydów czy (już w późniejszych czasach) Świadków Jehowy. Są to typowe środki emocjonalnej propagandy, mającej zohydzić w świadomości społecznej grupy "odmieńców", zwłaszcza mało znanych i tajemniczych.

Gdybym miał zatem podsumować tekst Leszka Szymowskiego jednym zdaniem, brzmiałoby ono: mnóstwo szumu, żadnej treści. A co jest w tym wszystkim naprawdę przerażające, to to, że ktoś może wziąć taki tekst na poważnie...


Jarosław Rafa 1999. Tekst udostępniony na licencji Creative Commons (uznanie autorstwa - użycie niekomercyjne - bez utworów zależnych). Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się, co to oznacza i co możesz z tym tekstem zrobić. W razie jakichkolwiek wątpliwości licencyjnych bądź w celu uzyskania zgody na rozpowszechnianie wykraczające poza warunki licencji proszę o kontakt e-mailem: raj@ap.krakow.pl.

Wersja HTML opracowana 3.09.99.


Powrót do wykazu artykułów o Internecie Statystyka